— Przestępstwo czasowe — stwierdził natychmiast Metaxas. Przemyt.
— Jestem tego samego zdania — oznajmił Sam. — Używa początku XII wieku jako bazy wypadowej, kryjąc się pod nazwiskiem Fotisa. Przemyca dzieła sztuki, może złote monety albo coś, pod prąd, do współczesności.
— Ale jak wpadł na dziewczynę? — nie pojmował Metaxas.
Sam tylko wzruszył ramionami.
— Ta część jego przygód pozostaje niejasna. Teraz jednak, kiedy Sauerabenda już znaleźliśmy, możemy zacząć go śledzić pod prąd, aż dotrzemy do punktu w czasie, kiedy się pojawił. Będziemy wiedzieli, co robił.
— A my? — jęknąłem. — Jakim cudem uda się nam przywrócić właściwe następstwo zdarzeń?
— Musimy wyłapać moment, w którym skoczył tu z twojej wycieczki — wyjaśnił Metaxas. — Ustawimy się tam i złapiemy go podczas materializacji. Zabierzemy przerobiony timer i wyślemy faceta z powrotem w 1204. Będzie wykluczony z upływu czasu w chwili, w której miał w ten czas wkroczyć, i ograniczony do tej twojej wycieczki, w której i tak uczestniczył.
— W twoich ustach brzmi to prosto — powiedziałem. — Ale w rzeczywistości wcale nie jest proste. Co ze zmianami, które już dokonały się w przeszłości? Z jego pięcioletnim małżeństwem z Pulcheria Botanides…
— Przechodzą w sferę niezdarzeń — wyjaśnił mi Sam. — Jak tylko dorwiemy Sauerabenda w 1099 czy którym tam i wyślemy go z powrotem do 1204, jego małżeństwo z Pulcheria wymazuje się automatycznie, prawda? Zmiany zostają anulowane, Pulcheria poślubia, kogo miała poślubić…
— Leona Dukasa — wtrąciłem. — Mojego przodka.
— Dobrze, niech będzie Dukasa — zgodził się Sam. — Dla mieszkańców Bizancjum cały epizod z Herakliuszem Fotisem po prostu przestanie istnieć. Tylko my będziemy o nim wiedzieli, ponieważ jesteśmy poddani działaniu paradoksu przemieszczenia.
— A co z tym, cokolwiek Sauerabend szmuglował do naszej teraźniejszości?
— Nie istnieje — tłumaczył mi cierpliwie Sam. — Przecież nic nigdy nie zostanie przeszmuglowane. Jego paserzy w naszym czasie nie będą nawet świadomi tego, że kiedykolwiek coś od niego dostali. Prąd czasu wróci do stadium wyjściowego, Patrol o niczym się nie dowie i…
— Zapomniałeś o pewnym drobiazgu — wtrąciłem.
— A mianowicie?
— W całym tym bałaganie udało mi się stworzyć drugiego Juda Elliotta. Gdzie on ma się podziać?
— Chryste! — krzyknął Sam. — Rzeczywiście, zapomniałem.
W 1105 i okolicach przebywałem już od jakiegoś czasu, więc uznałem, że pora wrócić do 1204 i poinformować mojego bliźniaka o tym, co się właściwie dzieje. Skoczyłem więc z prądem i dotarłem do gospody kwadrans po trzeciej tej samej długiej nocy, podczas której Conrad Sauerabend zdecydował się nas opuścić. Moje drugie ja leżało na łóżku na wznak, z ponurą miną, studiując podpierające sufit belki.
— No i co? — spytał. — Jak idą poszukiwania?
— Katastrofa. Wyjdź na korytarz, dobrze?
— Co się stało?
— Przygotuj się na najgorsze — uprzedziłem. — Udało się nam w końcu dopaść Sauerabenda. Skoczył do 1099, po czym przyjął tożsamość oberżysty. W rok później poślubił Pulcherię.
Patrzyłem, jak moje drugie ja rozsypuje się w proch i pył.
— Przeszłość została zmieniona — mówiłem dalej. — Leon Dukas poślubił kogoś innego, jakąś Euprepię; ma z nią dwoje i pół dziecka. Pulcheria tymczasem usługuje w knajpie. Rozmawiałem z nią. Nie miała pojęcia, kim jestem, ale chciała oddać mi się za dwa bezany. Sauerabend prowadzi przemyt pod prąd i…
— Nie chcę już nic wiedzieć! — oburzył się mój bliźniak. — Ani słowa więcej!
— Może posłuchałbyś i dobrych wieści?
— A są jakieś dobre wieści?
