***
Tak jak nie można było nijak uciec przed brutalnością tamtego świata, tak nie ma najmniejszego sensu mieszać do historii Stonehenge astronomii. Pierwsze było nieuniknione, drugie jest całkiem zbyteczne. Próba sięgania do astronomicznych uzasadnień wzniesienia tej konstrukcji zaprzecza wiedzy archeologicznej, zaprzecza informacjom przekazanym w tradycji literackiej. Społeczność antycznej Brytanii w okresie Stonehenge III nie należała do ludów cywilizowanych. To nie były społeczeństwa obywatelskie, brakowało tu miast, a nawet rolnictwa dość rozwiniętego, by mogło te miasta utrzymać. Tym bardziej nie znajdziemy w tamtych realiach miejsca dla ludzi tak wysoko wykształconych, jak astronomowie i matematycy, którzy przecież zawsze uzależnieni byli od kultury pisanej. Brytowie, którzy zbudowali ostatnią postać Stonehenge, byli ludem pasterskim znanym archeologii jako lud kultury Wessex, protoceltyckim odłamem ludu topora bojowego, który ogarnął pas od Indii po Irlandię, od Skandynawii po basen Morza Śródziemnego. Ich topory odnajdujemy dziś w grobowcach wojowników, ich czyny opiewa przekazywana niegdyś w tradycji ustnej literatura różnych stron świata, jak Iliada, Rigweda czy Tain Bo Cualnge. Iliada Homera została ostatecznie spisana w ósmym wieku p.n.e. na podstawie przekazu ustnego wspominającego mykeńskich herosów z Grecji epoki brązu około 1500 roku p.n.e. Rigweda opisuje, jak to barbarzyńscy Ariowie ze stadami krów najechali cywilizowane Indie, a działo się to mniej więcej w tym samym czasie. Relacja została spisana dopiero przez Brytyjczyków (a wcześniej była przez trzydzieści pięć stuleci przekazywana wyłącznie ustnie i, zgodnie z naszą wiedzą, nikt nie przekręcił nawet sylaby!). Tain… wspomina bohaterskich wodzów Irlandii, którzy przetrwali nawet rzymskie podboje i ulegli dopiero rzymskim misjonarzom. Wiele zawdzięczamy tym mnichom, którzy około siódmego wieku spisali Tdin…, dzięki nim bowiem mamy dziś dokładny obraz Protoceltów i możemy tchnąć życie w kości wojowników kultury Wessex, chociaż zmarli oni prawie trzy i pół tysiąca lat temu i byli współcześni homeryckim Mykenom. Jeśli zaś w Mykenach, które stanowiły wówczas niechybnie wyspę cywilizacji w morzu europejskiego barbarzyństwa, nie prowadzono raczej obserwacji słońca czy księżyca i nie obliczano dat zaćmień, to czy można oczekiwać tego po Brytanii, która stała wtedy nieporównywalnie niżej?
Stonehenge astroarcheologów (albo archeoastronomów, sami jeszcze nie zdecydowali, kim właściwie są) to czysta fikcja. Uznanie jej za prawdę wymagałoby manipulacji datami historycznymi, trzeba by bowiem przyjąć że cała konstrukcja powstała w tym samym czasie, zbudowana od początku do końca przez jeden lud i w jednym z góry określonym celu. Wiemy zaś, że zaangażowane w dzieło były różne kultury, co wyklucza zastosowanie astronomiczne. Owszem, cztery stacje Stonehenge II (prostokątnie ustawione kamienie i kopce) pokrywają się z niektórymi dołami grzebalnymi Stonehenge I, ale nijak nie zdają się służyć temu samemu. Co więcej, statystyka też zdaje się zaprzeczać astronomicznym podtekstom. Douglass Hettie, który wykłada na uniwersytecie w Edynburgu matematykę i astronomię teoretyczną, opisał rzecz w swojej książce Nauka megalityczna (1982). Spośród 240 linii odkrytych przez Hawkinsa w Stonehenge, możliwych do przeprowadzenia między charakterystycznymi punktami, tylko 48 wskazuje cokolwiek na niebie (mowa o słońcu i księżycu), zaś zaledwie 32 mogłyby mieć jakieś znaczenie praktyczne. Po ponownym przeliczeniu liczba tych ostatnich spadła zresztą do 25, bo tyle tylko wykazuje odchył mniejszy, niż dwa stopnie łuku, którą to wielkość Hawkins uznał za graniczny margines błędu. Trzeba przyznać, że szczodry to margines.
My zaś mamy nadzieję, że nasza proza przybliżyła nieco czytelnikom prawdziwy obraz historycznego Stonehenge, chociaż pokazała również, jak wiele miało to miejsce wspólnego ze zwykłą zagrodą dla bydła.
Leon Stover
doktor filozofii i literatury,
profesor antropologii
w Illinois Institute of Technology