— Cofam to, co powiedziałem wcześniej, porównując cię do polityka i żołnierza, drogi przyjacielu. Masz zdumiewającą intuicję. Oczywiście, musiałem sprawdzić swoje hipotezy. Wymyśliłem dobrą setkę opowieści opartych na rzeczywistych wydarzeniach historycznych, ale zniekształcających je i imitujących ten rodzaj mitów, które zbierałem. Potem spróbowałem włączyć je do modelu stworzonego przez komputer. Jedna z wymyślonych przeze mnie historyjek była nawet oparta na zdarzeniach z wczesnych dziejów Terminusa. I komputer odrzucił je wszystkie. Co do jednej. Z pewnością, może to znaczyć tylko tyle, że brak mi talentu, żeby stworzyć coś przekonującego, ale starałem się, jak mogłem.
— Jestem o tym przekonany, Janov. A czego dowiedziałeś się z tego modelu o Ziemi?
— Sporo rzeczy o różnym stopniu prawdopodobieństwa. Otrzymałem coś w rodzaju zarysu. Na przykład, około 90 procent zamieszkanych planet w Galaktyce ma okresy obrotu wynoszące od dwudziestu dwóch do dwudziestu sześciu Standardowych Godzin Galaktycznych. No więc…
— Mam nadzieję, Janov, że nie traciłeś czasu na zajmowanie się tą sprawą. Nie ma w niej nic tajemniczego. Żeby planeta nadawała się do zamieszkania, nie może obracać się zbyt szybko, bo w takim przypadku cyrkulacja powietrza powoduje ustawiczne burze, ani zbyt wolno, gdyż wówczas różnice temperatury są nie do zniesienia. To jest właściwość, która z miejsca eliminuje takie planety z grupy nadających się do zasiedlenia. Istoty ludzkie wolą planety, których właściwości zapewniają im odpowiednie warunki do życia, toteż kiedy niektórzy, widząc jak wszystkie zamieszkane planety są do siebie podobne pod względem tych właściwości, powiadają „Co za zadziwiający zbieg okoliczności!”, to nie jest to nie tylko zadziwiające, ale nawet nie ma w tym żadnego zbiegu okoliczności.
— Prawdę mówiąc — powiedział spokojnie Pelorat — jest to zjawisko dobrze znane naukom społecznym. Przypuszczam, że fizyce też, ale nie jestem fizykiem, więc nie twierdzę, że jest tak na pewno. W każdym razie określa się to mianem zasady antropomorfizacji. Obserwator wpływa na zdarzenia, które obserwuje przez sam fakt obserwowania ich czy nawet przez samą swoją obecność przy tych zdarzeniach. Ale, wracając do tematu, powstaje pytanie, gdzie jest ta planeta, która posłużyła jako model? Która planeta ma okres obrotu równy jednemu Standardowemu Dniowi Galaktycznemu składającemu się z dwudziestu czterech Standardowych Godzin Galaktycznych?
Trevize zamyślił się. Wysunął dolną wargę i powiedział: — Myślisz, że to mogła być Ziemia? Przecież Standardowy Dzień Galaktyczny może się opierać na cechach szczególnych dowolnego świata.
— To niemożliwe. Byłoby to sprzeczne z naszymi ludzkimi nawykami myślenia. Trantor był przez dwanaście tysięcy lat stolicą Galaktyki, był przez dwanaście tysięcy lat najludniejszym światem, a mimo tego czas jego obrotu, który równa się 1,08 Standardowego Dnia Galaktycznego, nie stał się miarą czasu używaną w całej Galaktyce. Obrót Terminusa wynosi 0,91 SDG, ale nie narzucamy go planetom, nad którymi sprawujemy władzę. Każda planeta używa w swych wewnętrznych obliczeniach miar czasu opartych na Lokalnym Dniu Planetarnym, a w sprawach wagi międzyplanetarnej posługuje się jednostkami SDG, przeliczając za pomocą komputerów SDG na LDP i odwrotnie. Standardowy Dzień Galaktyczny musi wywodzić się z Ziemi!
— Dlaczego „musi”?
— Po pierwsze, skoro Ziemia była kiedyś jedynym zamieszkanym światem, to z natury rzeczy ziemski rok i dzień były standardowymi miarami czasu i — prawdopodobnie na zasadzie inercji — pozostały nimi, kiedy już skolonizowano inne planety. Poza tym, model Ziemi, który na podstawie posiadanych przeze mnie informacji stworzył komputer, przedstawiał planetę, której obrót wokół własnej osi trwał dokładnie dwadzieścia cztery Standardowe Godziny Galaktyczne, a obrót wokół jej słońca dokładnie jeden Standardowy Rok Galaktyczny.