— Takie mianowicie, że uda się nam odwydarzyć to wszystko. Sam, Metaxas i ty wytropicie Sauerabenda z 1105 do momentu jego pojawienia się w 1099, odpojawicie go i wyślecie z powrotem, do tu i teraz. To skasuje całą sprawę.
— A co z nami? — zainteresował się mój bliźniak.
— Rozmawialiśmy na ten temat, ale dość pobieżnie — odparłem, nie chcąc wdawać się w szczegóły. — Najwyraźniej obu nas chroni paradoks przemieszczenia, a więc będziemy istnieli, nawet jeśli uda się nam włączyć Sauerabenda we właściwy prąd czasu.
— Dobra, ale w takim razie skąd się wzięliśmy? Przecież nie z niczego. Prawo zachowania masy…
— Jeden z nas był tu przez cały czas — przypomniałem mu. Prawdę mówiąc, ja byłem tu przez cały czas. Przywołałem cię na świat skacząc pięćdziesiąt sześć sekund pod prąd, w twój prąd czasu.
— Bzdura! — usłyszałem w odpowiedzi. — Cały czas tkwiłem w prądzie czasu, robiąc to, co powinienem był robić. Ty pojawiłeś się u mnie pętlą, znikąd. Ty jesteś jakimś cholernym paradoksem, przyjacielu.
— W czasie absolutnym żyłem pięćdziesiąt sześć sekund dłużej od ciebie. A więc musiałem zostać stworzony pierwszy!
— Obaj stworzeni zostaliśmy w tej samej chwili! — usłyszałem w odpowiedzi. — Jedenastego października 2035 roku. Fakt, że nasze linie czasu splątały się, ponieważ w pewnym momencie podjąłeś błędną decyzję, nie ma nic wspólnego z tym, który z nas jest mniej, a który bardziej rzeczywisty. Problem nie w tym, który z nas jest prawdziwym Judem Elliottem, lecz w tym, co powinniśmy zrobić, żeby w przyszłości nie wchodzić sobie w drogę.
— Opracujemy bardzo dokładny plan — stwierdziłem. — Jeden z nas będzie pracował jako kurier, drugi krył się pod prądem. Nie możemy pojawić się w tej samej chwili, ani u góry, ani u dołu.
— Rozumiem. Ustalimy sobie naszą teraźniejszość na rok 1105, jak Metaxas, tylko że dla nas będzie ona ciągła. Jeden z nas zawsze będzie przywiązany do tej teraźniejszości, będzie żył na początku XII wieku jako Grzegorz Markezinis, gość Metaxasa. Drugi będzie pracował jako kurier, będzie żył w rytmie wycieczka odpoczynek…
— … odpoczywając w każdej epoce wyjąwszy rok 1105…
— Oczywiście. Po zakończeniu cyklu wróci do willi, przyjmie tożsamość Grzegorza Markezinisa, a drugi skoczy z prądem i zgłosi się jako kurier…
— Aha. Jeśli to dobrze skoordynujemy, nie ma powodu, by Patrol kiedykolwiek się nami zainteresował.
— Wspaniale!
— Ten z nas zaś, który będzie Markezinisem — zakończyłem może żyć z Pulcheria. Pulcheria nigdy się nie dowie, że się nią wymieniamy.
— Najpierw musi jednak, znów stać się sobą.
— Najpierw jednak musi znów stać się sobą.
Ta myśl okradła nas z radosnego entuzjazmu. Szalony plan alternatywnego życia nie miał żadnego oparcia w rzeczywistości… póki nie naprawimy tego, co popsuł Sauerabend.
Sprawdziłem czas.
— Skacz do 1105 — powiedziałem. — Pomóż Samowi i Metaxasowi. I wróć o wpół do czwartej, dobrze?
— Dobrze — powiedział mój bliźniak i znikł.
Wrócił o czasie, sprawiając wrażenie do głębi zbrzydzonego.
— Czekamy na ciebie dziewiątego sierpnia 1100, przy wale na tyłach Blachernai, jakieś sto metrów na prawo od pierwszej bramy.
— O co ci chodzi?
— Leć i zobacz na własne oczy. Mdli mnie od samego myślenia o czymś tak obrzydliwym. Leć, zrób, co trzeba zrobić, i może wreszcie skończy się to całe szaleństwo. No, leć. Skocz, dołącz do nas.
— O której godzinie? — spytałem jeszcze.
Jud B zastanawiał się przez chwilę.
— Powiedziałbym, że jakieś dwadzieścia po dwunastej — odparł w końcu.
Читать дальше