Tymczasem, ponieważ prowadził całą czwórkę i nie bardzo mógł sobie pozwolić na sen, zaczął zaznajamiać się ze swoim pojazdem.
Urządzenia sanitarne były proste, wygodne w obsłudze i wymagały pozbycia się jakichkolwiek myśli o godności ludzkiej czy czymś w tym rodzaju.
Spróbował wepchnąć dłoń w barierę dźwiękochłonną. Była to odmiana miejscowego pola siłowego o wektorach ustawionych w ten sposób, by kierowały strugi powietrza dokoła miejsca zajmowanego w danej chwili przez skuter. W dotyku bynajmniej nie przypominała szklanej szyby. Louis miał wrażenie, że nadstawia dłoń na bardzo silny, pędzący na niego ze wszystkich stron wiatr. Znajdował się w doskonale spokojnym oku cyklonu.
Bariera wydawała się niezawodna.
Upuścił celowo kawałek materiału, który znalazł w kieszeni. Skrawek spadł pod podwozie skutera i zatrzymał się w powietrzu, wibrując jak oszalały. Louis bardzo chciał uwierzyć, że to samo stałoby się z nim, gdyby przypadkiem zdarzyło mu się spaść z fotela, co zresztą wcale nie wyglądało na łatwą sprawę.
Z pewnością tak by właśnie było. Te laleczniki…
Pociągnął ze sprężystej rurki — woda destylowana. Otworzył podajnik żywności — czerwonobrązowa cegiełka. Zamówił sześć takich cegiełek, każdą z nich nadgryzł, a resztę wrzucił do przeznaczonego na to otworu. Każda miała inny smak; każda była bardzo dobra.
Zanosiło się na to, że przynajmniej nie znudzi mu się jedzenie. W każdym razie, przez jakiś czas.
Jeżeli jednak nie, znajdą roślin i wody, by uzupełnić zapasy „surowców” dla regeneratora żywności, to podajnik przestanie dostarczać czerwonobrązowe cegiełki.
Zamówił siódmą i zjadł ją w całości.
Gdy myślał o tym, jąka odległość dzieliła ich od jakiejkolwiek, nawet hipotetycznej pomocy, czuł, jak opuszcza go odwaga. Ziemia znajdowałaa się dwieście lat świetlnych stąd; odległa o dwa lata flota laleczników oddalała się od nich z prędkością niewiele mniejszą od prędkości światła. Nawet kadłub „Kłamcy” zniknął im z oczu ledwie kilka chwil po starcie. Teraz to samo stało się z wyrytą przez niego bruzdą.
Czy zdołają go jeszcze odnaleźć?
Oczywiście, i to bez większych problemów, zdecydował Louis. Przeciwnie do ruchu obrotowego znajdowała się największa góra, jaką kiedykolwiek oglądały oczy człowieka… Trudno było przypuszczać, żeby Pierścień był upstrzony takimi wzniesieniami. Żeby odnaleźć „Kłamcę” wystarczyło znaleźć się w pobliżu góry, a potem odszukać ciągnącą się tysiącami mil bruzdę.
Nad jego głową błyszczał niesamowity łuk. Trzy miliony razy więcej miejsca, niż na Ziemi. Wystarczająco dużo, by móc się kompletnie zgubić.
Przez ciało Nessusa przeszło lekkie drżenie, po czym, jedna po drugiej, pojawiły się obie głowy. Lalecznik włączył językiem fonię i zapytał:
— Louis, czy możemy porozmawiać tylko we dwójkę?
Miniaturowe twarze kzina i Teeli wydawały się drzemać. Louis zablokował połączenia z ich interkomami.
— Mów.
— Co się wydarzyło?
— Nic nie słyszałeś?
— Moje narządy słuchu mieszczą się w okolicach ust. Ponieważ miałem schowane głowy, nic do mnie nie docierało.
— Jak się teraz czujesz?
— Nie wiem, czy znowu nie wpadnę w katatonię. Czuję się bardzo zagubiony.
— Ja też. Przez ostatnie trzy godziny przebyliśmy dwa tysiące dwieście mil. Lepiej by nam szło z kabinami, czy choćby dyskami transferowymi.
— Nasi inżynierowie nie byli w stanie przenieść tutaj dysków transferowych. — Głowy lalecznika zwróciły się do siebie, mierząc się przez chwilę spojrzeniem swych pojedynczych oczu. Louis już kilka razy zwrócił uwagę na ten gest.
Przemknęła mu myśl, czy przypadkiem nie jest to odpowiednik śmiechu. Czyżby szalony lalecznik wykształcił w sobie coś w rodzaju poczucia humoru?
