— Kiedy byłem tam po raz ostatni, stały. Nie poświęcam na to zbyt wiele czasu. Nawiasem mówiąc, teraz nie mówi się ,,teatry”, ale ,,zeroatry”.
— Naprawdę? Dlaczego?
— Proszę pójść i zobaczyć. Ale niech pan nie zapomni przypiąć się do fotela; przy niektórych scenach cała sala jest pozbawiona grawitacji. Panie Davis, codziennie spotykamy się z tym samym. Dla nas to już rutyna. Ale dla wszystkich śpiochów przygotowujemy rokrocznie słowniki adaptacyjne i konspekty historyczno-kulturalne. Jest to absolutnie konieczne, ponieważ dezorientacja może spowodować ogromny szok, mimo że staramy się do tego nie dopuścić w miarę możliwości, umiejętności i sprzętu.
— Hm, chyba ma pan rację.
— Na pewno. Szczególnie w ekstremalnie długich przypadkach, takich jak pana. Trzydzieści lat…
— Trzydzieści lat to maksimum?
— I tak, i nie. Najdłuższy okres hibernacji, z którym mieliśmy do czynienia, to trzydzieści pięć lat, gdyż pierwszy komercyjny klient skorzystał z subtemperatury hibernatora w grudniu 1965 roku. Pan jest śpiochem o najdłuższym stażu, którego osobiście ożywiałem. Teraz zdarzają się nam klienci z zamówieniami na sto, sto pięćdziesiąt lat. Natomiast pan nie powinien był zostać przyjęty na tak długi okres. Trzydzieści lat dla ówczesnych techników to było szalone ryzyko. Miał pan szczęście.
— Naprawdę?
— Naprawdę. Proszę się obrócić. — Nie przerywając badania, mówił: — Z obecnym stanem wiedzy i doświadczeń zaryzykowałbym nawet tysiącletni skok, gdyby istniała możliwość sfinansowania takiego eksperymentu… Najpierw dla pewności przetrzymałbym pacjenta przez cały rok w takiej temperaturze, w jakiej był pan, a potem gwałtownie, w ciągu milisekundy, obniżyłbym ją do minus dwustu. Myślę, że wytrzymałby to.
To ,,błyskawiczne ochłodzenie” nie wyglądało specjalnie zachęcająco. Doktor Albrecht kontynuował:
— A teraz zbadamy pana odruchy. Proszę usiąść i skrzyżować nogi. Nie będzie pan miał większych problemów językowych. Ja oczywiście pilnuję się, by mówić z panem językiem roku 1970 — przypuszczam, że potrafię selektywnie prowadzić rozmowy na etapie wstępnym z każdym moim pacjentem; przeszedłem specjalny kurs hipnotyczny. Pan za tydzień będzie równie dobrze jak ja posługiwał się współczesnym slangiem, w zasadzie jest to tylko problem wzbogacenia słownictwa.
Miałem już zamiar uświadomić mu, że co najmniej czterokrotnie użył słów, których znaczenie w 1970 roku nie było znane, ale doszedłem do wniosku, że byłoby to nie na miejscu.
— To wszystko — dodał po chwili. — Aha, jeszcze jedno. Pani Schultz chciała z panem rozmawiać.
— Kto?
— Pan jej nie zna? Utrzymywała, że jest pana starą przyjaciółką.
— Schultz — powtórzyłem. — Pewnie znałem kiedyś niejedną ,,panią Schultz”, ale jedyną, którą sobie przypominam, była moja nauczycielka z czwartej klasy. A tej na pewno już dawno nie ma wśród żywych.
— Możliwe, że także wybrała sen. Wiadomość od niej może pan otrzymać, kiedy pan zechce. Podpiszę panu przepustkę. Ale jeśli ma pan choć trochę oleju w głowie, zostanie tu i przejdzie przysposobienie reorientacyjne. Wpadnę do pana później. Proszę złamać kark, jak to się mówiło w waszych czasach. Za chwilę dostanie pan śniadanie.
Uznałem, że jest lepszym lekarzem niż lingwistą. Przestałem o tym myśleć, bo w drzwiach pojawił się salowy ze śniadaniem. Wjechał do pokoju i ostrożnie wyminął doktora Albrechta, który kroczył prosto ku drzwiom, nie zwracając na nic uwagi i nie ustępując nikomu z drogi.
Salowy zbliżył się do mnie, wyciągnął składany stolik i postawił na nim tacę.
— Czy mam nalać kawy?
— Tak, proszę.
Właściwie zależało mi na gorącej kawie dopiero po jedzeniu, ale dzikie pragnienie, żeby zobaczyć, jak salowy ją nalewa, zwyciężyło. Bo ogarnęła mnie nagle niepojęta euforia — oto salowym w tym szpitalu był nie kto inny jak ,,Uniwersalny Frank”!
