— Większość przedpołudnia, siostro — odparła Cha uprzejmie.
Nie chciała się wdawać w dyskusje z chlorodyszną, szczególnie że ta szukała zaczepki. Pomyślała, że może uda się zażegnać konflikt, poruszając od razu temat, który nie powinien urazić siostry. Temat dobrego samopoczucia jej pacjentów.
— Praca potrwa tak długo, bo tym razem nie są to plastikowe dekoracje, ale prawdziwe rośliny przysłane z Chalderescola. Jakiś wytrzymały i niewymagający gatunek, który dodatkowo roztacza miły zapach i może w ten sposób ułatwiać pacjentom powrót do zdrowia. Będziemy nieustannie doglądać tych roślin i dbać, aby miały dość substancji odżywczych — dodała szybko, zanim Hredlichli zdążyła coś powiedzieć. — Dbać jednak mogą o nie sami pacjenci, co dostarczy im zajęcia, pomoże zwalczyć nudę i uwolni personel pielęgniarski od…
— Chcesz mnie uczyć, jak mam prowadzić swój oddział? — przerwała jej chlorodyszną.
— Nie — odparła Cha, żałując nie po raz pierwszy swojego gadulstwa. — Przepraszam, siostro. Nie odpowiadam już za medyczną opiekę nad pacjentami i nie zamierzam niczego sugerować. Nie będę nawet próbowała z nimi rozmawiać.
Hredlichli zabulgotała coś niezrozumiale.
— Z jednym wszakże porozmawiasz — stwierdziła po chwili. — Dlatego właśnie poprosiłam Timminsa, żeby cię tu dzisiaj przysłał. Twój przyjaciel jeden szesnaście odlatuje właśnie do domu. Pomyślałam, że zechcesz może życzyć mu powodzenia, jak wszyscy tutaj. Zostaw na razie to świństwo, potem dokończysz.
Cha nie wiedziała, co powiedzieć. Od przeniesienia na nowe stanowisko nie kontaktowała się z Chalderczykiem i słyszała tylko, że nadal jest leczony. Owszem, od rana miała cichą nadzieję, że Hredlichli pozwoli jej zamienić z nim kilka słów, ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewała.
— Dziękuję, to bardzo miło ze strony siostry — rzekła w końcu.
Chlorodyszna znowu zabulgotała.
— Od chwili, gdy przejęłam ten oddział, nalegałam, aby wymieniono te tandetne ozdoby na coś lepszego, i dziękuję, że się tym zajęłaś. Nie tylko za to zresztą. Odkąd doszłam do siebie po tych wszystkich zniszczeniach, uważam, że jestem ci winna podziękowanie. Niemniej i tak muszę dodać, że nie poczuję się zrozpaczona, jeśli więcej nie będę musiała cię oglądać.
Jeden szesnaście umieszczono już w wielkim pojemniku transportowym i otwarty był tylko mały właz tuż nad jego głową. Za kilka chwil Chalderczyk miał zostać przeniesiony do czekającego obok Szpitala statku, który przybył z jego rodzinnej planety. Obok włazu kręciła się przypominająca spłoszony narybek grupka sióstr i wyraźnie zniecierpliwionych techników, jednak bulgot systemu odświeżania wody w zbiorniku nie pozwalał usłyszeć ich rozmów. Gdy Sommaradvanka się zbliżyła, naczelny psycholog kazał wszystkim się odsunąć.
— Tylko krótko, Cha — rzekł. — Już są spóźnieni — dodał i odpłynął, zostawiając ją sam na sam z byłym pacjentem.
Wpatrzyła się w jedno widoczne przez właz oko i rząd zębów. Dłuższą chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.
— Nie jest ten zbiornik za mały na ciebie? — wykrztusiła w końcu.
— Jest całkiem wygodny, Cha Thrat — odparł Chalderczyk. — Poza tym kabina na statku nie będzie dużo większa. Ale to tylko chwilowe. Już niebawem będę miał dla siebie całą przestrzeń oceanu. A uprzedzając twoje pytanie, czuję się dobrze. Naprawdę dobrze, nie musisz zatem poddawać mojego doskonale zdrowego ciała żadnym badaniom.
— Teraz nawet bym nie próbowała — powiedziała Cha, żałując, że nie potrafi śmiać się jak Ziemianie. Mogłaby wtedy łatwo ukryć fakt, że wcale nie było jej do śmiechu. — Pracuję w dziale utrzymania, używam więc narzędzi. Większych i nie nadających się wcale do badania chorych.
