— Czy zawsze odzywasz się do nich w ten sposób? — śmieje się nerwowo Sybille.
— Staram się postępować z nimi łagodnie, ale to nic nie daje. Chodź, dogonimy ich.
Niecała godzina minęła od wschodu słońca, ale jest już bardzo gorąco na równinie rozciągającej się pomiędzy Kilimandżaro a Serengeti. Gracchus prowadzi swą grupę ku północy, przez równinę pokrytą wysoką trawą, śladem kwagi. Torowanie drogi przez trawy to ciężka praca i tragarze próbują skierować się ku wąwozowi, gdzie kępy ostrokrzewów rzucają upragniony cień. Gracchus musi bez przerwy pokrzykiwać na nich, aby szli drogą, którą wybrał. Sybille zauważyła, że Gracchus traktuje ich jak zwierzęta pociągowe i wyraża się o nich z pogardą, ale odniosła wrażenie, że -wszystko to robił na pokaz, żeby nie wyjść z roli białego myśliwego. Zauważyła również, że w sytuacjach, których miała nie oglądać, Gracchus stawał się łagodny i otwarty, żartując z tragarzami w płynnym swahili i wymieniając z nimi wesołe kuksańce. Tragarze również grali swą rolę. Zachowywali się w sposób typowy dla ich zawodu, zarówno z szacunkiem, jak i z wyższością podchodząc do klientów, występując na przemian w roli wszechwiedzących znawców buszu lub prostych, nieoświeconych dzikusów nadających się wyłącznie do dźwigania ciężarów. Klienci, których obsługują, nie są jednak zupełnie takimi samymi sportowcami, jak myśliwi z czasów Hemingwaya, ponieważ to zmarli, i w skrytości tragarze są przerażeni tymi dziwnymi istotami, którym służą. Sybille widziała, jak szepczą modlitwy i dotykają amuletów, jeżeli przez przypadek dotkną któregokolwiek ze zmarłych. Czasami też udało się jej dostrzec przypadkowe spojrzenie wyrażające niekłamany strach, a może nawet odrazę. Gracchus nie jest ich przyjacielem, mimo że z nimi żartuje. Wydają się traktować go jak jakiegoś przerażającego czarownika, a klientów jak uosobienie demonów.
Spoceni myśliwi prawie bez słowa idą jeden za drugim. Przodem idą tragarze ze strzelbami i zapasami, za nimi Gracchus, Sybille i Zacharias. Nerita coś bez przerwy fotografuje. Na końcu idzie Mortimer. Białe chmurki płyną powoli po bezkresnym niebie. Trawa jest bujna i gęsta, ponieważ krótka, grudniowa pora deszczowa była niezwykle obfita. Niewielkie zwierzęta buszują w trawie i można dostrzec je przez ułamek sekundy — wiewiórki, szakale, perliczki. Od czasu do czasu można zobaczyć i większe zwierzęta. Trzy wyniosłe strusie, para hien, stadko gazeli Thompsona płynących jak brązowa rzeka przez równinę. Wczoraj Sybille wypatrzyła dwa guźce, kilka żyraf i kilka dzikich kotów z wielkimi uszami, poruszających się z gracją jak miniaturowe gepardy. Na żadne z tych zwierząt nie wolno polować. Są tu specjalne zwierzęta sprowadzone przez strażników rezerwatu na potrzeby klientów. Naturalna fauna afrykańska, to znaczy wszystkie zwierzęta, które tu żyły, zanim zmarli wydzierżawili te tereny od Masajów, chronione są dekretem rządowym. Masajom wolno polować na lwy, ponieważ jest to ich rezerwat, ale Masajów jest tak mało, że nie mogą wyrządzić poważniejszych szkód. Wczoraj, po spotkaniu z guźcarni, ale zanim jeszcze wypatrzyła żyrafy, Sybille zobaczyła po raz pierwszy Masajów. Pięciu szczupłych, wysokich mężczyzn skąpo odzianych w czerwone uzaty, a pod nimi zupełnie nagich. Szli w ciszy przez busz. Często zatrzymywali się, stając w zadumie na jednej nodze J podpierając się dzidą. Z bliska okazali się mniej przystojni. Byli bezzębni, mieli przepukliny. Wokół nich unosiły się roje much. Proponowali sprzedaż dzid i naszyjników z pariorków za kilka szylingów. Uczestnicy safari zaopatrzyli się już jednak w masajskie wyroby w sklepach pamiątkarskich Nairobi po zaskakująco wyższych cenach.
Przez cały ranek podchodzili kwagi. Gracchus wskazywał n to ślady kopyt, a to świeży nawóz. To Zacharias chciał polować na kwagi.
— Skąd wiesz czy nie idziemy po śladach zebry? — pyta zirytowany.