Nie ten improwizowany, niedoskonały, toporny pierwszy model, który ukradli mi Miles i Belle, oczywiście, że nie.
Przypominał pierwszego ,,Franka” w takim stopniu, jak samochód z turbodoładowaniem pierwsze pojazdy na węgiel.
Człowiek pozna jednak własne dzieło. Podstawowy element był moim pomysłem, a urządzenie stojące przede mną to końcowy efekt nieuniknionej ewolucji… Praprawnuk ,,Franka”, udoskonalony, wygładzony, wydajniejszy — ale tej samej krwi.
— Czym mogę jeszcze służyć?
— Poczekaj chwilę.
Zorientowałem się od razu, że polecenie nie było prawidłowe, ponieważ automat sięgnął gdzieś do swego wnętrza, wyciągnął twardy kartonik ze sztucznego tworzywa i podał mi bez słowa. Przeczytałem następujący tekst:
KOD GŁOSOWY Pracusia Paula model XVIIa UWAGA WAŻNE! Ten automat NIE ROZUMIE ludzkiej mowy. Jest maszyną i nie ma inteligencji. Dla Państwa wygody konstruktorzy wyposażyli go w analizator konkretnych ustnych poleceń. Automat reaguje jedynie na te rozkazy, które są zakodowane w jego pamięci. W wypadku niekompletnej reakcji obwodów lub sprzeczności poleceń przekaże Państwu niniejszy karton informacyjny. Prosimy o wnikliwe zapoznanie się ze wszystkimi instrukcjami.
Dziękujemy,
Alladin Autoengineering Corporation, producenci Pracusia Paula, Fryzjera Kena, Kreślarza Ralpha, Budowniczego Sama, Sadownika Sida i Mamki Chloe. Konstruktorzy dostarczają egzemplarze na specjalne zamówienia. Oferujemy szczegółowe konsultacje z dziedziny automatyki.
Polecamy swoje usługi!
Te słowa widniały tuż obok znaku firmowego, który przedstawiał Aladyna pocierającego lampę i dżina czekającego pokornie na jego rozkazy.
Pod znakiem umieszczono długi spis prostych poleceń — STÓJ, IDŹ, TAK, NIE, WOLNIEJ, SZYBCIEJ, CHODŹ TU, WEZWIJ PIELĘGNIARKĘ itp. Niżej następował krótszy rejestr czynności typowych dla sytuacji, w jakich może znaleźć się pacjent, o niektórych jednak nigdy nie słyszałem. Lista kończyła się uwagą: ,,Polecenia nr 87 do 242 mogą być wydane tylko przez personel medyczny, w związku z tym nie zamieszczono ich w niniejszym spisie”.
Pierwszy ,,Uniwersalny Frank” nie reagował na polecenia wydawane głosem, trzeba było kierować nim za pomocą klawiszy. Ale nie dlatego, że o tym nie pomyślałem, lecz po prostu nie miałem możliwości technicznej realizacji tego pomysłu. Zarówno analizator akustyczny, jak i system wyboru poleceń, podobny trochę do centrali telefonicznej, miały ciężar i objętość znacznie większą niż pozostałe mechanizmy ,,Franka” seniora. Zdałem sobie sprawę, że mam sporo do nadrobienia w zakresie miniaturyzacji i uproszczenia konstrukcji, jeśli oczywiście nie zrezygnuję z pracy zawodowej. Ale już teraz dostrzegłem mnóstwo nowych możliwości. Prace konstrukcyjne to zabawa dla ludzi praktycznych, a postęp zależy od stopnia rozwoju całej generacji, nie zaś geniusza jednego twórcy. Kolej żelazną można było zbudować, gdy istniała już turbina parowa, lecz ani chwili wcześniej. Wszystko dzieje się w odpowiednim czasie. Spójrzcie na tego biednego profesora Langleya, który zmarnował życie, próbując zbudować latającą maszynę — spełnił wszystkie potrzebne warunki, ale przyszedł z tym wynalazkiem za wcześnie — i nie mógł skorzystać z osiągnięć pokrewnych gałęzi nauki, niezbędnych, żeby maszyna wzbiła się wreszcie w powietrze. Albo wielki Leonardo da Vinci — tak bardzo wyprzedził swoją epokę, że jego najśmielsze koncepcje zrealizowano kilkaset lat po jego śmierci!
Teraz wszystko było jasne — czeka mnie niezła zabawa.
Zwróciłem robotowi kartonik, wstałem z łóżka i obejrzałem dokładnie metkę firmową. Byłem przekonany, że w dolnym lewym rogu zobaczę nazwę HIRED GIRL. Poza tym interesowała mnie jedna drobnostka — czy ,,Alladin” nie jest przypadkiem filią korporacji Mannixa. Metka nie zdradziła mi nic poza numerem modelu, numerem fabrycznym, nazwą i adresem firmy i podobnymi danymi produkcyjnymi.
Читать дальше