Louis odwrócił się. Czuł, że właśnie wydarzyło się coś ważnego. Ale co? I dlaczego? Wzruszył ramionami.
Teela siedziała w swoim fotelu w takiej pozycji, jakby ciągle jeszcze pędziła przed siebie. Louis przypomniał sobie jak to było, kiedy poddawał się hipnozie w celach leczniczych. Czuł się wtedy trochę jak aktor. Rozparty wygodnie na miękkich poduszkach, w które wsiąkało jego poczucie odpowiedzialności. Wiedział doskonale, że wszystko to było tylko grą między nim a hipnotyzerem, że w każdej chwil on, Louis Wu, może wstać i wyjść.
Tyle tylko, że nigdy tego nie zrobił.
Oczy Teeli oprzytomniały nagle. Potrząsnęła głową i spojrzała w ich stronę.
— Louis! Wylądowaliśmy? W jaki sposób?
— Całkiem zwyczajnie.
— Pómóż mi. — Wyciągnęła ręce niczym dziecko, które wdrapało się na wysoki parkan i teraz nie bardzo wie, jak ma zejść. Louis objął ją w talii i zsadził na ziemię, Dotknięcie jej ciała wywołało rozkoszne drżenie wzdłuż jego kręgosłupa; poczuł, jak po jego ciele rozlewa się czułe, obezwładniające ciepło. Położył swoje dłonie tam, gdzie były.
— Z tego, co ostatnio pamiętam, lecieliśmy na wysokości ponad jednej mili — powiedziała Teela.
— Od tej pory nie gap się za bardzo na horyzont.
— A co, zasnęłam przy kierownicy? — zaśmiała się, odrzucając głowę do tyłu. Jej włosy rozsypały się w kruczoczarną, wspaniałą chmurę. — A wy się przestraszyliście! Przepraszam, Louis. Gdzie jest Mówiący?
— Pogonił za jakimś królikiem. Właściwie, to czemu i my nie mielibyśmy rozprostować trochę kości skoro już nadarza ku temu się okazja?
— Dobry pomysł.
— Spojrzeli sobie nawzajem w oczy, odczytując ukryte w nich myśli. Louis otworzył bagażnik swego skutera i wyciągnął z niego koc. — Gotowe.
— Zadziwiacie mnie — powiedział Nessus. — Żadna inna inteligentna rasa nie kopuluje tak często, jak wy. Idźcie już, idźcie. Tylko uważajcie, na czym siadacie. Nie zapominajcie, że dokoła roi się od obcych form życia.
— Czy wiesz — zapytał Louis, że „nagi” znaczyło kiedyś tyle samo co „bezbronny”?
On sam odnosił wrażenie, że zdejmując ubranie pozbawia się jakiejś magicznej osłony. Pierścień posiadał funkcjonującą biosferę, z całą pewnością pełną najróżniejszych owadów, bakterii i zębiastych stworzeń żywiących się świeżym mięsem.
— Nie — przyznała Teela. Stojąc nago na kocu wyciągnęła ramiona ku wiszącemu nad ich głowami słońcu. — Jak dobrze! Czy wiesz, że po raz pierwszy widzę cię nagiego w dzień?
— I nawzajem. Muszę przyznać, że prezentujesz się nie najgorzej. — Spójrz, coś ci pokażę. — Uniósł rękę do swojej bezwłosej piersi. — Nieżas!…
— Nic nie widzę.
— Zniknęła. Na tym właśnie polega kłopot z „utrwalaczem”, nie pozostawia żadnych wspomnień. Blizny znikają, a potem… — przesunął dłonią po skórze, ale nie wyczuł nawet najmniejszego śladu.
— To było na Gummidgy; żarłacz zdarł ze mnie cały pas skóry od ramienia do pępka, szeroki na jakieś cztery cale. Gdyby od razu ponowił atak, przeciąłby mnie na pół. Na szczęście postanowił najpierw przetknąć ten pierwszy, mały kąsek. Chyba okazałem się dla niego śmiertelną trucizną, bo niemal natychmiast zdechł w drgawkach. A teraz nie mam po nim już nawet najmniejszego śladu.
— Biedny Louis. Ale ja też nie mam nigdzie żadnych blizn.
— Bo ty jesteś statystyczną anomalią, a w dodatku masz dopiero dwadzieścia lat.
— Och.
— Hmm… Jesteś taka gładziutka…
— Jeszcze jakieś brakujące wspomnienia?
— Kiedyś źle pokierowałem laserem górniczym… — poprowadził jej rękę.
— Położył się na wznak, a Teela usiadła mu okrakiem na biodrach.
Przez długą, wspaniałą chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem Louis wykonał pierwszy ruch.
