— Nie jesteś głodny? Przyniosę ci trochę koncentratu i podgrzeję. A jeśli chcesz się zdrzemnąć, przypilnuję wszystkiego. I… i chyba lepiej będzie, jeśli włożę coś na siebie.
Odwróciła się, chcąc odejść.
— Koncentraty są całkiem smaczne, kiedy się do nich przyzwyczaić. Dziękuję, że je kupiłeś.
Te słowa, bardziej niż pocałunek, stały się oznaką rozejmu między nimi.
Kiedy kilka godzin później Gillbret wszedł do sterówki, nie zdziwił się zastawszy Birona i Artemizję pogrążonych w swobodnej rozmowie. Nie zareagował, widząc Birona obejmującego dziewczynę w talii.
Zapytał tylko:
— Kiedy skaczemy?
— Za trzydzieści minut.
Trzydzieści minut minęło; aparatura została ustawiona, rozmowa przycichła i zamarła.
O godzinie zero Biron wziął głęboki oddech i przestawił dźwignię z lewa na prawo, z jednego skrajnego położenia w drugie.
Nie wyglądało to tak jak na liniowcu. Bezlitosny miał mniejszą masę i skok był mniej stabilny. Biron zachwiał się. Przez ułamek sekundy wszystko zafalowało.
Po czym wróciło do normy.
Gwiazdy na ekranie zmieniły się. Biron obrócił statek, tak że pokazywany na ekranie gwiezdny obszar poruszył się wolno. Wszystkie gwiazdy zatoczyły majestatyczne łuki. Jedna z nich zajęła centralne miejsce — jaskrawobiała i wyraźniejsza od innych, maleńka kula, płonące ziarno piasku. Biron skierował statek prosto na nią i ustawił teleskop, zakładając przystawkę spektrograficzną.
Zajrzał do Efemeryd i sprawdził w części zatytułowanej „Charakterystyki spektralne”. Wstał z fotela pilota i oznajmił:
— Wciąż jest zbyt daleko. Spróbuję trochę się zbliżyć. W każdym razie, przed nami Lingane.
To był jego pierwszy skok. I był udany.
Autarcha Lingane rozmyślał; jego chłodna, opanowana twarz z trudem skrywała kłębiące się w nim emocje.
— I czekałeś czterdzieści osiem godzin, żeby mi o tym powiedzieć.
— Nie było powodu mówić wcześniej — odparł spokojnie Rizzett. — Gdybyśmy zarzucali cię wszystkimi sprawami, twoje życie stałoby się nieznośne. Mówimy ci teraz, ponieważ wciąż nic w tej sprawie nie robimy. To dziwne, a w naszej sytuacji nie możemy tolerować rzeczy dziwnych.
— Powtórz. Chcę to usłyszeć jeszcze raz.
Autarcha oparł się o parapet i zamyślony wyjrzał przez okno. Samo okno z pewnością przedstawiało największą osobliwość architektoniczną. Było średnich rozmiarów, umieszczone w półtorametrowej zwężającej się do środka niszy. Niezwykle gruba, przejrzysta szyba została tak wyprofilowana, że przypominała raczej soczewkę. Przepuszczała światło z wszystkich stron, tak że wyglądając przez okno można było zobaczyć miniaturową panoramę.
Z każdego okna rezydencji autarchy widoczna była połowa horyzontu od zenitu do nadiru. Na horyzoncie występowały drobne zakłócenia, dodawało to jednak tylko uroku obrazowi planety. Wędrówki maleńkich, spłaszczonych figurek, wielkomiejski ruch, wijące się szlaki pojazdów stratosferycznych opuszczających lotnisko. Po pewnym czasie człowiek tak przyzwyczajał się do tego widoku, że bezbarwna, płaska rzeczywistość, widoczna przez otwarte okno, dziwnie rozczarowywała, jakby uleciała z niej cała tajemniczość. Kiedy padające na soczewkę promienie słońca groziły przegrzaniem wnętrza pokoju, następowała polaryzacja szkła i okno stawało się nieprzeźroczyste.
Z pewnością teorię, że architektura planety jest odbiciem jej miejsca w Galaktyce, zrodziły Lingane i jej okna.
