A wtedy Jennifer Sharifi wraz z pozostałymi Bezsennymi nareszcie będzie bezpieczna.
Will rozlewał do kieliszków szampana. Jennifer nie pijała alkoholu — zakłócał jej idealnie chłodną samokontrolę — ale tym razem nie mogła trzymać się poza kręgiem własnych ludzi. To oni tego dokonali. Teraz są bezpieczni.
Jennifer wzniosła kieliszek. W sali przycichło. Swoim cichym, spokojnym głosem Jennifer Sharifi zaczęła mówić:
— Dzięki wysiłkom wszystkich tu zgromadzonych odnieśliśmy wreszcie zwycięstwo. Obróciliśmy procesy biochemiczne Śpiących przeciw nim samym. W ciągu następnej godziny nasze roboty wtargną do Pentagonu, Washington Mali, na lotnisko Kennedy’ego i do enklawy Wschodniego Manhattanu. Nie zginie ani jeden ze Śpiących. Ale żaden z nich nie będzie już w stanie nam zagrozić, chyba że takimi sposobami, które już znamy i którym możemy przeciwdziałać. Będziemy nad wszystkim panować, ponieważ już nigdy więcej nie wypuści się przeciwko nam żadnych nieznanych diabłów. Wypijmy zatem za tego diabła, którego już znamy.
Wybuch śmiechu, opróżnione kieliszki. A wtedy na głównym ekranie pojawiła się twarz Strukowa.
— Pani Sharifi, pani oraz pani ludzie bez wątpienia świętujecie teraz sukces po opanowaniu Brookhaven. I ja także jestem zadowolony, bardzo byłem ciekaw, czy zdołamy tego dokonać. Ale nie mogę pozwolić…
— O mój Boże! — wykrzyknął David O’Donnel przy konsolecie służb bezpieczeństwa. — Odpalić. Kod szesnaście A. Powtarzam: odpalić!
— …żeby kontynuowała pani ten projekt. Ja także jestem Śpiącym, rzecz jasna. A choć nie odczuwam wobec swoich żadnej lojalności, jestem, naturalnie, tak samo czuły na własny interes jak oni. Albo jak pani. Tak więc…
Pod ich stopami wybuchł oślepiający błysk światła, gdzieś w połowie drogi między przejrzystą płytą w podłodze a planetą kręcącą się z wolna tysiące kilometrów pod nią.
— Zniszczono nasz system obrony przed pociskami — oznajmił David O’Donnel. — Dodatkowe odpalanie.
— …tak więc nie wylecą już żadne peruwiańskie roboty. A ponieważ z doświadczeń w La Solana wiemy, że tylko broń nuklearna potrafi zniszczyć doszczętnie, obawiam się, że sam zmuszony jestem użyć właśnie broni nuklearnej. Zna pani to zdanie La Rochefoucauld o wyższości? Le vrai moyen d’etre trompe…
„Bezpieczni, myślała w odrętwieniu Jennifer, a ja myślałam, że nareszcie jesteśmy bezpieczni”.
— … c’est de se croire plus fin que les autres [11] Najprostszy sposób, by dać się wykpić, to mieć się za bystrzejszego od innych (przyp. tłum.).
.
— System obrony numer dwa zniszczony — wykrztusił David O’Donnell.
Jennifer postąpiła krok do przodu. Przez jeden pozbawiony kontroli moment zdało jej się, że obraz Strukowa na ekranie zastąpiła twarz Mirandy.
Stacja orbitalna Azyl eksplodowała w błysku oślepiającego, śmiercionośnego światła.
LIZZIE OBUDZIŁA SIĘ W MAŁYM, SKĄPO UMEBLOWANYM pokoju, ograniczonym piankowymi ścianami bez okien. Trzema ścianami. Usiadła na łóżku, które okazało się jedynie wystającą ze ściany platformą, i rozejrzała się za brakującą ścianą. Naprzeciwko niej siedziała na krześle kobieta. Za odzianą w niebieski mundur nieznajomą rozciągał się jakiś bliżej nieokreślony korytarz.
— Witam — powiedziała kobieta. Była piękna w ten sam sposób co Vicki — genomodyfikowany. Bardzo czarne włosy, brązowe oczy, skóra jak czysty śnieg. Czwartą ścianą — zorientowała się Lizzie — było pole Y.
— Jest pani w kwaterze głównej służb bezpieczeństwa korporacji Ochrona Pattersona. Jestem sierżant Foster. Pani nazywa się Elizabeth Francy i została pani zatrzymana za włamanie i wtargnięcie, a to są przestępstwa kryminalne. Zechce mi pani opowiedzieć, w jaki sposób dostała się pani do enklawy?