Kobieta oglądana przez gęstniejącą mgłę zbliżającego się orgazmu zdaje się emanować jakimś nierzeczywistym, anielskim blaskiem…
Coś wielkości królika wyskoczyło spomiędzy drzew, przegalopowało Louisowi przez pierś i zniknęło po drugiej stronie polany. W chwilę potem z krzaków wypadł Mówiący-do-Zwierząt, krzyknął: „Przepraszam!” i pogonił w ślad za zdobyczą.
Kiedy wszyscy zebrali się ponownie przy skuterach, futro dokoła ust Mówiącego było zbryzgane świeżą krwią.
— Po raz pierwszy w życiu — powiedział z nieukrywaną satysfakcją, — zdobywałem żywność wyłącznie przy użyciu kłów i pazurów.
Posłuchał jednak Nessusa i łyknął potrójną dawkę środka przeciwalergicznego.
— Chyba najwyższa pora, byśmy porozmawiali o tubylcach — podsunął Nessus.
— O tubylcach? — zapytała ze zdumieniem Teela.
Louis wyjaśnił jej, o co chodzi.
— Ale dlaczego uciekliśmy? — Co mogli nam zrobić? Czy to byli naprawdę ludzie?
— Louis odpowiedział na ostatnie pytanie, ponieważ także i jemu nie dawało ono spokoju:
— Nie mam pojęcia. Skąd by się tutaj wzięli ludzie?
— Nie ma żadnej wątpliwości — przerwał mu kzin. — Zaufaj swojej intuicji, Louis. Być może różnią się od ciebie i od Teeli, ale to bez wątpienia ludzie.
— Skąd ta pewność?
— Czuję ich. Poczułem ich woń, jak tylko wyłączyliśmy bariery dźwiękochłonne. Gdzieś daleko stąd jest ich cała masa. Zaufaj memu nosowi, Louis.
I Louis zaufał. W końcu nos ten należał do myśliwego — mięsożercy.
— Równoległa ewolucja? — mruknął bez większego przekonania.
— Bzdura — zaoponował Nessus. .
— Słusznie. — Kształt i budowa ludzkiego ciała były bardzo wygodne dla obdarzonego inteligencją wytwórcy narzędzi, ale wcale nie bardziej niż jakikolwiek inny. Rozum pojawia się pod najróżniejszymi postaciami.
— Tracimy tylko czas — odezwał się Mówiący-do-Zwierząt. — Problem nie polega na tym, skąd tu się wzięli ludzie, tylko na tym, jak nawiązać pierwszy kontakt. Tym bardziej, że dla nas każdy będzie pierwszy.
Kzin miał rację. Eskadra skuterów z pewnością mogła się poruszać szybciej, niż informacja o jej przybyciu. Chyba, że tubylcy dysponowali czymś w rodzaju semaforów…
— Musimy wiedzieć jak najwięcej o zachowaniu i życiu ludzi na tym szczeblu rozwoju. Louis? Teela?
— Mam jakie takie pojęcie o antropologii — przyznał się Louis.
— Więc ty będziesz mówił. Miejmy nadzieję, że autopilot poradzi sobie z tłumaczeniem. Spróbujemy nawiązać kontakt z pierwszą grupą, na jaką trafimy.
Wydawało się, że dopiero co wznieśli się w powietrze, kiedy gęsty las ustąpił miejsca regularnym kwadratom pól uprawnych. W chwilę potem Teela dostrzegła miasto.
Przypominało trochę dawne ziemskie miasta. Składało się główne z ogromnej ilości kilkupiętrowych, ustawionych jeden koło drugiego budynków. Ponad tę zbitą masę wznosiły się nieliczne, smukłe wieże, połączone krętymi estakadami tras komunikacyjnych; ten akurat szczegół w niczym nie przypominał Ziemi. Tam w zbliżonym okresie czasu korzystano głównie z helikopterów.
— Może już tutaj znajdziemy to, czego szukamy? — zapytał z nadzieją w głosie kzin.
— Założę się, że jest zupełnie puste — odparł Louis.
Był to tylko domysł, ale, jak się wkrótce okazał, trafny. Przekonali się o tym od razu, kiedy tylko znaleźli się nad miastem.
W dniach swojej świetności musiało być wręcz niewyobrażalnie piękne. Szczególnie jedna jego cecha musiałaby obudzić zazdrość każdego innego miasta we Wszechświecie; znaczna część budynków nie stała na ziemi, lecz unosiła się w powietrzu, łącząc się z gruntem i sąsiednimi budowlami pajęczą siecią ramp i szybów wind. Te latające zamki, wolne od ograniczeń nakładanych przez siłę ciążenia, musiały oszałamiać różnorodnością kształtów i rozmiarów.
Читать дальше