Robert Silverberg - Zamknięty świat

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - Zamknięty świat» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zamknięty świat: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zamknięty świat»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Oto szczęśliwy dzień w roku 2381. Poranne słońce oświetla już górne pięćdziesiąt pięter Monady 116. Charles Mattern przeciąga się, wstaje i wita z dziećmi. W głębi duszy ogromnie mu wstyd, że ma tak małą rodzinę: czy człowiek, który spłodził zaledwie czwórkę potomstwa, może być uważany za godnego szacunku obywatela?
Niestety, jego małżonka już nie urodzi więcej dzieci. Lekarze nie pozostawili im najmniejszych złudzeń, w związku z czym Mattern coraz częściej mysli o jeszcze jednej żonie. Ogromnie brakuje mu kwilenia niemowlęcia. Człowiek żyje przecież po to, żeby spełniać swoją powinność, a powinnością tą jest dawanie życia.

Zamknięty świat — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zamknięty świat», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wchodzi do ośrodka fonicznego.

Nowa, przyjemna sala, wysoka na trzy piętra. Centralnym punktem jest scena w kształcie muchomora, wokół której rozchodzą się współśrodkowo rzędy miejsc dla publiczności. Cała przestrzeń lśni od świateł. Pofałdowane, ziejące czernią paszcze głośników, umocowane w kopułach bogato zdobionych sufitów. Ciepłe, przyjazne pomieszczenie, wybudowane tutaj z boskiej łaski panów Louisville, by wnieść trochę radości w życie ponurych i zasuszonych Rzymian. W całej monadzie nie ma lepszej sali koncertowej dla kosmicznego zespołu. Pozostali muzycy: kometoharfista, inkantator, nurek orbitalny, spijacz grawitacji, falownik częstotliwości i jeździec spektralny, są już na miejscu i dostrajają instrumenty. Aula drży od brzęku migotliwych tonów i wesołej eksplozji barw. Z głównego stożka falownika częstotliwości unosi się snop o czystej, nieporównywalnej do niczego strukturze, abstrakcyjnej i immanentnej. Wszyscy machają do Biliona.

— Spóźniłeś się, brachu — wołają. — Gdzie cię wcięło? Zaczynaliśmy już podejrzewać, że chałturzysz solo na boku.

— Łaziłem po korytarzach — odpowiada Dillon — i sprzedawałem miłość Rzymianom.

Cała kosmokapela rechocze i skręca się ze śmiechu. Dillon wdrapuje się na scenę. Instrument, na którym będzie grał, stoi samotnie, ze zwisającymi kratownicami, blisko krawędzi; jego piękna, kolorowa powierzchnia jest jeszcze ciemna. Obok czeka automat dźwigowy, aby pomóc ustawić go na właściwym miejscu. To automat przyniósł wibrastar do sali koncertowej i na pewno nastroiłby go, gdyby tylko Dillon o to poprosił, ale artysta oczywiście nie zrobi tego. Strojenie własnego instrumentu to dla muzyka pełne tajemniczości misterium. Nawet jeżeli to, co Dillonowi zajmie co najmniej dwie godziny, automat zrobiłby w dziesięć minut. Konserwatorzy i inne miernoty z klasy roboli mają w swojej pracy podobne sekretne rytuały. Nic dziwnego: jeśli chcesz wierzyć, że masz w życiu jakiś cel, musisz stale toczyć boje z własną przestarzałością.

— Tutaj — pokazuje Dillon automatowi.

Maszyna delikatnie przystawia wibrastar do węzła wyjściowego i podłącza go. Dillon nie dałby chyba nawet rady podnieść swojego wielkiego instrumentu. Nie ma nic przeciwko temu, by pozwolić maszynom robić rzeczy, do których ludzie nie zostali stworzeni — na przykład dźwigać trzytonowe ciężary. Kładzie ręce na manipulatorni, czując, jak prąd pobrzękuje na klawiaturze. W porządku.

— Odejdź — poleca automatowi, który oddala się cicho. Dillon gniecie i ściska projektrony manipulatorni, jakby je doił. Kontakt z instrumentem daje mu zmysłową przyjemność. Każde crescendo to mały orgazm. Tak. Dobrze. Taak.

— Zaczynam strojenie — ostrzega resztę muzyków. Regulują sprzężenie zwrotne w swoich instrumentach; nie zapowiedziane, nagłe wejście wibrastaru mogłoby wyrządzić szkodę zarówno instrumentom, jak i artystom. Kiwają kolejno głowami na znak gotowości. Gdy spijacz grawitacji harmonijnie wdźwięcza się jako ostatni, Dillon może nareszcie zwolnić sprzęgło. Taak! Aula wypełnia się blaskiem. Ze ścian spływają gwiazdy. Z sufitu skapują całe mgławice. Wibrastar jest podstawowym instrumentem w zespole, arcyważnym kontinuum, dającym podkład dla pozostałych muzyków. Wyćwiczone oko Dillona sprawdza ogniskową. Ostrość w porządku. Nat, jeździec spektralny, mówi:

— Mars ma trochę za mało koloru, Diii.

Dillon szuka Marsa. Tak. Tak. Nasyca go dodatkiem pomarańczowego. A co z Jowiszem? Planeta świeci białym ogniem. Wenus. Saturn. I wszystkie gwiazdy. Jest zadowolony z efektów wizualnych.

— Dajemy dźwięk — oznajmia.

