Ja tymczasem stałem oniemiały, wpatrując się w piękne piersi, których sutki twardniały na moich oczach, w płaski brzuch przy ozdobiony trójkątem ciemnego futerka, w smukłe muskularne uda, w wyciągnięte ku mnie zapraszającym gestem ramiona.
Pulcheria padła na przykrywającą łóżko szorstką tkaninę. Podciągnęła kolana, rozłożyła nogi.
— Dwa bezany — podpowiedziała mi.
Moja bogini, moja ukochana, miłość mojego serca stała się dziwką!
— Na co czekasz? — spytała. — Chodź, panie. Na pokład, marynarzu, niech ta tłusta świnia Herakliusz dorobi się kolejnej pary rogów. O co ci chodzi? Czyżbyś uważał mnie za szpetną?
— Pulcherio… Pulcherio… kocham cię, Pulcherio…
Zachichotała piskliwie, tak się jej to podobało. Pomachała uniesionymi stopami.
— No to chodź! — zachęciła mnie.
— Byłaś żoną Leona Dukasa — wybełkotałem. — Mieszkałaś w marmurowym pałacu, nosiłaś jedwabne szaty, spacerowałaś po mieście pod opieką duenny. Na wydanej przez was uczcie był cesarz, przyszłaś do mnie tuż przed świtem, oddałaś mi cię cała i był to tylko sen, był to tylko sen, czyż nie tak, Pulcherio?
— Jesteś szaleńcem, ale przystojnym szaleńcem. Pragnę poczuć cię między nogami, pragnę także twoich bezanów. Podejdź bliżej. Wstydzisz się? Połóż rękę o, tu, zobacz, jaka gorąca jest dla ciebie Pulcheria, jak cię pragnie, aż do bólu…
Byłem sztywny z pożądania, lecz nie zdobyłem się na to, by jej dotknąć. Nawet palcem nie chciałem tknąć tej Pulcherii, prymitywnej, bezwstydnej, wyuzdanej dziwki, tej wspaniałej kobiety, która wiła się i podrzucała biodrami na szorstkiej tkaninie łóżka. Wyciągnąłem sakiewkę i obsypałem ją — pępek, łono, piersi — deszczem złotych bezanów. Pulcheria krzyknęła ze zdumienia. Usiadła łapiąc pieniądze, pełzała za nimi na czworakach, oczy jej błyszczały, piersi kołysały się kusząco…
Uciekłem.
Wróciłem do willi, znalazłem Metaxasa i spytałem:
— Nie wiesz przypadkiem, jak ma na imię żona Leona Dukasa?
— Pulcheria.
— A kiedy widziałeś ją po raz ostatni?
— Trzy tygodnie temu. Przecież razem byliśmy na tej wieczerzy.
— Nie, kochany — oznajmiłem mu. — Padłeś ofiarą paradoksu przemieszczenia… i ja także. Żoną Leona Dukasa jest niejaka Euprepia. Leon ma z nią dwójkę dzieci, trzecie w drodze. Pulcheria jest żoną karczmarza nazwiskiem Herakliusz Fotis.
— Odbiło ci?
— Przeszłość została zmieniona. Nie wiem, jak to się stało, ale nastąpiła zmiana, i to dokładnie w mej linii. Nie rozumiesz? Pulcheria nie jest już mym przodkiem, jeden Bóg wie, czy w ogóle istnieję! Jeśli nie jestem potomkiem Pulcherii i Leona, to czyim jestem potomkiem i…
— Kiedyś się zorientował?
— Przed chwilą. Skoczyłem poszukać Pulcherii… Chryste, człowieku, co ja mam teraz zrobić?
— Może nastąpiło jakieś nieporozumienie — stwierdził spokojnie Metaxas.
— Nie. Nie nastąpiło żadne nieporozumienie. Spytaj własną służbę. Oni nie podlegają paradoksowi przemieszczenia. Spytaj ich, czy kiedykolwiek słyszeli o Pulcherii Dukas. Nie słyszeli. Spytaj, jak ma na imię żona Leona Dukasa. Jedź do miasta i sam się przekonaj. Nastąpiła zmiana w przeszłości, nie pojmujesz? Przeszłość się zmieniła, Chryste. Jezu Chryste, człowieku… !
Metaxas złapał mnie za ręce.
— Jud, opowiedz mi wszystko od początku — powiedział bardzo spokojnie.
Nie miałem jednak szansy opowiedzieć mu wszystkiego od początku. Nim zacząłem, do pokoju wpadł czarny Sam.
— Znaleźliśmy go! Znaleźliśmy! — wrzeszczał, podskakując z radości.
— Kogo? — spytał Metaxas.
— Kogo? — zapytałem w tej samej chwili.
— Kogo? — zdumiał się Sam. — A twoim zdaniem kogo, do cholery, szukaliśmy? Sauerabenda przecież. Conrada EX. Sauerabenda.
