— One nie mogły nikogo napaść, prawda? Te kuliste stworzenia?
Ciemna twarz Tau miała zacięty wyraz, kiedy zaprzeczył:
— Nie mieli żadnej broni. Powiedziałbym nawet, na podstawie tego, co widziałem, że zaatakowano je bez ostrzeżenia. Może ktoś zmiótł je z powierzchni ziemi jedynie dla przyjemności zabijania…
Te słowa przywołały koszmarny obraz z pola bitwy i Tau, który przywykł do życia zgodnego z prawem moralnym, zatrzymał się nagle, wstrząśnięty.
Pod nimi dolina zaczynała się rozszerzać i w formie wachlarza przechodziła w równinę. Nigdzie nie było widać śladów Aliego. Zniknął, jak gdyby zapadł się pod ziemię. A może wsiąkł w skałę? Dan przypomniał sobie koniec koleiny wyrytej przez pełzacz i przycisnął twarz do osłony kapsuły, przeszukując wzrokiem okoliczne wzgórza. Do żadnego z nich jednak nie wiodły ślady pojazdu.
Szperacz tracił wysokość. Tau schodził do lądowania.
— Musimy zameldować się w bazie — rzekł, gdy dotknęli ziemi. Nie opuszczając swego miejsca, sięgnął po mikrofon łączności dalekiego zasięgu.
Palce Tau uderzały w przyciski nadajnika. Nagle ten dźwięk został zagłuszony przez tajemniczy i groźnie brzmiący warkot. Tutaj, na skraju wypalonej ziemi, nie było słychać żadnego szumu wiatru czy szelestu liści, niczego, co mogłoby zakłócić odwieczną ciszę kotliny. Niespodziewane wycie nad ich głowami postawiło więc Tau i Dana na nogi. Tau, bardziej doświadczony, rozpoznał je pierwszy.
— Statek!
Dan jeszcze nie znał się na tym, ale przeraźliwy huk rozdzierający niebo nad nimi mówił mu, że jeżeli to rzeczywiście statek, to coś było z nim nie w porządku. Chwycił Tau za ramię.
— Co się dzieje?
Twarz medyka była coraz bledsza. Przygryzł usta. Oczy utkwione w niebo wyrażały przestrach. Kiedy wreszcie odpowiedział, musiał krzyczeć, aby Dan mógł go usłyszeć mimo hałasu:
— Nadlatuje zbyt szybko! Nie wszedł na orbitę hamowania!
Teraz dopiero mogli ujrzeć to, co wcześniej słyszeli — ciemny kształt na tle porannego nieba, kształt przecinający niebo zbyt szybko, zmierzający w stronę ostrych szczytów gór na północy Otchłani, w stronę swego ostatniego lądowiska.
Wszystko ucichło. Tau pokręcił wolno głową.
— Na pewno się rozbił. Niemożliwe, żeby udało mu się wyjść z tej orbity na czas.
— Co to mogło być? — zastanawiał się Dan. Cień pojazdu przemknął nad ich głowami tak szybko, że nie zdążył rozpoznać sylwetki.
Za mały, jak na liniowiec. Na szczęście. Mam przynajmniej taką nadzieję…
Również Dan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że katastrofa statku pasażerskiego byłaby straszliwą masakrą.
— Może frachtowiec — Tau usiadł i znowu zajął się uderzaniem w przyciski nadajnika. — Musiał stracić kontrolę, kiedy wszedł w atmosferę.
Zaczął przesyłać na Królową wszystkie dane.
Nie czekali długo na odpowiedź. Otrzymali polecenie pozostania na miejscu, dopóki nie nadleci następna grupa zwiadowcza z podręczną torbą medyczną Tau. Ten drugi szperacz skieruje się potem w góry, na północ, na miejsce katastrofy, żeby pomóc tym, którzy być może przeżyli. Pozostali zajmą się poszukiwaniem Kamila.
Po paru minutach pojawiła się kapsuła z Królowej. Kosti i Mura wyskoczyli, zanim jeszcze płozy dotknęły piasku, a ich miejsce zajął Tau. Wkrótce ruszyli w stronę ostrych, górskich szczytów, gdzie zniknął tajemniczy statek.
— Widzieliście go? — zapytał Dan dwóch pozostałych z nim zwiadowców. Mura zaprzeczył.
— Czy widzieliśmy? Nie! Ale za to słyszeliśmy. Stracili kontrolę nad pojazdem!
Twarz Kostiego przybrała zatroskany wyraz.
