W chwili odkrycia planety, trzy miesiące wcześniej, nie spodziewano się, aby ten świat, zwany przez jego inteligentnych mieszkańców Wemar, mógł sprawić ekipom kontaktowym większe problemy. Owszem, środowisko nie sprzyjało szczególnie życiu, a nieliczni ocalali członkowie dawnej populacji z trudem wygrywali walkę o przetrwanie. Z obserwacji orbitalnych wynikało, że trwa to od prawie czterech stuleci. Wcześniej była tam cywilizacja na tyle zaawansowana, aby wystrzeliwać sztuczne satelity. Odkryto też ślady tymczasowej bazy utworzonej na najbliższej planecie układu.
Na podstawie ogółu danych poczyniono dwa założenia. Pierwsze, że Wemaranie powinni być oswojeni z myślą o innych istotach inteligentnych zamieszkujących Galaktykę i nawet jeśli zaskoczy ich widok czy nagłe pojawienie się obcego statku na orbicie, skłonni będą nawiązać kontakt z przyjaźnie nastawionymi przybyszami. Drugie, iż po udanym nawiązaniu kontaktu przyjmą bez oporów techniczną i materialną pomoc, której tak bardzo potrzebowali.
Oba założenia okazały się błędne. Gdy tubylcy ujrzeli moduły kontaktowe lądujące na gęściej zaludnionych obszarach, ograniczyli się do rzucenia kilku gniewnych zdań i zagrozili, że jeśli przybysze nie wyniosą się natychmiast z układu, ich sondy zostaną zniszczone. Najwyraźniej obawiali się wszystkiego, co było wytworem rozwiniętej techniki, podobnie jak istot umiejących się nią posługiwać. Tylko jedna, odizolowana grupa zawahała się przed zerwaniem kontaktu, niemniej i ona zniszczyła ostatecznie ładownik.
Wydawało się, że Wemaranie są zbyt dumni, aby przyjąć nawet dobrowolnie oferowaną im pomoc.
Nie chcąc ryzykować pogorszenia sytuacji, dowódca pierwszej jednostki kontaktowej zaprzestał wysyłania sond, zignorował jednak żądanie wyniesienia się z układu. Wiedział, że przykuci do powierzchni planety tubylcy nie są w stanie zagrozić jego pozostającemu na orbicie statkowi. Nie przerwał też obserwacji. Krótko potem Wemar został ogłoszony obszarem klęski i skierowano tam Rhabwara, by jego załoga poszukała jakiegoś rozwiązania problemu.
Federacja nie zwykła umywać rąk nawet wtedy, gdy jakaś rasa pragnęła popełnić samobójstwo.
Rhabwar wyszedł z nadprzestrzeni w odległości dziesięciu średnic planetarnych od Wemara. Z tego dystansu planeta wyglądała jak każdy świat, na którym istnieje życie. Dało się rozróżnić smugi chmur i białe spirale cyklonów, spod których wyglądały nieco rozmyte kontury kontynentów i dwie czapy polarne. Dopiero z bliska dostrzegli coś dziwnego.
Mimo obfitości deszczowych chmur roślinność wydawała się ograniczona tylko do wąskiego pasa wkoło równika. Poniżej i powyżej widać było pożółkłe puszcze przechodzące w brunatne plamy tundry i ciągnące się aż ku polarnym lodowcom martwe pustkowia, które nie były pustyniami. Przez teleskopy widać było, że porastające je niegdyś gęste lasy i bujne łąki obumarły albo spłonęły na skutek jakiegoś wielkiego kataklizmu, być może gwałtownych burz o kontynentalnym zasięgu. Nowa roślinność ciągle jeszcze nie mogła się przebić przez pokłady zgnilizny czy popiołów.
Przyglądali się temu z ponurymi minami, gdy na ekranie ukazała się twarz Fletchera.
— Doktorze Prilicla, mamy sygnał od kapitana Williamsona z Tremaara. Mówi, że chociaż nie ma potrzeby, byśmy cumowali do jego statku, chciałby z panem natychmiast rozmawiać.
Dowódca jednostki zwiadowczej Korpusu Kontroli był personą o wiele znaczniejszą niż kapitan statku medycznego. Gurronsevas pomyślał, że widać postanowił właśnie skorzystać z tej przewagi.
