Czas minął.
— Aaaaaaaaaaaaaaaaa! — rozdarła się Lizzłe. Złapała kilka włosków w prawym nozdrzu i mocno szarpnęła. Strasznie zabolało. Natychmiast z nosa popłynął śluz, serce zaczęło mocniej bić, a policzki zapiekły od rumieńców. Znów szarpnęła się za włoski w nosie, z oczu łzy lały się strumieniami, z nosa śluz. Potem zaczęła szybko oddychać, aż zakręciło jej się w głowie. Rzuciła się na wąski pas piankowej podłogi.
— Potrzebna pomoc medyczna — odezwała się cela. — Szybkość oddychania odbiega od normy. Ciśnienie krwi wzrosło o czterdzieści na trzydzieści, puls sto trzydzieści, obraz mózgu wykazuje…
Przez pole Y wjechała jednostka medyczna. Takiej Lizzie nie widziała jeszcze nigdy, nawet wtedy kiedy amatorskie miasteczka jeszcze miały jednostki medyczne. W kierunku Lizzie wystrzeliło nieduże ramię z plastrem uspokajającym. Lizzie wskoczyła z powrotem na platformę, złapała robocika, szarpnęła go ku sobie i obróciła do góry nogami. Miała przy tym diabelną nadzieję, iż trzyma go tak, że robot nie może jej dosięgnąć żadnym ze swych ramion. I że na alarm, który urządzenie niewątpliwie teraz wszczęło, nie zareagują ludzie w budynku.
— Otworzyć kanał medyczny! — wrzasnęła do jednostki i wyrecytowała numer kodu Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, który wyszperała w systemie doktora Aranowa. Boże, przecież musi otworzyć! To w końcu jednostka medyczna, nie? Musi mieć połączenie z oficjalnymi kartotekami.
— Otwarto służbowy kanał medyczny — oznajmił spokojny kobiecy głos. — Nagrywamy. Proszę mówić, doktorze Aranow.
— Połącz mnie z moim systemem domowym!
— Ta jednostka nie ma odpowiednich do tego urządzeń. Otwarto oficjalny kanał rejestrujący. Proszę kontynuować.
— Cholera przeklęta! — wrzeszczała Lizzie. A co będzie, jeśli jednostka uruchomi systemy obrony fizycznej? Zaczęła wyrzucać z siebie nadrzędne kody bezpieczeństwa, które wyszperała w najróżniejszych rządowych bankach danych, wszystkie po kolei, w nadziei, że jeden z nich otworzy kanał, bo wiedziała, że to musi być możliwe, nawet służbowe połączenia Wołów zawsze mają boczną furtkę, która pozwala wykorzystać je do czegoś zupełnie innego…
— Kanał został otwarty — powiedział nagle tamten kobiecy głos, a w chwilę później męski głos dodał:
— Słucham, doktorze Aranow?
Jones. Domowy system doktora Aranowa. Lizzie wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić.
— Jones, proszę powiedzieć doktorowi Aranowowi, że dzwoni do niego Lizzie Francy w bardzo pilnej sprawie. — Lizzie starała się utrzymać urządzenie jak najdalej od siebie, mimo że zaprzestało już swoich wysiłków z plastrem uspokajającym. — Pani Lizzie Francy.
— Doktor Aranow chwilowo jest nieosiągalny. Czy zechce pani zarejestrować wiadomość?
— Nie! Nie chcę… To znaczy, on mi jest potrzebny, sam! Połącz mnie z jego prywatnym systemem!
— Przykro mi, nie mogę tego zrobić na rozkaz z zewnątrz. Czy zechce pani zarejestrować wiadomość?
Nie uzyskała połączenia o najwyższym priorytecie, a ten pchający się z plastrami robot pewnie nawet nie umie go otworzyć. I co teraz?
— Proszę odpowiedzieć w ciągu piętnastu sekund. Czy zechce pani zarejestrować wiadomość?
— Nie! — krzyknęła desperacko Lizzie. — Chcę rozmawiać z siostrą doktora.
— Chwileczkę.
A zaraz potem słaby, przestraszony głosik powiedział:
— Słucham?
— Pani Aranow! — Nagle Lizzie nie potrafiła przypomnieć sobie jej imienia. Miała przed oczyma jej obraz: smukła, elegancka w swej kwiecistej sukni, trzymająca w ramionach Dirka, po przerażonej twarzy spływają łzy. Lizzie pamiętała nawet imię jej osobistego systemu — Thomas — no i, oczywiście, wszystkie kody dostępu. Ale za nic nie mogła przypomnieć sobie imienia tej wołowskiej dziewczyny. — Pani Aranow, mówi Lizzie Francy, znajoma doktora Aranowa. Ta z dzidziusiem. Jestem w więzieniu w enklawie Wschodniego Manhattanu! Proszę powiedzieć doktorowi i Vicki Turner, żeby zaraz przyszli mnie stąd zabrać, to bardzo ważne!