— Rozbili się przy ogromnej szybkości. Straszna katastrofa. Pewnie nikt nie przeżył. Kiedyś widziałem taką kraksę na Junonie — wszyscy zginęli. Na pewno nie mieli kontroli nad statkiem, nim jeszcze skierowali go w dół. Nawet nie próbowali manewrować tą maszyną, jakby byli skazani na taki koniec…
Mura westchnął głęboko.
— Może zaraza na statku?
Dan zadygotał. Statki dotknięte plagą to przerażające widma ciągle krążące po kosmicznych szlakach. Te błąkające się wraki były grobowcami astronautów, którzy w jakimś nieznanym świecie zarazili się nową, śmiertelną chorobą i być może bez niczyjego nacisku postanowili umrzeć samotnie w przestworzach, nie chcąc przenosić infekcji na zaludnioną planetę. Strażnicy Systemu Słonecznego mieli w związku z tym pracę nie do pozazdroszczenia: nadawali tym wędrującym cmentarzom określony kierunek i wysyłali je w stronę innych systemów słonecznych, gdzie promienie miały właściwości oczyszczające. Czasami musieli decydować się na inne, jeszcze okrutniejsze rozwiązanie. Tutaj jednak, poza granicami wszelkich cywilizacji, wrak mógłby dryfować całymi latami i tylko za sprawą przypadku wszedłby w pole przyciągania jakiejś planety i rozbijając się, przyniósłby jej zagładę.
Ludzie z Królowej doskonale o tym wszystkim wiedzieli i żaden z nich nie zdecydował się pochopnie na przeszukanie wraku, o ile w ogóle uda im się go zlokalizować. Kraksa mogła nastąpić w odległości wielu mil, może nawet poza zasięgiem lotu szperacza. Tau zajął się tą sprawą, a był to ostatni człowiek, który zlekceważyłby niebezpieczeństwo.
— Ali zniknął? — Kosti przypomniał kolegom o najpilniejszej teraz sprawie.
Dan, nie ukrywając swego karygodnego błędu, opowiedział o wszystkim, co zdarzyło się w dolinie. Odczuł ulgę zauważając, że Kosti i Mura pominęli milczeniem jego udział w wydarzeniach i skupili się na Kamilu. Mura zaproponował plan działania:
— Kosti weźmie kapsułę i będzie krążył nad doliną, a ty i ja przeszukamy teren. Może znajdziemy jakiś ślad, którego nie można zobaczyć z góry.
Rozpoczęli pracę. Szperacz poruszał się z niewielką prędkością i nigdy nie odlatywał zbyt daleko. Dan i Mura natomiast szli w kierunku pola bitwy. Od czasu do czasu musieli w gęstszych zaroślach używać maczety. Znaleźli miejsce, w którym ślad pełzacza przechodził ze skały na miękki grunt.
Tutaj Mura odwrócił się i spojrzał na równinę. Nie widzieli stąd jaskrawo pomalowanych ruin, ale obaj byli przekonani, że pojazd nadjechał ze spalonej ziemi i skierował się w góry, gdzie zniknął w ścianie klifu!
— Ludzie Richa? — wyraził swe przypuszczenie Dan.
— Może tak, a może nie — padła enigmatyczna odpowiedź. — Czy Ali rzeczywiście stwierdził, że ta maszyna nie była znormalizowana?
— Nie myślisz chyba, że przetrwali tu Przodkowie! — Dan wykrztusił z siebie ukryte obawy. Mura roześmiał się.
— Mówią, że w Kosmosie wszystko jest możliwe, prawda? Ale nie, nie sądzę, żeby ci pradawni władcy kosmicznych dróg pozostawili tu swoich wnuków. Mogli jednak zostawić coś, co wpadło w niepowołane ręce. Gdybym tak więcej wiedział o tych ruinach!
Może teoria Ripa sprzed paru dni okaże się słuszna? Może rzeczywiście na tej planecie znajdują się urządzenia należące niegdyś do Przodków i wystarczy je tylko odnaleźć? Czy może ktoś już je odnalazł? Ale jeśli tak, to warto pamiętać o tym, przed czym ostrzegał Ali — że dawne instalacje Przodków stanowią zagrożenie dla wszystkich, póki są w posiadaniu nieodpowiedzialnych Ziemian.
Wspomagani przez szperacz powoli przeczesywali wylot doliny. Dan napoczął swoje zapasy i żuł kostkę gąbczastego pokarmu, który podobno zaopatrywał jego młode i wychudzone ciało we wszystkie potrzebne składniki. Było to jednak pożywienie zupełnie pozbawione smaku i w niczym nie przypominało potraw podawanych na Ziemi, czy przygotowywanych na statku przez Murę.
Читать дальше