— Może to zwykły zbieg okoliczności? Pelorat roześmiał się. — Teraz znowu ty zaczynasz opowiadać o zbiegach okoliczności. Założyłbyś się, że taka rzecz mogła się zdarzyć przez zbieg okoliczności?
— No, no… — mruknął Trevize.
— Właściwie jest jeszcze coś, co przemawia za tą tezą. Jest taka archaiczna miara czasu, która nazywa się miesiącem…
— Słyszałem o niej.
— Otóż odpowiada ona najwyraźniej okresowi obiegu Ziemi przez jej satelitę. Jednakże…
— Tak?
— Widzisz, mój model wykazuje jedną raczej zaskakującą cechę, mianowicie ten satelita, o którym przed chwilą mówiłem, jest potężny — jego średnica mierzy ponad jedną czwartą średnicy Ziemi.
— Pierwszy raz słyszę o czymś takim, Janov. Nie ma w całej Galaktyce zamieszkanej planety z takim satelitą.
— No i bardzo dobrze — rzekł z ożywieniem Pelorat. — Jeśli Ziemia, ze względu na różnorodność istniejących na niej gatunków biologicznych i powstanie istot inteligentnych, była światem unikalnym w skali Galaktyki, to musi posiadać jakieś unikalne cechy fizyczne.
— Ale co wspólnego może mieć duży satelita z różnorodnością gatunków biologicznych, istotami inteligentnymi i tymi wszystkimi rzeczami?
— Otóż to! Dotknąłeś istoty problemu. Naprawdę nie wiem. Ale warto to zbadać, nie uważasz?
Trevize wstał, założył ręce na piersi i rzekł:
— No to gdzie tu problem? Przejrzyj dane statystyczne zamieszkanych planet i znajdź tę, której okresy obrotu wokół własnej osi i wokół słońca wynoszą dokładnie jeden Standardowy Dzień Galaktyczny i jeden Standardowy Rok Galaktyczny. A jeśli przy tym będzie miała gigantycznego satelitę, to po problemie. Z tego, co mówiłeś o swoim „znakomitym pomyśle”, wnioskuję, że już to zrobiłeś i znalazłeś ten swój świat.
Pelorat zrobił zakłopotaną minę. — Tak, ale niezupełnie jest tak, jak myślisz. Przejrzałem dane statystyczne, a w każdym razie zrobił to dla mnie wydział astronomii i — mówiąc krótko — nie ma takiego świata.
Trevize usiadł gwałtownie.
— Ależ to znaczy, że cała twoja teoria zawaliła się.
— Myślę, że niezupełnie.
— Jak to, niezupełnie? Tworzysz model ze wszystkimi szczegółami i nie możesz znaleźć nic, co do niego pasuje. To znaczy, że ten model jest do niczego. Musisz zaczynać od początku.
— Nie muszę. Znaczy to tylko tyle, że dane statystyczne dotyczące zamieszkanych planet są niekompletne. W końcu są dziesiątki milionów takich planet, a niektóre są zupełnie zapomniane. Nie ma, na przykład, porządnych danych o ludności prawie połowy z nich. A w przypadku sześciuset czterdziestu tysięcy światów dane ograniczają się do podania ich nazw i, czasami, położenia. Niektórzy galaktografowie uważają, że liczba zamieszkanych planet, które w ogóle nie są ujęte w żadnych statystykach, może wynosić około dziesięciu tysięcy. Prawdopodobnie jest to na rękę ich mieszkańcom. W epoce imperium stwarzało im to możliwość uniknięcia podatków.
— A w późniejszych wiekach — zauważył cynicznie Trevize — stwarzało im to możliwość założenia baz pirackich, co w pewnych sytuacjach mogło przynosić większe zyski niż handel.
— Nic mi o tym nie wiadomo — rzekł Pelorat z powątpiewaniem.
— Tak czy inaczej, wydaje mi się, że Ziemia, bez względu na to, co sobie życzą jej mieszkańcy, powinna znajdować się na liście zamieszkanych planet. Jeśli twoja teoria jest prawdziwa, to jest ona najstarszą siedzibą ludzkości, więc nie mogła zostać przeoczona ani zapomniana w pierwszych wiekach rozwoju cywilizacji galaktycznej. A gdyby raz znalazła się na liście, to już by tam została na zawsze. Na zasadzie inercji, o której już wspomniałeś.
Читать дальше