Dotyk Mary był delikatny niczym odpowiednik szeptu.
Nowe wszczepy korowe, zaadaptowane z aparatów wirtualnej rzeczywistości, były ostatnim krzykiem technologii WormCamu: niewielkie próżniowe generatory tuneli podprzestrzennych, połączone z czujnikami neuronowymi i wszczepione w korę mózgową pacjenta. Generator pokrywano środkami neurotropowymi, więc w ciągu kilku miesięcy sieć neuronowa łączyła się z nim płynnie, budując ścieżki do wnętrza. A czujnik neuronowy był bardzo czułym analizatorem wzorców aktywności neuronowej, zdolnym do wykrywania napięć pojedynczych synaps.
Taki wszczep mógł czytać i pisać w mózgu, mógł łączyć go z innymi. Świadomym wysiłkiem woli posiadacz wszczepu mógł otworzyć wormcamowe połączenie z własnego umysłu do umysłu dowolnego innego nosiciela.
Wyposażona w implanty, nowa połączona społeczność rozwijała się wokół Aren, zespołów prawdy i innych ośrodków myśli i dyskusji. Stawała się charakterystyczna dla organizacji nowego, młodego świata. Mózgi łączyły się z mózgami. Umysły współpracowały.
Nazywali się Złączonymi.
Stanowili, jak podejrzewał Bobby, świetlaną przyszłość ludzkości. Jednak tu i teraz jej przedstawicielką była osiemnastoletnia dziewczyna, jego siostra, z tunelem podprzestrzennym w głowie.
Przestraszony? wypisała Mary. Opowieści grozy. Zbiorowy umysł. Utrata duszy. Bla bla.
Tak do diabła.
Lek nieznany. Może…
Lecz nagle Mary odsunęła się od niego, podrywając się na nogi. Bobby na ślepo wyciągnął rękę i odnalazł jej głowę, ale cofnęła się i zniknęła.
W całym pokoju, dokładnie w tej samej chwili, poruszyli się też inni. Jakby stado ptaków podrywało się z drzewa do lotu.
Błysnęło światło, gdy ktoś otworzył drzwi wejściowe.
Chodź, wypisał Bobby. Chwycił Kate za rękę i wraz z pozostałymi ruszył w stronę wyjścia.
Boisz się, zauważyła Kate, gdy szli szybko. Przestraszony. Zimna dłoń. Puls. Poznaję.
Musiał przyznać, że jest przestraszony. Lecz nie bał się wykrycia. Bywał już w takich sytuacjach: grupa w kryjówce zawsze dysponowała systemem wyposażonych w WormCamy strażników. Nie, to nie wykrycia czy nawet schwytania się obawiał.
Chodziło o to, że Mary i pozostali działali jak jedna osoba. Pojedynczy organizm. Złączeni.
Wciągnął na siebie intkam.
David usiadł przed wielkim ściennym ekranem w Wormworks. Patrzyła na niego twarz Hirama — młodszego Hirama, o gładszej skórze, ale niewątpliwie Hirama. Za nią rozciągał się słabo widoczny miejski pejzaż: niszczejące bloki mieszkalne i skomplikowany system dróg; miejsce wyglądało tak, jakby zaprojektowano je, by wykluczyć stąd ludzkie istoty. Były to przedmieścia Birmingham, wielkiego miasta w sercu Anglii, tuż przed końcem dwudziestego wieku — kilka lat przed wyjazdem Hirama z tego starego, upadającego kraju w poszukiwaniu nowych możliwości w Ameryce.
Davidowi udało się połączyć otrzymane do Mavensa oprogramowanie śledzące DNA z systemem naprowadzania WormCamu, po czym rozbudował je, by mogło także przekraczać granicę pokoleń. I jak poprzednio przeskanował wstecz linię życia Bobby’ego, teraz przeszedł do jego ojca i dawcy DNA. Ciekawość kazała mu sięgnąć jeszcze dalej, zbadać własne korzenie — co było w końcu jedynym fragmentem historii, jaki naprawdę się liczy.
Jakiś cień przesunął się po ścianie w półmroku ogromnej hali laboratorium — cień bez źródła. David dostrzegł go kątem oka i wiedział, że to Bobby, jego brat. Nie miał pojęcia, po co tu przybył, ale wiedział, że Bobby przyłączy się do niego, kiedy będzie gotów.
Ujął mocno niewielki joystick i pchnął go do przodu.
Twarz Hirama wygładziła się, odmłodniała. Tło rozmyło się w niewyraźną plamę, w wir nocy i dni, w ledwie rozpoznawalne budynki, nagle zastąpione szarozieloną równiną: krainą Fens, gdzie Hiram dorastał. Wkrótce twarz zmniejszyła się, stała niewinna, chłopięca, a po chwili już niemowlęca.