— Starszy lekarzu Prilicla — zaczął Williamson bez wstępów — nie chciałbym nikogo urazić, ale nie jestem zadowolony, że przybyliście. Nie podzielam poglądu, że należy dążyć do kontaktu z Wemarem. Powiedziano mi, że nawet jeśli nie pomożecie, na pewno nie zaszkodzicie, ale i tego nie jestem pewien. Z otrzymanych materiałów wiecie już, że jest źle, i jak na razie nic nie wskazuje, aby sytuacja miała się poprawić. Nie przerywamy obserwacji, lecz nie wiemy dokładnie, co się dzieje na powierzchni planety. Trafiliśmy na grupę, może mniej dumną i upartą, a może po prostu bardziej inteligentną, w której niektórzy rozumieją zapewne, ile zyskaliby dzięki naszej pomocy. Jednak i oni zniszczyli sondę i zerwali kontakt. Niemniej sądzę, że jeśli będziemy postępować ostrożnie i nie zrobimy nic, co mogłoby ich urazić, z czasem zapewne sami zdecydują się go nawiązać. Wówczas być może zdołamy skomunikować się przez nich z pozostałymi, mniej otwartymi grupami i tubylcy przyjmą w końcu tak potrzebną im pomoc. — Zaczerpnął głęboko powietrza. — Niezależnie od dobrych intencji załogi Rhabwara obawiam się, że jej nagłe wejście do akcji może unicestwić te nadzieje. Jeśli spróbujecie wylądować na obszarze równikowym, gdzie skupili się tubylcy nastawieni wrogo do rozwiniętych technologii, może się to skończyć zniszczeniem waszego statku i ofiarami wśród załogi. Wysiłki tak małej grupy nie zdołają zmienić sytuacji, chyba że na gorsze…
Gurronsevas słuchał Williamsona i śledził drobne zmiany na jego twarzy. Był to Ziemianin, który pod wieloma względami przypominał naczelnego psychologa O’Marę. Włosy rosnące nad oczami i te wystające spod nakrycia głowy miał tak samo metalicznie szare, nigdy nie odwracał wzroku ani nie mrugał. Każde słowo znamionowało dużą pewność siebie i sugerowało, że człowiek ten przywykł do wydawania rozkazów. W pewien sposób był jednak bardziej uprzejmy niż O’Mara.
Materiały uprzedzały, że mogą oczekiwać mało życzliwego przyjęcia przez ekipę kontaktową, ale to wyglądało na poważną różnicę zdań. Gurronsevas zastanawiał się, czy wstydliwy i nadwrażliwy Prilicla zdoła się przeciwstawić Williamsonowi.
— Niestety — mówił tymczasem oficer — nie mogę nakazać wam powrotu do Szpitala, teoretycznie bowiem macie prawo do podejmowania samodzielnych działań na każdym obszarze, który został dotknięty taką czy inną katastrofą. Ten zaś może niebawem stać się sceną jeszcze bardziej dramatycznych wydarzeń niż dotychczas. Tubylcy są dumną rasą. Wprawdzie ich kultura znacznie podupadła, ale jak to bywa w podobnych wypadkach, zachowali sporo broni. Pod tym jednym względem nie różnią się wiele od swoich przodków, my tymczasem wolelibyśmy uniknąć kolejnego incydentu w rodzaju tego, który zdarzył się na Cromsagu. Dla waszego bezpieczeństwa i dla uniknięcia ofiar, a co za tym idzie wstrząsu, który musiałaby przeżyć kierująca personelem medycznym istota empatyczna, usilnie doradzam wam natychmiastowy powrót do Szpitala. Bardzo proszę potraktować tę radę poważnie, doktorze Prilicla. Proszę też jak najszybciej poinformować mnie o pańskiej decyzji.
Prilicla wisiał nieruchomo przed ekranem i nie zdradzał żadnych oznak zmieszania. Być może dlatego, że dla małego empaty argumenty zawsze były ważniejsze niż ranga wygłaszających je osób.
— Kapitanie, wdzięczny jestem za pańską troskę o bezpieczeństwo naszej załogi i za zrozumienie dla mojej wrażliwości — powiedział w końcu. — Jednak wie pan również, przyjacielu Williamson, że należę do najbardziej kruchych i ostrożnych istot we wszechświecie. Istot, które nigdy nie podejmują ryzyka, jeśli nie uważają, że jest ono naprawdę konieczne.
Oficer skinął niecierpliwie głową.
— Jest pan starszym lekarzem na pokładzie Rhabwara, statku, który brał udział w większej liczbie misji ratunkowych niż jakakolwiek inna jednostka Korpusu — stwierdził. — Może pan mieć rację, dowodząc, że za każdym razem wiązało się to z nieuniknionym ryzykiem, które podejmował pan, mimo że pańskiej rasie brak odwagi. Ale z całym szacunkiem, narażanie się tutaj, na Wemarze, nie jest konieczne. To niemądre działanie, którego można uniknąć.
Читать дальше