Channis był już tak słaby, że mógł tylko przecząco pokręcić głową.
— Nie… nie…
— Tak… tak — szydził Muł. — I jeśli ty, jako ostatni, zostałeś jeszcze przy życiu, to nie potrwa to już długo.
Potem nastąpiła krótka, ciężka pauza i Channis nieomal zawył pod wpływem nagłego bólu spowodowanego przenikaniem woli Muła do najskrytszych zakamarków jego psychiki.
Muł wycofał się i mruknął:
— Jeszcze trochę. Mimo wszystko nie wytrzymałeś tej próby. Twoja rozpacz jest udana. To nie jest kompletne załamanie się, jakiego należy oczekiwać od człowieka, którego ideał runął w gruzy, ale małostkowy, śliski strach przed utratą własnego życia.
I wiotka ręka Muła zacisnęła się na gardle Channisa w słabym uścisku, z którego jednak jakoś nie był stanie się wyswobodzić.
— Jesteś moim zabezpieczeniem, Channis. Jesteś instrumentem, który w porę przestrzeże mnie i zabezpieczy przed ewentualnym niedocenieniem jakiegoś elementu sytuacji. — Muł przewiercał go na wskroś wzrokiem. Nalegał… Domagał się…
— Dobrze obliczyłem, Channis? Przechytrzyłem waszych ludzi z Drugiej Fundacji; czy nie? Tazenda jest zniszczona, Channis, kompletnie zniszczona, skąd więc to udawanie rozpaczy?
Gdzie jest twoje prawdziwe uczucie? Muszę znać prawdę. Mów, Channis, mów. A więc nie przeniknąłem dość głęboko? Czy niebezpieczeństwo nadal istnieje? Mów, Channis! Gdzie popełniłem błąd?
Channis czuł, że — wbrew jego woli — z ust powoli wydobywają się słowa. Zaciskał zęby, żeby je powstrzymać. Gryzł język. Napiął wszystkie mięśnie krtani.
Ale wydobywały się nadal, wyciągane z niego siłą, rozrywając krtań i język i przeciskając się przez zaciśnięte zęby.
— Prawda — jęczał — prawda…
— Tak, prawda. Co jeszcze muszę zrobić?
— Seldon założył Drugą Fundację tutaj. Tutaj, już mówiłem. Nie kłamałem. Przybyli psychologowie i objęli władzę nad miejscową ludnością.
— Nad Tazenda? — Muł zanurzył się głęboko w falujący strumień emocji Channisa i grzebał tam brutalnie. — To, co zniszczyłem, to Tazenda. Wiesz, czego chcę. Daj mi to.
— Nie nad Tazenda. Powiedziałem, że ludzie z Drugiej Fundacji to nie muszą być ci, którzy pozornie są u władzy. Tazenda jest parawanem… — słowa były prawie niezrozumiałe; powstawały jakby same, wbrew każdej cząstce woli tego, kto je wypowiadał — … Rossem… Rossem… Rossem jest tym światem…
Muł rozluźnił uścisk i Channis opadł na podłogę, obolały i skatowany.
I myśleliście, że mnie oszukacie? — rzekł, tym razem łagodnie, Muł.
— Oszukaliśmy cię — był to ostatni szczątek oporu w Channisie.
— Ale nie na długo. Nie wystarczy wam czasu. Jestem w kontakcie ze swoja flotą. I po Tazendzie może przyjść kolej na Rossem. Ale najpierw…
Channis czuł, że ogarnia go przenikliwa ciemność. Machinalnie osłonił ręką zbolałe oczy, ale nic to nie pomogło. Ta ciemność dusiła, i podczas kiedy czuł, jak jego stłamszona, sponiewierana świadomość zapada się w wieczny mrok, widział jeszcze ostatni obraz — tryumfującego Muła, wyglądającego jak śmiejąca się wykałaczka… długi, mięsisty nos trzęsący się ze śmiechu.
Dźwięk znikł. Ogarnęła go kojąca ciemność.
Potem ciemność nagle pękła, jak rozerwana na dwoje oślepiającą błyskawicą, i Channis powoli wrócił na ziemię. Z trudem i bólem odzyskiwał wzrok. Przez wypełnione łzami oczy docierały do niego początkowo tylko zamazane kontury rzeczy.
Nieznośnie bolała go głowa, a kiedy podniósł do niej rękę, przeszył ją ból ostry jak sztylet.
A więc żył. Niczym pióra porwane nagłym podmuchem wiatru, który przepadł równie niespodzianie jak się zerwał, jego myśli łagodnie wirowały i powoli opadały, by znieruchomieć w spokoju. Czuł wzbierającą w sercu, napływającą z zewnątrz otuchę. Powoli, przezwyciężając ból, wyprostował kark i poczuł wielką ulgę.