— Skierowaliśmy, się w lewą stronę — podjął. — Mówiący-do-Zwierząt zdecydował, że do tej ściany mamy bliżej. Moim zdaniem równie dobrze mogliśmy rzucać monetę. Ale Mówiący jest szefem. Objął dowództwo, kiedy ty wpadłeś w katatonię.
— To niedobrze. Jego skuter znajduje się poza zasięgiem mojego taspu. Muszę…
— Zaczekaj chwilę. Dlaczego nie pozwolisz mu dowodzić?
— Ale… ale…
— Zastanów się — nie ustępował Louis. W razie czego zawsze możesz użyć taspu. Jeżeli nie uczynisz go przywódcą, ciągle będzie próbował zmusić cię do tego siłą. Poza tym, on się naprawdę do tego nadaje.
— Nie powinno to nam chyba zaszkodzić — zaśpiewał po zastanowieniu lalecznik. — Moje dowództwo nie zwiększyłoby w materialny sposób naszych szans.
— Otóż to. Wezwij Mówiącego i powiedz mu, że jest Najlepiej Ukrytym.
Louis podłączył się pod interkom kzina, by nic nie stracić z zapowiadającej się tak interesująco rozmowy. Jeżeli jednak spodziewał się jakichś fajerwerków, to srodze się zawiódł. Kzin i lalecznik zamienili kilka zdań w sycząco-parskającym Języku Bohaterów, po czym kzin wyłączył się:
— Muszę was przeprosić — odezwał się Nessus. — Moja głupota sprowadziła na nas wszystkich wielkie niebezpieczeństwo.
— Nie przejmuj się — pocieszył go Louis. — Jesteś po prostu w depresyjnej fazie cyklu.
— Jestem istotą myślącą i potrafię spojrzeć prawdzie w oczy. Popełniłem straszny błąd, jeśli chodzi o Teelę Brown.
— Rzeczywiście, ale to nie była twoja wina.
— Moja, Louisie. Powinienem się był domyśleć, dlaczego mam tak wielkie kłopoty z odnalezieniem innych kandydatów.
— Hę?
— Oni mieli po prostu zbyt wiele szczęścia.
Louis gwizdnął bezgłośnie. Lalecznik spłodził kolejną teorię.
— Mieli zbyt wiele szczęścia, żeby wplątać się w tak niebezpieczną historię jak naszą wyprawą. Loteria Życia rzeczywiście doprowadziła do wykształcenia nowej, dziedzicznej cechy: szczęścia. Ale to szczęście nie stało się moim udziałem. Usiłując skontaktować się z potomkami tych, którzy wygrali na Loterii, trafiłem na Teelę Brown.
— Posłuchaj…
— Innym udało się tego uniknąć, ponieważ sprzyjało im szczęście.
Znalazłem Teelę, by zaproponować jej udział w tym szalonym przedsięwzięciu, ponieważ ona nie odziedziczyła tego genu. Louis, naprawdę bardzo mi przykro.
— Idź wreszcie spać, co?
— Muszę też przeprosić Teelę.
— Nie. To już moja wina. Mogłem ją powstrzymać.
— Naprawdę?
— Nie wiem… Nie mam pojęcia. Idź spać.
— Nie mogę.
— W takim razie prowadź, a ja się prześpię.
Tak też się stało. W ostatniej chwili przed zaśnięciem Louis zdążył się jeszcze zdziwić, jak gładko i bez wstrząsów leci jego skuter. Lalecznik był znakomitym pilotem.
Louis obudził się o świcie.
Nic był przyzwyczajony do spania przy pełnym ciążeniu. Jeszcze nigdy w jego długim życiu nie zdarzyło mu się spędzić całej nocy w pozycji siedzącej. Kiedy ziewnął rozdzierająco i spróbował się przeciągnąć, mięśnie zatrzeszczały mu tak, jakby miały zamiar popękać. Jęknął głośno, przetarł zaspane oczy i rozejrzał się dookoła.
Światło i cienie były nic takie, jak powinny. Spojrzał w górę, prosto w rozpaloną tarczę stojącego w zenicie słońca. Głupota, pomyślał, czekając, aż oczy przestaną mu łzawić. Jego odruchy byty szybsze od jego myśli.
Po lewej stronie panowała jeszcze ciemność, pogłębiająca się wraz z odległością. Miejsce, w którym powinien znajdować się horyzont było mieszaniną nocy i chaosu, z której wystrzelał w górę niesamowity łuk Pierścienia.
Читать дальше