Lingane wcześnie odkryła swoją wartość, co stało się punktem zwrotnym w jej historii. Za najważniejsze zadanie uznano wykorzystanie i umocnienie strategicznej pozycji tej planety. Lingane rozpoczęła eksploatację małych planetoid, nie zasiedlając ich, wybierając tylko te, które można było wykorzystać w handlu zagranicznym. Budowano na nich stacje obsługi. Wszystko, co może służyć statkom kosmicznym, od części zamiennych do podprzestrzennych silników i najnowocześniejszych taśm. Stacje rozrosły się do olbrzymich central handlowych. Z Królestw Mgławicy napływały futra, minerały, zboża, mięso, drewno, a z Królestw Wewnętrznych narzędzia, lekarstwa, sprzęt elektroniczny; wszelkie towary płynęły szerokim strumieniem.
Tak więc, podobnie jak ich okna, handel Linganejczyków docierał do wszystkich miejsc w Galaktyce. Lingane była samotną planetą, ale doskonale zorganizowaną.
Nie odwracając się od okna, autarcha powiedział:
— Zacznijmy od statku pocztowego, Rizzett. Gdzie po raz pierwszy zauważył ten krążownik?
— Około stu pięćdziesięciu tysięcy kilometrów od planety. Dokładne współrzędne nie grają roli. Od tamtej pory są pod stałą obserwacją. Problem polega na tym, że tyrannejski krążownik jest prawie na orbicie.
— I co, nie zamierzają lądować, na coś oczekują?
— Tak.
— Czy można ustalić, jak długo już tam są?
— Obawiam się, że to niemożliwe. Nikt inny ich nie widział. Sprawdziliśmy to.
— Dobrze. Przejdźmy do innej sprawy. Zatrzymali statek pocztowy, co jest sprzeczne z naszą umową o współpracy z Tyrannem.
— Wątpię, żeby tam byli Tyrannejczycy. Ich niepewne zachowanie świadczy o tym, że są raczej uciekinierami, więźniami statku.
— Masz na myśli tych ludzi na krążowniku? Może to oni chcą, żebyśmy tak myśleli. W każdym razie, jak dotąd, prosili tylko o dostarczenie mi informacji.
— Zgadza się. Prosili, żeby dostarczyć ją autarsze osobiście.
— Nic więcej?
— Nic.
— I nie weszli na statek?
— Nie. Cała rozmowa odbywała się przez radio. Pocztowa kapsuła została wystrzelona w stronę statku i schwytana w sieć.
— Czy był tylko dźwięk, czy także obraz.
— Pełna wizja. W tym problem. Mówca został opisany przez kilku rozmówców jako młody człowiek o „arystokratycznym wyglądzie”, właśnie tak.
Autarcha powoli zaciskał pięść.
— Doprawdy? I nikt nie zrobił żadnego zdjęcia? To błąd.
— Niestety. Kapitan pocztowca nie miał podstaw, aby traktować tę sprawę ze szczególną powagą. Jeśli w ogóle należy ją tak traktować! Cóż to ma za znaczenie dla pana?
Autarcha nie odpowiedział.
— I to jest ta wiadomość?
— Tak. Dziwna wiadomość składająca się z jednego słowa którą mieliśmy przekazać panu osobiście. Nie uczyniliśmy tego oczywiście. To mogła być, na przykład, kapsuła wybuchowa Zdarzało się, że w ten sposób ginęli ludzie.
— Tak, nawet autarchowie — zgodził się autarcha. — Tylko słowo „Gillbret”. Jedno słowo, „Gillbret”.
Autarcha zachował niezmącony spokój, ale poczuł się niepewnie. Nie przepadał za tym uczuciem. Nie lubił niczego, co uświadamiało mu jego ograniczone możliwości. Działań autarchy nie powinno nic ograniczać i na Lingane ograniczały go tylko prawa natury.
Na Lingane nie zawsze rządzili autarchowie. Dawniej rządy sprawowały dynastie kupieckich książąt. Rodziny, które pierwsze założyły pozaplanetarne stacje, stały się arystokracją. Nie miały posiadłości ziemskich, dlatego nie mogły równać się z rodami rządców i władców sąsiednich planet, ale były wystarczająco zasobne, aby wykupić ich włości, co zresztą czasami czyniły.
I na Lingane trwał wynikający z tego faktu zwykły porządek (czy raczej nieporządek). Wpływy i władza przechodziły z rąk i jednej rodziny do drugiej. Różne rody zmuszane były do opuszczenia planety. Intrygi i przewroty pałacowe były tak częste, że o ile Rhodię uważano za wzorcowy przykład stabilności i porządku, Lingane słynęła z ciągłych zmian i bałaganu. „Zmienny jak Lingane” głosiło porzekadło.
Читать дальше