— Przepraszam — wymrukuje Aurea — ale zaraz muszę wyjść.
Do pewnego stopnia odmowy są dopuszczalne. Młodzieniec wzrusza ramionami i odchodzi. Przystaje jeszcze, rzucając jej pełne pożądania spojrzenie. Po ośmiu minutach nadchodzi wiadomość, że Siegmund zgadza się na spotkanie w jednej z kabin towarzyskich na 790 piętrze. Aurea znów jedzie na górę.
Siegmund ma zabrudzoną twarz. Kieszeń na jego piersi wybrzusza plik służbowych notatek. Wydaje się zły i zniecierpliwiony.
— Czemu zawdzięczam fakt, że odrywasz mnie od pracy? — pyta.
— Pewnie już wiesz, że Memnon i ja zostaliśmy…
— Tak, oczywiście — nadchodzi obcesowa odpowiedź. — Będzie nam z Mamelon przykro stracić takich przyjaciół.
Aurea stara się przybrać prowokującą pozę. Zdaje sobie sprawę, że aby zyskać pomoc Siegmunda, musi zrobić coś więcej niż tylko mu się oddać. Nie tak łatwo jest go poruszyć. Ciała są tutaj łatwo dostępne, za to możliwości kariery nieliczne i łatwe do zaprzepaszczenia. Cel, jaki dziewczyna chce osiągnąć, jest taki trywialny. Ma przeczucie, że w ciągu tych paru chwil, które mają nastąpić, zostanie odrzucona. Mimo to wierzy, że uda jej się jakoś wpłynąć na Siegmunda, sprawić, by po jej wyjściu pożałował i pomógł. Mówi szeptem:
— Pomóż nam wywinąć się od przesiedlenia, Siegmundzie.
— A co ja mogę zrobić?
— Masz układy. Wprowadź jakąś zmianę do programu. Albo poprzyj nasze odwołanie. Wszyscy wiedzą, że pniesz się w górę i masz wysoko postawionych przyjaciół. Na pewno znajdziesz jakiś sposób.
— Na to nie ma sposobu.
— Siegmundzie, proszę.
Aurea podchodzi do niego z ramionami odchylonymi w tył, pozwalając, aby jej sutki sterczały wyzywająco spod siatkowego stroju. To beznadziejne. Jak może oczarować go dwoma różowymi wypustkami zesztywniałego ciała? Oblizuje wargi i zwęża oczy w szparki. Zbyt teatralne. Zaraz będzie się śmiał. Aurea mówi ochrypłym głosem:
— Nie chcesz, żebym została? Naprawdę nie chciałbyś trochę się ze mną pokochać? Wiesz, że zrobię wszystko, jeśli tylko załatwisz nam skreślenie z listy. Wszystko!
Skwapliwie przybliża twarz. Rozdęte nozdrza obiecują niewyobrażalne seksualne rozkosze. Będzie robiła rzeczy, których nikt jeszcze nawet nie wymyślił.
Widzi, jak Siegmund uśmiecha się przez moment i wie już, że się przeceniła. Jej gotowość zamiast podniecić, tylko go rozbawiła. Marszczy twarz. Odwraca się.
— Nie chcesz mnie — mamrocze.
— Aureo, proszę! Żądasz niemożliwości.
Siegmund chwyta ją za ramiona i przyciąga do siebie. Jego ręce wślizgują się pod siateczkę i pieszczą jej ciało. Dziewczyna wie, że on stara się tylko ją pocieszyć, udając pożądanie. Siegmund mówi:
— Gdyby istniał jakikolwiek sposób załatwienia waszej sprawy, pomógłbym. Ale to skończyłoby się tak, że wszyscy wylądowalibyśmy w zsuwni.
Jego palce odnajdują samo jądro jej ciała. Wilgotne i śliskie wbrew niej samej. Aurea już go nie pragnie, nie w tych okolicznościach. Próbuje uwolnić się, skręcając biodra. Te karesy to czysta grzeczność, chce ją wziąć z litości. Dziewczyna wykręca się i sztywnieje.
— Nie — mówi.
W tej samej chwili dociera do niej cala beznadziejność sytuacji; w końcu oddaje mu się tylko dlatego, iż wie, że już nigdy więcej nie będzie miała na to szansy.
* * *
— Siegmund mówił mi, co się dzisiaj zdarzyło. Twój wuj też. Musisz się uspokoić, Aureo — mówi Memnon.
— Niech nas wrzucą do zsuwni, Memnonie.
— Chodźmy razem do pocieszy cielą. Nigdy przedtem nie zachowywałaś się w ten sposób.
— Nigdy przedtem nie czułam się tak zagrożona.
— Dlaczego po prostu nie zaakceptujesz tego? To naprawdę nasza wielka szansa.
— Nie mogę. Nie potrafię.
Opada ciężko do przodu, rozbita i zdruzgotana.