Lizzie poklepała się po kieszeni. Fioletowe oko zniknęło, a to znaczyło, że sierżant Foster doskonale wie, jak Lizzie się tu dostała. Patrzyła więc tylko w milczeniu.
— Pani Francy, pani chyba nie rozumie. Wschodni Manhattan to własność prywatna. Ochrona Pattersona posiada licencję na prowadzenie wewnątrz enklawy spraw leżących w gestii policji. Możemy także powiadomić departament policji Nowego Jorku, jeśli uznamy to za stosowne. Bezprawne wtargnięcie to poważny zarzut kryminalny. A za morderstwo grozi najwyższy wymiar kary.
— Ja nikogo nie zamordowałam! Po prostu muszę się tu z kimś zobaczyć. Z doktorem Jacksonem Aranowem. Żeby mu coś ważnego powiedzieć!
— Doktor Jackson Aranow — powtórzyła policjantka i przez chwilę siedziała w milczeniu. Lizzie odgadła, że słucha informacji, które system sączył jej do głośnika w uchu.
Gdzieś w głębi korytarza otwarły się z hukiem drzwi. Słychać było tupot biegnących stóp. Pojawił się jakiś chłopiec, nie więcej niż czternastoletni, odziany w taki sam mundur. Na kołnierzyku widniał ozdobny napis: UCZEŃ. Po twarzy widać było, że chłopak jest podniecony i zaszokowany.
— Sierżancie Foster! Szybko, w wiadomościach…
— Danielu — upomniała go beznamiętnym tonem.
— Mówią, że…
— Danielu!
— …ktoś wysadził Azyl bombą jądrową!
Sierżant Foster powoli wstała. Potem poszła za chłopcem w głąb korytarza, ale wcześniej Lizzie zdążyła dostrzec na jej twarzy całą paradę uczuć: najpierw szok, potem chłodna kalkulacja, wreszcie zadowolenie.
Ktoś wysadził Azyl.
Lizzie zeskoczyła ze swojej platformy. Nogi wcale się pod nią nie ugięły, więc neurofarmaceutyk, którego użył robot, nie powodował żadnych długotrwałych efektów. Przebiegła rękami wzdłuż pola Y, które tworzyło czwartą ścianę celi. Żadnych otworów. Żadnych urządzeń po jej stronie pola. Nie ma wyjścia.
Ktoś wysadził Azyl. Kto? Po co? Ze wszystkimi Bezsennymi w środku? To mogłaby być Miranda Sharifi, w stanie wojny z własną babką… Ale czemu akurat teraz? Czy to mogłoby mieć jakiś związek z tym neurofarmaceutykiem strachu?
To wszystko w ogóle nie ma sensu.
Lizzie miała dość wymyślania możliwych rozwiązań. Była zmęczona, zła i przestraszona. Miała po dziurki w nosie pieszej wędrówki do Nowego Jorku w poszukiwaniu Vicki i doktora Aranowa. Miała dość ataków Amatorów, Wołów i robotów. Gróźb, że ją zaaresztują za morderstwo. Nawet szperania w danych. W końcu jest matką! Jej miejsce jest w domu, przy dziecku. I jak tylko znajdzie Vicki albo doktora Aranowa, albo kogokolwiek, na kogo będzie mogła zrzucić cały ten ciężar, właśnie tam natychmiast się uda.
— Hej! — krzyknęła na próbę. Nikt nie odpowiedział. Sierżant Foster już nie wróciła.
Lizzie zaczęła wymieniać różne standardowe kody, żeby sprawdzić, czy zareaguje na nie któryś z systemów budynku. Nic się nie odezwało.
Nastawiła się więc na czekanie.
Minęła godzina. Czy nikt tu już nie wróci, żeby ją przesłuchać? Czy już nikogo nie ma w Nowym Jorku? A co będzie, jeżeli ten, kto wysadził Azyl, pośle teraz bombę na Wschodni Manhattan? No cóż, nawet się o tym nie dowie przed śmiercią. A co będzie, jeżeli ktoś rozpuści tu ten neurofarmaceutyk? Czy gliny tak po prostu pójdą sobie do domu i tam zostaną, przerażone każdą nowością, a Lizzie zwyczajnie zgnije w tej celi?
Wszystko tu jest syntetyczne. Nic nie da się skonsumować.
Ale przecież musi tu być jakiś robot, który przynosi pożywienie. I wodę. I coś do sikania… Dojrzała dziurę w podłodze.
Powoli minęła następna godzina. Lizzie spróbowała się skupić, starannie wszystko przemyśleć, coś zaplanować. Dobra, jeśli nikt tu nie przyjdzie i nic się nie wydarzy, zanim policzy do stu… No dobra, do dwustu.
Читать дальше