Wtedy zastąpiła ją twarz kobiety.
Kobieta uśmiechała się do Davida — a raczej do kogoś stojącego poza niewidzialnym ujściem tunelu podprzestrzennego, zawieszonego przed jej oczami. David wybrał taki punkt widzenia, by prześledzić linię mitochondrialnego DNA, przekazywanego od matki do córki. W takim razie kobieta musiała być jego babką. Była młoda, koło dwudziestu lat… Oczywiście, że młoda: ślad DNA przeskoczył z Hirama na nią w chwili zapłodnienia. Na szczęście David nie musiał patrzeć, jak jego babki będą się starzały. Ta była piękna na swój spokojny sposób, klasycznie angielską urodą: wysokie kości policzkowe, niebieskie oczy, jasnorude włosy związane w ciasny kok.
Azjatyckie geny Hirama pochodziły z linii jego ojca. David pomyślał, że romans musiał sprawić tej pięknej kobiecie wiele kłopotów w tamtym czasie i miejscu.
Wyczuł, że za jego plecami, w Wormworks, cień podpływa bliżej.
Pchnął joystick i znowu zamigotały dni i noce. Twarz zmieniła się w dziewczęcą; zmieniane fryzury rozmyły się na granicy widoczności. Potem straciła wyrazistość — czyżby zmiany okresu dorastania? — i wreszcie stała się bezkształtną twarzą noworodka.
Kolejne skokowe przejście — jego prababka. Młoda kobieta siedziała w biurze, skupiona, z czołem zmarszczonym pod fryzurą przypominającą śmieszną rzeźbę z ciasno splecionych warkoczyków. W tle David zauważył inne kobiety, pracujące przy rzędach niezgrabnych mechanicznych maszyn liczących: pilnie wciskały klawisze i ciągnęły za dźwignie. To pewnie lata trzydzieste, przed wynalezieniem krzemowego komputera; biuro mogło być jednym z najbardziej zaawansowanych ośrodków przetwarzania danych na planecie. Już ta przeszłość, tak bliska jego czasów, wydawała się całkowicie obca.
Uwolnił dziewczynę z czasowej pułapki i jej twarz zmieniła się do okresu niemowlęctwa.
Po chwili spojrzała na niego następna młoda kobieta. Miała na sobie długą spódnicę i źle dopasowaną, źle uszytą bluzkę. Obejmowana przez żołnierza w płaskim blaszanym hełmie machała małą brytyjską flagą. Ulica za nią była zatłoczona: mężczyźni w garniturach i w mundurach, kobiety w długich płaszczach. Padał obrzydliwy jesienny deszcz, ale nikt nie zwracał na to uwagi.
— Listopad 1918 — stwierdził głośno David. — Zawieszenie broni. Koniec czteroletniej rzezi w Europie. Nie taka zła noc, żeby zostać poczętym. Jak sądzisz, Bobby?
Nieruchomy cień zdawał się wahać. Potem odsunął się od ściany, podszedł, stał się konturem ludzkiej sylwetki. Pojawiły się zawieszone w powietrzu twarz i dłonie.
— Witaj, Davidzie.
— Siadaj — zaprosił brata David.
Bobby zajął miejsce, szeleszcząc intkamową tkaniną. Sprawiał wrażenie niespokojnego, jakby odzwyczaił się od tak otwartej bliskości innych ludzi. Nie miało to znaczenia — David niczego od niego nie oczekiwał.
Twarz dziewczyny z końca pierwszej wojny światowej wygładziła się, zmniejszyła, zapadła w siebie i nastąpił kolejny przeskok: dziewczyna trochę podobna do jej potomków, z niebieskimi oczami i rudawymi włosami, ale chudsza, bledsza, o zapadniętych policzkach. Ubywało jej lat, a w tle zmieniały się mroczne miejskie krajobrazy: fabryki, szeregi nędznych domków… A potem błysk dzieciństwa i kolejne pokolenie, kolejna dziewczyna i ten sam ponury krajobraz.
— Są takie młode… — rzucił Bobby. Głos miał zgrzytliwy, jakby dawno nieużywany.
— Chyba trzeba się do tego przyzwyczaić — odparł posępnie David. — Zagłębiliśmy się w dziewiętnasty wiek. Straciliśmy już wielkie osiągnięcia medycyny, a wiedza o higienie jest szczątkowa. Ludzie umierają na proste, uleczalne choroby. I pamiętaj, że śledzimy linię kobiet, które żyły dość długo, żeby osiągnąć wiek rozrodczy. Nie widzimy ich sióstr, które umarły w niemowlęctwie i nie zostawiły potomstwa.
Читать дальше