— Możesz mi zaufać — mówi Gracchus, mrugając do Sybille. — Spotkamy także zebry, ale znajdziesz swoją kwagę, gwarantuję.
Ngiri, przywódca tragarzy, odwraca się i uśmiecha.
— Piga ąuagga m’uzuri, bwana — mówi do Zachariasa i również mruga, ale zaraz, co Sybille wyraźnie widzi, jego jowialny, pewny siebie uśmiech znika, jak gdyby odwagi starczyło mu tylko na chwilę, a w oczach pojawia się strach.
— Co on powiedział? — pyta Zacharias.
— Że ustrzelisz piękną kwagę — odpowiada Gracchus. Kwaga. Ostatnie dzikie zwierzę zabito około 1870 roku.
Na świecie pozostały tylko trzy samice w europejskich ogrodach zoologicznych. Burowie wytępili to zwierzę prawie Całkowicie, polując na nie, żeby zdobyć mięso dla swoich hotentockich niewolników i pasiastą skórę do wyrobu worków na ziarno i do wyrobu butów nadających się do wędrówek po afrykańskich bezdrożach — veldschoen. Kwaga z londyńskiego ZOO zdechła w 1872 roku, z berlińskiego w 1875, a z amsterdamskiego w 1883 roku i od tej pory nikt nie widział żywej kwagi aż do roku 1990, kiedy to udało się odtworzyć gatunek poprzez dobór hodowlany i manipulacje genetyczne i otworzono rezerwat, gdzie mogła polować wybrana klientela.
Jest już prawie południe, a od rana nie padł jeszcze ani jeden strzał. Zwierzęta zaczęły szukać schronienia. Pojawią się znowu, gdy cienie wydłużą się. Czas na postój. Trzeba rozbić namioty, wydobyć z bagaży piwo i kanapki, znowu zacząć wspominać niebezpieczne przygody ze spotkań z rozszalałymi bawołami lub złośliwymi słoniami. Ale jeszcze nie zaraz. Wędrowcy dochodzą do szczytu niewysokiego wzgórza. W dolinie dostrzegają stado strusi i kilkaset pasących się zebr. Gdy pojawili się ludzie, strusie zaczęły oddalać się wolno i ostrożnie. Zebry zupełnie się nie bały. Pasły się nadal. Nigiri wskazuje ręką.
— Piga ąuagga, bwana.
— To stadko zebr — mówi Zacharias. Gracchus kręci przecząco głową.
— Nie. Posłuchaj. Czy słyszysz ten dźwięk?
Z początku nikt nie słyszy nic nadzwyczajnego, ale po chwili, tak! Sybille słyszy przenikliwe, szczekliwe rżenie, głos minionych czasów, głos zwierzęcia, którego nigdy przedtem nie słyszała. Jest to pieśń zmarłych. Nerita słyszy ją również. Słyszy ją Mortimer i wreszcie Zacharias. Gracchus wskazuje na oddalony koniec doliny. Tam, wśród zebr jest z pół tuzina zwierząt, które mogłyby być uznane za zebry, ale nimi nie są. To niedokończone zebry z pręgami tylko na głowie i na przedniej części tułowia. Reszta tułowia ma kolor żółtawo-brązowy. Nogi mają białe, grzywy ciemnobrązowe z jaśniejszymi pasmami. Ich sierść lśni jak mika w blasku słońca. Od czasu do czasu podnoszą głowy, wydają dziwne, wibrujące, gwiżdżące parsknięcie i znów schylają się ku trawie. Kwagi. Zwierzęta zabłąkane z przeszłości, zabytki, ożywione zjawy. Na sygnał Gracchusa grupa rozprasza się na grzbiecie wzgórza. Ngiri podaje Zachariasowi ogromną strzelbę. Zacharias przyklęka, celuje.
— Nie ma pośpiechu — mruczy Gracchus. — Mamy całe popołudnie.
— Czy ja wyglądam na kogoś, kto się spieszy? — pyta Skicharias.
Zebry przesuwają się i zasłaniają kwagi. Zebry nie wolno mu zastrzelić. Inaczej byłyby kłopoty ze strażnikami rezerwatu. Mijają minuty. Nagle zasłona zebr otwiera się i Zacharias naciska spust. Huk eksplozji. Zebry rozbiegają się we wszystkie strony, aż oczy bolą od gwałtownego stroboskopowego efektu czarnych i białych pasów. Kiedy zamieranie mija, dostrzegam, że jedna kwaga leży na boku sama w pustej dolinie. Przeszła na drugą stronę. Sybille patrzy ze spokojem. Śmierć dawniej ją przerażała, śmierć jakiegokolwiek rodzaju. Teraz już nie.
Читать дальше