Ludzie uwierzyli w te opowieści. Odpowiadały ich panice, przerażeniu i zmęczeniu. Otoczeni ruinami swego świata poddali się Wrogowi, chętnie dając wiarę temu, że jest nadprzyrodzony, niezwyciężony.
I od tego-czasu żyli w pokoju.
Wśród nas, tu w Es Toch, rozpowszechniony jest mit, który mówi, że na samym początku Stworzyciel wypowiedział wielkie kłamstwo. Gdyż nie było absolutnie niczego, lecz Stworzyciel odezwał się, mówiąc: To istnieje. I oto, aby Kłamstwo Boga mogło stać się Bożą Prawdą, od razu zaistniał cały wszechświat.
Jeśli pokój uzależniony był od kłamstwa, znaleźli się tacy, którzy gotowi byli je podtrzymać. Ponieważ ludzie twierdzili, że Wróg przybył i opanował Ziemię, nazwaliśmy się Wrogami i przejęliśmy władzę. Nikt nie podważał naszego kłamstwa, nikt nie naruszał naszego pokoju; światy Ligi straciły ze sobą kontakt, czas międzygwiezdnych lotów minął. Może raz na stulecie jakiś statek z odległego świata, tak jak twój, zabłądzi tutaj. Niektórzy buntują się przeciwko naszej władzy, i to oni właśnie zaatakowali wasz statek przy Barierze. Staramy się trzymać w ryzach takich buntowników, gdyż — lepiej czy gorzej — przez tysiąclecie torowaliśmy drogę i dźwigaliśmy ciężar ludzkiego pokoju. Posługując się bowiem tak wielkim kłamstwem musimy jednocześnie stać na straży równie wielkiego prawa. Znasz to prawo, którego przestrzegania my — ludzie wśród ludzi — domagamy się: to jedyne Prawo, wyrosłe w najstraszliwszej godzinie ludzkości”.
Olśniewający, bezdźwięczny strumień myśli skończył się, tak jakby nagle zgasło światło. W ciszy podobnej do zapadającej ciemności Orry wyszeptał:
— Cześć dla Ziemi.
I znowu zapadła cisza. Falk stał bez ruchu, starając się, aby jego twarz lub myśli — być może podsłuchiwane — nie zdradziły zmieszania i niepewności, jakie odczuwał. Czy wszystko to, czego się nauczył, było fałszem? Czy rodzajowi ludzkiemu nigdy naprawdę nie zagrażał Wróg?
— Jeśli ta historia jest prawdziwa — odezwał się w końcu — dlaczego tej prawdy nie ogłosicie ludziom i nie przekonacie ich do niej?
„My jesteśmy ludźmi — nadeszła telepatyczna odpowiedź. — Jest nas wiele tysięcy, tych, którzy znają prawdę. Jesteśmy tymi, którzy posiadają władzę i wiedzę i używamy ich do utrzymania pokoju. Były takie mroczne czasy w dziejach ludzkości, i teraz też tak jest, kiedy ludzie wierzyli, że świat jest opanowany przez demony. Gramy role demonów w ich wierzeniach. Kiedy mity zaczną ustępować miejsca rozumowi, powiemy im i wówczas poznają prawdę”.
— Dlaczego mi to wszystko mówisz?
— Dla samej prawdy i po to, abyś ty ją poznał.
— Kim jestem, że zasłużyłem na prawdę? — zapytał zimno Falk, spoglądając przez pokój na podobną do maski twarz Abundibota.
„Jesteś posłańcem z zagubionego świata, kolonii, której wszystkie dane przepadły w Latach Chaosu. Przybyłeś na Ziemię, a my, Władcy Ziemi, nie potrafiliśmy cię ochronić. To napełnia nas wstydem i żalem. Ci, którzy was zaatakowali, byli mieszkańcami Ziemi. To oni zabili wszystkich twoich towarzyszy lub starli ich umysły — ludzie z Ziemi, planety, na którą po tak wielu stuleciach powróciliście. To byli buntownicy z Trzeciego Kontynentu; nie są oni tak prymitywni ani tak nieliczni, jak ci, którzy zamieszkują Pierwszy Kontynent. Używają kradzionych pojazdów międzyplanetarnych. Zakładają, że każdy światłowiec musi należeć do Shinga, więc zaatakowali wasz statek bez ostrzeżenia. Moglibyśmy temu zapobiec, gdybyśmy byli bardziej czujni. Dlatego właśnie uczynimy wszystko, aby zadośćuczynić ci to, czemu zawiniliśmy”.
— Szukali ciebie i innych przez te wszystkie lata — wtrącił Orry z przejęciem i jakby błagalnie; oczywiste było, że z całych sił pragnie, aby Falk uwierzył w to wszystko, zaakceptował to i… i co jeszcze?