Bo oto drzwi były otwarte, a w progu stał Pierwszy Mówca. Channis chciał przemówić, ale język miał sztywny — zrozumiał, że jakaś część potężnego umysłu Muła wciąż trzyma go w swej mocy i udaremnia odezwanie się.
Raz jeszcze wyprostował kark. Muł wciąż był w izbie. Był wściekły, płonęły mu oczy. Nie śmiał się już, ale złowieszczo szczerzył zęby.
Channis czuł płynący od Pierwszego Mówcy ożywczy, masujący łagodnie jego zbolały mózg, strumień energii psychicznej, a potem, kiedy strumień ten zetknął się z obroną Muła i przez chwilę walczył z nią, ogarnęło go odrętwienie, które trwało, dopóki Pierwszy Mówca nie wycofał się.
Muł zazgrzytał zębami i rzekł z furią, groteskową u tak mizernej osoby:
— A więc zjawia się następny, żeby mnie powitać.
Jego ruchliwy umysł wysunął swe macki z izby…
— Jesteś sam — stwierdził. Pierwszy Mówca rzekł bezgłośnie:
— Jestem zupełnie sam. Muszę być sam, bo to ja źle obliczyłem twoją przyszłość pięć lat temu. Miałbym przynajmniej pewną satysfakcję, gdybym naprawił ten błąd bez niczyjej pomocy. Niestety, nie wziąłem pod uwagę siły pola odpychania emocjonalnego, które otacza to miejsce. Zabrało mi dużo czasu wnikniecie w tę strefę. Gratuluję zręczności, z jaką je stworzyłeś.
— Nie wysilaj się! — nadeszła wroga odpowiedź. — Nie będziemy się licytować komplementami. Przyszedłeś dorzucić swój rozłupany mózg do tego tam strzaskanego filaru waszego królestwa?
Pierwszy Mówca uśmiechnął się.
— Ależ ten człowiek, którego nazywasz Bailem Channisem, wywiązał się dobrze ze swego zadania, tym bardziej, że nie może się z tobą równać pod względem siły psychicznej. Widzę, oczywiście, że go zmaltretowałeś, ale może być, że mimo to przywrócimy go do pełnej sprawności. To dzielny człowiek, szanowny panie. Zgłosił się na ochotnika do tego zadania, chociaż przewidzieliśmy matematycznie, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo, iż zniszczy to jego umysł, co jest bardziej przerażające niż groźba unicestwienia fizycznego.
Umysł Channisa pulsował daremnie, starając się wyrazić ostrzeżenie. Chciał je wykrzyczeć, lecz nie mógł. Był w stanie wysyłać tylko nieprzerwany strumień trwogi…
Muł był spokojny.
— Wiesz, oczywiście, o zniszczeniu Tazendy.
— Wiem. Przewidzieliśmy nalot twojej floty. Tak przypuszczam odparł ponuro Muł. — Ale nie zapobiegliście temu, co?
— Nie, nie zapobiegliśmy. — Symbolika emocjonalna Pierwszego Mówcy była jasna. Był to niemal wstręt do samego siebie, zupełna samoodraza. — Ja ponoszę za to większą winę niż ty. Któż mógł wyobrazić sobie pięć lat temu, że posiadasz aż takie zdolności! Podejrzewaliśmy od początku — od momentu, kiedy zająłeś Kalgan — że posiadasz zdolność wpływania na emocje. Nie było to dla nas zbyt wielkim zaskoczeniem, Pierwszy Obywatelu. Zaraz to wyjaśnię.
Kontakt emocjonalny, taki jakim dysponujemy ty i ja, nie jest wcale nowym osiągnięciem. W istocie każdy mózg ludzki jest do tego potencjalnie zdolny. Większość ludzi potrafi odczytywać emocje w prymitywny sposób, przez pragmatyczne kojarzenie ich z wyrazem twarzy, tomein głosu i tak dalej… Wiele zwierząt posiada tę zdolność w większym stopniu, posługują się bowiem w znacznej mierze węchem, i emocje z tym związane są oczywiście bardziej złożone.
Faktycznie, ludzkie możliwości są o wiele większe, ale zdolność do nawiązywania bezpośredniego kontaktu emocjonalnego więdła w miarę rozwoju mowy, co miało miejsce milion lat temu. Wielkim osiągnięciem naszej Drugiej Fundacji było ponowne uaktywnienie tego zmysłu, z wykorzystaniem przynajmniej części jego potencjalnych możliwości.
Читать дальше