Nie padło ani jedno słowo, przybysz zniewolił kobietę przekazem telepatycznym o tak straszliwej sile, że Ramarren aż się skrzywił. Broń upadła na podłogę, a kobieta wydając cienki, przeszywający pisk wybiegła pochylona z pokoju, usiłując uciec przed niszczycielskim naleganiem tego psychicznego rozkazu. Jej rozmazany cień chwiał się przez chwilę wśród przezroczystych ścian, aż zniknął.
Wysoki mężczyzna zwrócił swe obwiedzione białkiem źrenice ku Ramarrenowi i przemówił do niego, używając już przekazu o normalnej mocy: „Kim jesteś?”
Ramarren odpowiedział w ten sam sposób: „Agad Ramarren”, lecz nie dodał nic więcej ani nawet nie skłonił głowy. Sprawy miały się jeszcze gorzej, niż to sobie początkowo wyobrażał. Kim są ci ludzie? Już pierwsza konfrontacja ujawniła mu ich szaleństwo, okrucieństwo i strach; z pewnością nic, co skłaniałoby go do szacunku lub zaufania.
Lecz wysoki mężczyzna zbliżył się nieco, z uśmiechem na poważnej, surowej twarzy, i odezwał uprzejmie w języku Ksiąg:
— Jestem Pelleu Abundibot i witam cię serdecznie na — Ziemi, krewniaku, potomku wygnańców, wysłanniku Zaginionej Kolonii!
W odpowiedzi na te słowa Ramarren skłonił się lekko i stał przez chwilę w milczeniu.
— Zdaje się — powiedział w końcu — że przebywałem przez jakiś czas na Ziemi i stałem się wrogiem tej kobiety oraz dorobiłem się kilku blizn. Czy możesz mi wyjaśnić, jak do tego doszło i w jaki sposób zginęli moi towarzysze? Jeśli chcesz, użyj myślomowy, nie posługuję się lingalem tak dobrze jak ty.
— Prech Ramarren — odezwał się obcy; niewątpliwie przejął to od Orry’ego i użył tak, jak gdyby był to zwykły zwrot grzecznościowy, nie mając pojęcia o tym, co tworzyło związek prechnoi — przede wszystkim wybacz mi, że zwracam się do ciebie w zwykłej mowie. Nie mamy zwyczaju używać myślomowy, chyba że w nagłej potrzebie lub zwracając się do naszych podwładnych. Wybacz mi również wtargnięcie tej kreatury, której szaleństwo postawiło ją poza Prawem. Zajmiemy się jej umysłem. Nie sprawi ci już więcej kłopotu. Jeśli chodzi o twoje pytania, na wszystkie otrzymasz odpowiedź. W każdym razie, mówiąc krótko, jest to nieszczęśliwa historia, która w końcu doczekała się szczęśliwego zakończenia. Twój statek, „Alterra”, kiedy wchodził w przestrzeń okołoziemską, został zaatakowany przez naszych wrogów, rebeliantów wyjętych spod Prawa. Zanim przybył nasz statek patrolowy, zdążyli zabrać was dwóch, a może jeszcze kogoś, na swe małe planetarne pojazdy. Przechwyciliśmy jeden, na którym był uwięziony Har Orry, lecz ten, na którym byłeś ty, zdołał uciec. Nie wiem, po co byłeś im potrzebny. Nie zabili cię, lecz wymazali twoją pamięć aż do fazy przedwerbalnej i pozostawili w dzikim lesie, byś znalazł tam śmierć. Przeżyłeś i przygarnęli cię barbarzyńcy z tamtych lasów; w końcu odnaleźliśmy cię i sprowadziliśmy tutaj. Używając technik parahipnotycznych udało nam się przywrócić twoją pamięć. To było wszystko, co mogliśmy uczynić. Rzeczywiście niewiele, lecz naprawdę wszystko.
Ramarren słuchał uważnie. Opowieść wstrząsnęła nim i nie uczynił nic, aby ukryć swoje uczucia, jednocześnie czuł też jakiś niepokój, coś budziło w nim nieokreślone podejrzenia — tego też nie okazał. Wysoki mężczyzna zwrócił się do niego, choć bardzo krótko, w myślomowie i w ten sposób dał mu możliwość dostrojenia się do jego umysłu. Potem Abundibot wstrzymał wszelkie telepatyczne przesłania i wzniósł empatyczną osłonę, lecz nie całkiem szczelną. Ramarren, wysoce wyczulony i doskonale wyszkolony, odbierał niewyraźne empatyczne wrażenia, tak bardzo rozbieżne z tym, co mężczyzna mówił, że aż sprawiało wrażenie przemilczenia lub kłamstwa. A może sam był rozstrojony tak bardzo — co przecież mogło być skutkiem parahipnozy — że wrażenia odbierane przez jego receptory empatyczne były nierzetelne?