— Usiłowaliście przywrócić mi pamięć — powiedział w końcu Falk. — Dlaczego?
— Czy nie po to przybyłeś tutaj? Aby odzyskać swą utraconą osobowość?
— Tak, właśnie po to. Ale… — Nie wiedział nawet, jakie pytanie ma zadać, nie miał pojęcia, czy wierzyć w to, co mu powiedziano, czy nie. Wydawało się, że nie ma żadnego kryterium, na podstawie którego mógłby odróżnić prawdę od kłamstwa. Wydawało mu się nieprawdopodobne, aby Zove i inni okłamali go, lecz nie można było wykluczyć, że sami zostali wprowadzeni w błąd lub że po prostu byli nieświadomi pewnych spraw. Nie dowierzał temu wszystkiemu, co z takim przekonaniem przekazał mu Abundibot, był to jednak przekaz telepatyczny, wyraźna, bezpośrednia myślomowa, w której nie było miejsca na kłamstwo — a może jednak było? Jeśli kłamca mówi, że nie kłamie… Falk dał na razie temu spokój. Spoglądając jeszcze raz na Abundibota powiedział: — Wolałbym… wolałbym raczej słyszeć twój głos. Stwierdziłeś, że nie mogliście przywrócić mi pamięci…
Stłumiony, skrzypiący szept Abundibota, mówiącego lingalem, zabrzmiał dziwnie obco po niezwykłej płynności jego myślowego przekazu.
— Nie tymi sposobami, jakich użyliśmy.
— A stosując inne?
— Być może. Sądzimy, że założono ci blokadę parahipnotyczną. Albo zamiast tego starto ci umysł. Nie wiemy, gdzie nauczyli się tych technik, które utrzymujemy w ścisłej tajemnicy. Równie ścisłą tajemnicą jest fakt, że wytartą osobowość można odtworzyć. — Na nieruchomej, podobnej do maski twarzy Abundibota pojawił się uśmiech, aby niemal natychmiast zniknąć. — Sądzimy, że nasze psycho komputerowe techniki mogłyby być skuteczne w twoim przypadku. Jednak spowodują całkowitą i trwałą blokadę zastępczej osobowości i w związku z tym nie chcemy się tego podjąć bez twojej zgody.
Zastępcza osobowość… Co to miało znaczyć?
Falk poczuł zimny dreszcz i rzekł ostrożnie:
— Czy to znaczy, że aby przypomnieć sobie, kim byłem, muszę… muszę zapomnieć, kim jestem?
— Niestety, tak właśnie jest w twoim przypadku. Bardzo nad tym bolejemy. Jednak utrata zastępczej osobowości wyrosłej w przeciągu kilku lat, choć godna pożałowania, nie jest chyba zbyt wysoką ceną za odzyskanie tak wybitnej osobowości, jaką była twoja, i oczywiście, uzyskanie szansy spełnienia twej wielkiej misji, a wreszcie możliwości powrotu do domu z wiedzą, której z taką odwagą szukałeś.
Pomimo swego zardzewiałego, z dawna nie używanego szeptu, Abundibot posługiwał się zwyczajną mową tak samo biegle, jak przekazem telepatycznym: słowa lały się potokiem i Falk rozumiał, jeśli w ogóle, co trzecie czy czwarte słowo…
— Szansy… spełnienia? — powtórzył, czując się jak głupiec i spoglądając na Orry’ego, jak gdyby szukał u niego pomocy. — Mówisz, że możecie wysłać mnie… nas… na tę planetę, z której podobno pochodzę?
— Poczytywalibyśmy to sobie za zaszczyt i początek zadośćuczynienia wobec ciebie, gdybyś zechciał przyjąć światłowiec, który zaniósłby was do domu, na Werel.
— Ziemia jest moim domem — rzucił Falk z niespodziewaną gwałtownością.
Abundibot milczał. Dopiero po chwili odezwał się chłopiec:
— A Werel moim, prech Ramarren — powiedział ze smutkiem. — I nigdy nie będę mógł tam wrócić bez ciebie.
— Dlaczego nie?
— Bo nie wiem, gdzie ona jest. Byłem dzieckiem. Nasz statek został zniszczony, komputery nawigacyjne i wszystkie inne przepaliły się, kiedy zostaliśmy zaatakowani. Nie potrafię odtworzyć kursu!
— Ale przecież ci ludzie mają światłowce i komputery nawigacyjne! O co ci chodzi? Przecież wszystko, co ci potrzeba, to wiedzieć wokół jakiej gwiazdy krąży Werel.
Читать дальше