— W… w więzieniu? Z… z dzidziusiem?! — zaczęła mówić Theresa. Jednostka medyczna nieoczekiwanie znów zaczęła napierać na Lizzie, to pewnie jakaś opóźniona w czasie reakcja, ramię z usypiającym plastrem znów sunęło ku niej…
— Proszę powiedzieć doktorowi! I Vicki! Niech przyjdą mnie…
Jednostka medyczna wierzgnęła w nagłym przypływie energii.
Plaster dotknął przegubu Lizzie. Natychmiast ogarnęła ją ciemność, nie widziała nawet, jak robot wymyka się z jej uścisku i leci nad jej ciałem, zwieszonym do połowy z platformy.
Theresa leżała roztrzęsiona w łóżku. Ta amatorska dziewczyna siedzi w więzieniu. Z dzidziusiem!
Widziała przed sobą — tak wyraźnie, jakby znajdowała się w swoim gabinecie, a nie w różowej sypialni — hologramy amatorskich niemowląt, kalekich i pomarszczonych, głodujących i umierających…
Nie. Śmieszna jest — dziecko Lizzie przecież nie umiera. Ale małe stworzonko jest w więzieniu, gdzieś w jakiejś celi, a tam coś musiało się stać, skoro jego matka w taki sposób przerwała połączenie. Czy ktoś skrzywdził Lizzie Francy? I jej dziecko?
Theresa nigdy jeszcze nie widziała więzienia. Ale oglądała hologramy historyczne i różne filmy, a tam więzienia to były brudne, obrzydliwe cele, w których brzydko pachniało i w których niebezpieczni ludzie krzywdzili innych. Ale na pewno więzienia już nie są takie. Robosprzątaczki nie pozwoliłyby, żeby pozostały brudne. Ale cała ta reszta…
Usiadła oparta o poduszki. Rany na rękach i całym ciele już się zabliźniły. Mogła jeść, rozmawiać, nawet trochę chodzić, o kulach. Miała przedtem ruchomy fotel, ale Jackson go odesłał, bo twierdził, że nie sprzyja regeneracji mięśni. Dwa razy dziennie robopielęgniarka przeprowadzała ją przez cały zestaw ćwiczeń rehabilitacyjnych. Ale wstanie z łóżka nadal wymagało nie lada wysiłku, a kiedy pomacała się po łysej głowie, chciało jej się płakać. Jackson pousuwał z pokoi wszystkie lustra. Przez większość czasu leżała w łóżku i dyktowała Thomasowi notatki — całe godziny obsesyjnych notatek. O Leishy Camden. O Bezsennych. O Mirandzie Sharifi.
Teraz także odezwała się do swego systemu.
— Thomas, każ Jonesowi przesłać pilne wezwanie do mojego brata w Kelvin-Castner!
— Oczywiście, Thereso.
Ale odebrała Cazie, wymięta i naburmuszona.
— Tess? Co się dzieje? Dlaczego nagłe wezwanie?
— Muszę porozmawiać z Jacksonem.
— To już wiem. Ale dlaczego? — Cazie zabębniła palcami o blat niewidocznego stołu. Czarnym włosom przydałby się grzebień, oczy były wyraźnie podkrążone. Sprawiała wrażenie lekko nieobecnej i zdenerwowanej. Theresa skuliła się na swoich poduszkach.
— To… to osobista sprawa.
— Osobista? Nic ci nie jest?
— Tak… ja… tak. Chodzi o kogoś innego.
Wzrok Cazie nagle stał się skupiony i czujny.
— Kogo innego? Czy przyszła jakaś wiadomość do Jacksona? Tu nie chodzi o Azyl, prawda?
— Azyl? Dlaczego Jackson miałby dostawać wiadomość o Azylu?
Wzrok Cazie znów zasnuła mgiełka.
— Nic, nic. Od kogo ta wiadomość?
— A co z tym Azylem?
— Nic, Tessie. Słuchaj, nie chciałam na ciebie burczeć, kiedy jesteś taka chora. Prześpij się, kochanie. Jackson jest akurat na ważnym zebraniu i nie chciałabym mu przeszkadzać, ale powiem mu, że dzwoniłaś. Chyba że chcesz mu coś ważnego przekazać, wtedy możesz to zrobić przeze mnie.
Theresa spojrzała Cazie w oczy. Cazie jej skłamała. Theresa wiedziała o tym — skąd? Tego już nie wiedziała. Theresa przecież udawała, że jest Cazie, więc teraz wiedziała, kiedy udaje sama Cazie. Lekka zmiana tonu, wyrazu zielonych oczu… Jackson nie jest na żadnym zebraniu. A to znaczy, że Cazie chce trzymać Theresę z dala od Jacksona. Chce ukryć także coś na temat Azylu. No i Cazie nigdy się nie podobało, że Jackson pomaga tej Lizzie i jej dziecku…
Читать дальше