— Weź się w garść — rzuca jej mąż. — Takie marudzenie tylko sterylizuje. Rozchmurz się trochę.
Dziewczyna zdaje się nie zauważać podejmowanych przez męża prób dotarcia do niej. Memnon wzywa automaty, aby zabrały ją do pocieszyciela. Przez całą drogę Aurea czuje miękkie, pomarańczowe i wyściełane gumą poduszaste łapy podtrzymujące ją delikatnie za ramiona. W gabinecie pocieszyciela badają ją i sprawdzają przemianę materii. Pocieszyciel wyciąga z niej całą historię. Jest w podeszłym wieku — z burzą siwych włosów okalających zaróżowioną twarz — uprzejmy, łagodny i na swój sposób znudzony. Aurea zastanawia się, czy za jego słodyczą nie kryje się nienawiść do niej. W końcu słyszy jego słowa:
— Konflikt sterylizuje. Musisz nauczyć się spełniać obowiązki społeczne, tylko wtedy społeczeństwo może się tobą opiekować.
Na koniec zaleca jej terapię.
— Nie chcę terapii — mówi niewyraźnie Aurea. Ale Memnon wyraża zgodę i przychodzą po nią.
— Dokąd mnie zabieracie? — pyta. — Na jak długo?
— Na 780 piętro. Kuracja potrwa około tygodnia.
— Do inżynierów moralnych?
— Tak — słyszy w odpowiedzi.
— Nie do nich. Proszę, tylko nie tam.
— Są bardzo mili. Leczą z kłopotów.
— Oni mnie zmienią.
— Tylko wyleczą. Chodź już. Chodź.
Przez tydzień mieszka w zamkniętej komorze, wypełnionej ciepłą, skrzącą się cieczą. Pływa w niej leniwie, wyobrażając sobie, że ogromny miastowiec jest cudownym piedestałem, na którym ją postawiono. Obrazy odpływają z jej umysłu i wszystko robi się tak rozkosznie zamglone. Mówią do niej przez kanały audio wbudowane w ściany pomieszczenia. Od czasu do czasu widzi oko, przypatrujące się jej przez zwisający z sufitu światłowód optyczny. Drenują z niej całe napięcie i opór. Ósmego dnia przychodzi po nią Memnon. Komora otwiera się i wyciągają ją nagą i mokrą, z pomarszczoną skórą, do której przylgnęły drobniutkie kropelki połyskującej cieczy. Pokój jest pełen obcych mężczyzn. Wszyscy prócz niej są ubrani. Stanie nago przed nimi przypomina sceny ze snu, ale Aurei to nie przeszkadza. Jędrne piersi, płaski brzuch — nie ma się czego wstydzić. Automaty wycierają ją do sucha i ubierają. Memnon prowadzi ją za rękę. Aurea raz po raz uśmiecha się.
— Kocham cię — mówi miękko do męża.
— Szczęść boże — odpowiada Memnon. — Tak bardzo za tobą tęskniłem.
Zbliża się dzień przenosin. Aurea pożegnała się już ze wszystkimi. Miała na to dwa miesiące: najpierw krewni, potem przyjaciele z osiedla, znajomi z całego Chicago, a na końcu Siegmund i Mamelon Kluverowie — jedyni ludzie spoza jej rodzinnego miasta, jakich znała. Jakby przewinęła całą swą przeszłość na przyspieszonej taśmie. Odwiedziła dom rodziców i swoją dawną salę szkolną. Wybrała się nawet na zwiedzanie miastowca, jak gość spoza budowli, żeby po raz ostatni zobaczyć siłownię, rdzeń instalacyjny i stacje przetwarzania.
Tymczasem Memnon także nie próżnuje. Co wieczór opowiada Aurei o wydarzeniach kolejnego dnia. Pięć tysięcy dwu obywateli Miastowca 116 wyznaczonych do zamieszkania w nowej wieży wybrało dwunastu delegatów do komisji zarządzającej Monadą 158 i Memnon znalazł się w tej dwunastce. To wielki zaszczyt. Dzień po dniu delegaci uczestniczą w multiekranowych telekonferencjach z całą konstelacją Chipitts, dzięki którym mogą planować społeczny ustrój monady, którą wspólnie zasiedlą. Ustalono — powtarza Memnon żonie — że będzie pięćdziesiąt miast po dwadzieścia pięter każde. Wszystkie wezmą swe nazwy nie od zniszczonych miast dawnej Ziemi, jak było dotychczas w zwyczaju, ale od imion wybitnych ludzi z przeszłości, takich jak Newton, Einstein, Platon czy Galileusz. Memnon będzie odpowiadać za cały zespół inżynierów zajmujących się dyfuzją ciepła. Będzie to stanowisko bardziej kierownicze niż techniczne, dlatego też razem z Aureą zamieszkają w Newton — najwyżej położonym mieście.
Читать дальше