— Znaleźliście go! — Usiadłem ciężko. Nogi miałem jak z waty.
Co za ulga! — Jak? Kiedy? Gdzie?
— Normalnie. Dziś rano. Jest tu, w 1105 roku. Z Melamedem poszedłem na targowisko, tak tylko sprawdzić co w trawie piszczy, pomachaliśmy portretem i, niech to diabli, jeden z handlarzy świńską golonką go rozpoznał. Sauerabend mieszka w Konstantynopolu od jakichś pięciu lat. Ma karczmę nad Złotym Rogiem. Używa nazwiska Herakliusz Fotis…
— Nie! — wrzasnąłem. — Nie, nie, nie! Łżesz, ty wielki czarny sukinsynu!
Rzuciłem się na Sama w ślepej furii. Uderzyłem go w brzuch; zatoczył się i ciężko walnął w ścianę. Oderwał się od niej, przyjrzał mi się dziwnie, złapał mnie za klapy, podniósł, upuścił, podniósł, upuścił, podniósł… i — na prośbę Metaxasa — łagodnie postawił na podłodze.
— Oczywiście — powiedział cicho. — To prawda, jestem wielkim czarnym sukinsynem, ale czy trzeba od razu głosić tę prawdę całemu światu?
— Niech mu ktoś da wina. Facet najwyraźniej zwariował. — Metaxas miał na myśli, oczywiście, mnie.
Jakimś cudem udało mi się odzyskać panowanie nad sobą.
— Sam, przepraszam, że zwymyślałem cię tak niestosownie, ale po prostu nie potrafię uwierzyć, że Conrad Sauerabend mieszka w Konstantynopolu jako Harakliusz Fotis.
— A to dlaczego?
— Bo… bo…
— Widziałem go na własne oczy — oznajmił Sam. — Niespełna pięć godzin temu piłem wino w jego gospodzie. Facet wielki, tłusty, czerwony na gębie i ma o sobie wielkie mniemanie. Jego żoneczka to gorąca szesnastolatka, pracująca jako karczmarka. Pokazuje klientom cycki i z całą pewnością sprzedaje tyłek w sypialni na górze.
— Dobra — powiedziałem głosem, jakim mógłby przemawiać trup. — Wygrałeś. Jego żona ma na imię Pulcheria.
Metaxas charknął, jakby się zadławił.
— Nie pytałem jej o imię — zdziwił się Sam.
— Ma siedemnaście lat, nie szesnaście. Pochodzi z rodu Botanidesów — mówiłem, nie zwracając na nich uwagi. — To jedna z najważniejszych rodzin w historii Bizancjum. Jeden Budda wie, jakim cudem zdobył ją za żonę Herakliusz Fotis, czyli Conrad Sauerabend. Przeszłość została zmieniona, Sam, ponieważ zaledwie parę tygodni temu względem mojej teraźniejszości Pulcheria była żoną Leona Dukasa, mieszkała w pałacu leżącym niedaleko pałacu cesarskiego i tak się przypadkiem złożyło, że miałem z nią romans, a żeby było jeszcze śmieszniej, przed zmianą przeszłości Leon Dukas i ona byli moimi praprapra… dziadkami, więc zdarzył się niesłychany przypadek, co mi śmierdzi pod niebiosa, i nic nie rozumiem z wyjątkiem tego, że stałem się prawdopodobnie nikim, bo w tej teraźniejszości Pulcheria Dukas już nie istnieje. Panowie, jeśli nie macie nic przeciwko temu, znajdę teraz jakiś spokojny kąt w tym domu i poderżnę sobie gardło.
— Przecież to się nie mogło zdarzyć — stwierdził trzeźwo Sam. — To jakiś koszmar.
Lecz, oczywiście, nie był to żaden koszmar, tylko wydarzenie tak samo rzeczywiste jak wszystkie w naszym płynnym, zmiennym wszechświecie.
We trzech wypiliśmy straszną ilość wina. Przy winie Sam przekazał mi więcej szczegółów. Opowiedział, jak rozpytywał się w okolicy o Sauerabenda/Fotisa. Powiedziano mu, że człowiek ten pojawił się w tajemniczych okolicznościach około roku 1099. Że prawdopodobnie przybył z daleka. Że goście nie lubili go, a do karczmy przychodzili ze względu na jego piękną żonę. Ogólnie podejrzewano, że zaangażowany jest w jakąś nielegalną działalność.
— Przeprosił gości — mówił Sam — i powiedział, że musi jechać po towar do Galaty. Kolettis poszedł za nim. Facet wcale nie miał zamiaru robić zakupów. Wszedł do jakiegoś magazynu w Galacie i najwyraźniej znikł. Kolettis szukał go na miejscu i nie znalazł. Jego zdaniem Sauerabend po prostu skoczył. Pojawił się znikąd jakieś pół godziny później i spokojnie wrócił promem do Konstantynopola.
Читать дальше