— Jak długo… — zapytał w końcu, spoglądając przez chwilę w te obce oczy.
— Sześć ziemskich lat, prech Ramarren.
Ziemski rok był niemal tak długi jak księżycowy miesiąc. — Tak długo — powiedział. Nie mógł w to uwierzyć. Jego przyjaciele, jego towarzysze Podróży od dawna nie żyli, a on był sam na Ziemi… — Sześć lat?
— Nic nie pamiętasz z tych lat?
— Nic.
— Aby odtworzyć twoją prawdziwą pamięć i osobowość, zmuszeni byliśmy wymazać to, co zawierała twoja szczątkowa pamięć obejmująca ten okres. Niezwykle bolejemy nad stratą sześciu lat twego życia. Ale nie byłyby to godne uwagi lub miłe wspomnienia. Wyjęte spod prawa zwierzęta uczyniły z ciebie stworzenie jeszcze bardziej zezwierzęciałe niż oni sami. Jestem zadowolony, że tego nie pamiętasz, prech Ramarren.
Był nie tylko zadowolony, wręcz cieszył się z tego. Ten mężczyzna musiał posiadać bardzo małe zdolności empatyczne — albo był słabo przeszkolony, albo też powinien wznieść lepszą osłonę; natomiast jego osłona telepatyczna była bez skazy. Coraz mocniej i mocniej oszołomiony tymi mentalnymi dysonansami, które wskazywały na fałsz lub niejasność tego, co Abundibot mówił, oraz przeciągającym się brakiem spoistości własnego umysłu, uwidaczniającym się nawet przy prostych reakcjach fizycznych, które wciąż były powolne i niepewne, Ramarren musiał się opanować, aby nie udzielić żadnej odpowiedzi. Wspomnienia — jak mogło minąć sześć lat nie pozostawiając po sobie żadnego śladu? Lecz minęło sto czterdzieści lat, podczas których jego światłowiec przemknął z Werel na Ziemię, i z tych lat pamiętał tylko jedną chwilę, naprawdę tylko jedną, straszną, wieczną chwilę… Jak nazwała go ta kobieta, wykrzykując do niego w obłąkanym, bolesnym żalu?
— Jak mnie nazywano przez tych sześć lat?
— Nazywano? Wśród tubylców, o to ci chodzi, prech Ramarren? Nie jestem pewien, jakie dali ci imię, jeśli w ogóle zawracali sobie tym głowę…
Falk. Ta kobieta nazwała go Falkiem.
— Gospodarzu — odezwał się nagle, przekładając sposób tytułowania z języka Kelshak na lingal — jeśli będziesz tak dobry, reszty chciałbym dowiedzieć się później. To, co powiedziałeś, oszołomiło mnie. Pozwól, żebym pozostał z tym na jakiś czas sam.
— Oczywiście, oczywiście, prech Ramarren. Twój młody przyjaciel Orry pragnie być z tobą, czy mam go przysłać? — Lecz Ramarren, usłyszawszy zgodę na swą prośbę, zachował się jak ktoś, kto z jego Poziomu odprawia innego: wyłączył go, odbierając to wszystko, co tamten mówił, jak zwykły hałas. — My też pragniemy dowiedzieć się od ciebie wielu rzeczy, oczywiście, kiedy poczujesz się już zupełnie dobrze. — Milczenie. Potem znowu hałas: — Nasi słudzy oczekują na twe polecenia, jeśli pragnąłbyś posilić się lub porozmawiać, wystarczy, że podejdziesz do drzwi i to powiesz. — Znowu milczenie i w końcu ta źle wychowana osoba wycofała się.
Ramarren nie zastanawiał się nad tym w ogóle. Zbyt był zaabsorbowany sobą, aby martwić się swymi dziwnymi gospodarzami. Oszołomienie, w jakim znajdował się jego umysł, gwałtownie narastało, dochodząc do jakiegoś punktu zwrotnego. Czuł się jak zmuszony stawić czoło czemuś, czemu nie śmiał stawić czoła, a jednocześnie pragnął stanąć z tym twarzą w twarz po to, aby się odnaleźć. Najgorsze chwile jego treningu z Siódmego Poziomu były zaledwie słabym odbiciem obecnego rozpadu uczuć i poczucia tożsamości; tamte stanowiły bowiem jedynie sztucznie wywołane psychozy, kontrolowane z całą ostrożnością, a nad tym czymś tutaj nie miał żadnej kontroli. A może miał? Może mógł przebyć przez to, zmusić się do osiągnięcia przesilenia? Lecz kim był „on”, który zmuszał się i był zmuszany? Został zabity i przywrócony do życia. Czym zatem była śmierć, śmierć, której nie pamiętał?
Читать дальше