Uderza w konsolę poduszeczkami obu dłoni. Z wyszczerzonych głośników wydobywa się ostry, ale zarazem czuły, białawy szum. Muzyka sfer. Dillon maluje ją teraz, podwyższając skalę po galaktycznej stronie i pozwalając deszczowi gwiazd obdarzyć dźwięki głębią molowych barw. Następnie szybkim pchnieciem projektronów w dół wprowadza brzmienie planet. Saturn wiruje, dźwięcząc jak pas z nożami. Jowisz grzmi.

— Wszystko dociera? — wywrzaskuje Dillon. — Jaka przejrzystość?

Nurek orbitalny Sophro prosi:

— Zrób grubsze asteroidy, Diii.

Dillon powiększa asteroidy. Sophro, uszczęśliwiony, kiwa głową. Podbródek trzęsie mu się z radości.

Po trzydziestu minutach ciężkiej pracy Dillon ma za sobą pierwsze strojenie. Jak dotąd, przygotował się tylko do gry solo. Teraz trzeba jeszcze zestroić się z innymi. Żmudne, delikatne zadanie: z każdym z nich osiągnąć rodzaj obopólnego zgrania, uprząść pajęczynę wzajemnej więzi, zbudować siedmioczęściową jedność. Wszystko przy nieustannym zagrożeniu efektami Hei-senberga, które powodują, że trzeba powtarzać cały układ czynności regulujących na nowo, za każdym razem, gdy włączają do składu kolejny instrument. Zmień jeden czynnik, a zmienisz wszystko. Nie można tak po prostu grać na własną rękę, kiedy wstraja się coraz więcej i więcej danych wyjściowych. Dillon zaczyna od spektralnego jeźdźca. Proste. Podrzuca mu deszcz komet, a Nat harmonijnie moduluje je w słońca. Potem włączają inkantatora. Na początku rozlega się przeraźliwy pisk, ale prędko się dostrajają. Wszystko idzie, jak należy. Kolej na spijacza grawitacji. Żadnych kłopotów. Teraz kometoharfista. Zgrzyt i trzask. Receptory robią się niewyraźne i wszystko się rozlatuje. Dillon i inkantator muszą oddzielnie nastroić się raz jeszcze, sprząc się ze sobą, a potem razem wprowadzić do sieci kometoharfistę. Tym razem wszystko gra. Potężne, pierzaste krzywizny tonów przelatują przez salę. Czas na orbitalnego nurka. Piętnaście minut harówki: nie mogą ustawić równowagi. Dillon spodziewa się, że lada moment diabli wezmą cały układ, ale nie — utrzymują sprzężenie i w końcu udaje im się wyrównać poziomy. Następny jest falownik częstotliwości, naprawdę ciężki kawałek chleba; artystom stale grozi brak harmonii z własnymi instrumentami, bo obaj opierają się zarówno na dźwięku, jak i na efektach wzrokowych, a poza tym generują, a nie tylko modulują grę innych. Prawie się udaje, ale znów tracą kometoharfę. Instrument wydaje słaby, jękliwy dźwięk z końca skali i odłącza się. Muszą cofnąć się

0 dwa kroki i próbować od nowa. Chwilowa, niepewna równowaga raz po raz zanika. Jeszcze pięć lat temu kosmiczne zespoły miały tylko pięć instrumentów; zgranie i zespolenie większej ilości było po prostu zbyt trudne. Jak pojawienie się czwartego aktora w dramacie greckim: technicznie nierealne — tak przynajmniej musiał patrzeć na to Ajschylos. Teraz umieją już całkiem przyzwoicie koordynować grę sześciu instrumentów, a jeśli się bardzo starają — nawet siedmiu, przesyłając nadwyżkę napięcia do komputerowego łącza w Edynburgu. Jednak wciąż pocą się przy synchronizacji. Dillon macha wściekle lewą ręką, zachęcając falownika częstotliwości, by się przyłączył.

— Teraz, prędzej, wchodzisz, tak!

Tym razem im się udaje. Jest za dwadzieścia siódma. Wszystko gra.

— Rozegrajmy się — wyśpiewuje Nat. — Maestro, daj A, to się podstroimy.

Dillon garbi się i mocno ujmuje projektrony. Zwiększa napięcie i włącza funkcję sensoryczną; niespodziewanie gałki pod jego dłońmi przypominają mu w dotyku dołeczki w pośladkach Elektry. Dillon uśmiecha się na to doznanie. Twarde, sprężyste i chłodne. No to jazda! W jednym huczącym grzmocie światła i dźwięku daje im cały wszechświat. Aula faluje obrazami. Gwiazdy skaczą, zderzają się i łączą. Inkantator podkręca nagłośnienie i robi swój numer, potęgując, zwielokratniając i spiętrzając brzmienie, aż cały miastowiec drży w posadach. Kometoharfa wygrywa jazgotliwe, brzęczące pętle przyprawiających o zawrót głowy kontrapunktów, powoli przeobrażając konstelacje Dillona. Orbitalny nurek, trzymający się dotąd z tyłu, raptownie i niespodziewanie zanurza się w spektakl, kreśląc woltę na konsolach pozostałych muzyków w wejściu oscylującym na granicy spustoszenia, aż Dillon bije mu w duchu brawo. Spijacz grawitacji gładko wyciąga ton. Teraz wchodzi falownik częstotliwości, wystrzeliwując w górę swój własny snop światła, który dźwięczy i dymi nie dłużej niż pół minuty, póki jeździec spektralny nie schwyta go i nie zacznie swojej gonitwy. Teraz już cała siódemka improwizuje szaleńczo; każdy próbuje przyćmić resztę, strzelając przed siebie taką mnogością sygnałów, że na pewno widać je od Boshwash po Sansan.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zamknięty świat»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zamknięty świat» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Zamknięty świat»

Обсуждение, отзывы о книге «Zamknięty świat» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x