— O’Mara mi mówił. To ciekawa praca?
Cha Thrat była pewna, że jak dotąd żadne z nich nie powiedziało tego, co naprawdę miałoby ochotę przekazać.
— Bardzo — odparła. — Uczę się sporo o tym, jak działa Szpital, a Korpus płaci mi za to. Nie żeby wiele, ale wystarczy z czasem na odwiedzenie Chalderescola. Wpadnę sprawdzić, jak sobie radzisz.
— Jeśli mnie odwiedzisz, nie będziesz musiała wydawać u nas swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Jako mówiąca mi po imieniu należysz do rodziny i poczulibyśmy się urażeni, gdybyś nie skorzystała z naszej gościnności. Nawet nie próbuj, jeśli nie chcesz zostać pożarta.
— W takim razie na pewno skorzystam niebawem z zaproszenia — stwierdziła uradowana Cha.
— Jeśli zaraz nie odpłyniesz, zamkniemy cię w tym pojemniku i już dziś polecisz na Chalderescola! — powiedział technik z zespołu, pojawiając się tuż obok Cha.
— Muromeshomonie — szepnęła, gdy pokrywa się zamykała. — Niech ci się dobrze wiedzie.
Wróciwszy do czekającej na rozwieszenie roślinności, Cha tak bardzo zamyśliła się nad losem przyjaciela, że widząc naczelnego psychologa, zapomniała całkiem, iż jest jedynie technikiem drugiej klasy.
— Gratuluję udanego zaklęcia! — zawołała do majora.
O’Mara tylko otworzył usta i nic nie powiedział.
Trzy następne dni spędziła na Rhabwarze, uzupełniając zapasy wszystkiego, co powinno zostać uzupełnione, oraz dowożąc wyposażenie ludzkiej w większości ekipie doprowadzającej statek do pełnej gotowości operacyjnej. Czasem pomagała też w montażu drobniejszych urządzeń. W kolejnym rejsie Rhabwar miał gościć na pokładzie Diagnostyka Conwaya, niegdysiejszego dowódcę zespołu medycznego jednostki, i wszystkim zależało bardzo, aby nie miał on najmniejszych powodów do narzekań.
Czwartego dnia Timmins poprosił Cha, aby została chwilę po odprawie.
— Wydajesz się bardzo zainteresowana statkiem szpitalnym — powiedział, gdy byli już sami. — Słyszałem, że wchodzisz tam w każdy kąt, nawet gdy nikogo nie ma, a ty powinnaś odpoczywać po służbie. To prawda?
— Tak — odparła z zapałem Cha. — To piękny w swej funkcjonalności statek, poniekąd Szpital w miniaturze. Szczególnie fascynuje mnie wyposażenie do leczenia przedstawicieli różnych ras… Ale oczywiście nie zamierzam wypróbowywać tam czegokolwiek bez pozwolenia — dodała na wszelki wypadek.
— No myślę! — zawołał porucznik. — Dobrze. Mam dla ciebie robotę. Tym razem na Rhabwarze. Jeśli uznasz, że podołasz, oczywiście. Chodźmy.
Znaleźli się w małym pomieszczeniu zaadaptowanym z salki opieki pooperacyjnej, które zachowało dostęp do sali operacyjnej ELNT. Sufit został obniżony, co sugerowało, że potencjalny mieszkaniec nie jest wysoki albo w ogóle należy do istot raczej pełzających niż chodzących. Wyglądające zza niekompletnych jeszcze paneli ściennych przewody wskazywały, że to ciepłokrwisty tlenodyszny przystosowany do normalnego ciążenia i typowego ciśnienia atmosferycznego.
Zamontowane już panele przypominały surowe drewno, chociaż miały tak ziarnistą strukturę, że kojarzyła się bardziej z jakimś minerałem. Na podłodze leżał, czekając na zawieszenie, kłąb sztucznej roślinności, obok zaś tkwił oparty o ścianę obraz przedstawiający otoczone lasem jezioro. Gdyby nie dziwny gatunek drzew, mogłoby chodzić o zakątek na Som — maradvie.
Tuż przy wejściu stało niewielkie, niskie łóżko, jednak najdziwniejsza była przezroczysta ściana, która dzieliła pokój na dwie części. Cha odkryła jej istnienie, wpadłszy boleśnie na przeszkodę. Po chwili dostrzegła, że z boku znajdują się oznaczone czerwoną obwódką drzwi, a pośrodku otwór z manipulatorami pozwalającymi sięgnąć aż do łóżka.
Читать дальше