— Dobra robota!
Kosti uśmiechnął się szeroko:
— Nie mogło być inaczej!
Wydostali się ze szperacza i zupełnie nieświadomie, chwycili za ręce. Szli w stronę niewyraźnej sylwetki Królowej. Dotyk dłoni stanowił nie tylko wzajemną asekurację, ale dawał poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebował Dan, a być może również jego towarzysze. Groźna mgła otaczała ich coraz ciaśniej. W zetknięciu z haubami krzepła i zamieniała się w tłustą maź, której krople powoli zsuwały im się po twarzach i szyjach.
Wystarczyło dziesięć kroków, by znaleźli się u stóp znajomej rampy i wkrótce byli już przy oświetlonym włazie. Stał tam Jasper Weeks, którego blada twarz pełna była niepokoju.
— A, to wy — usłyszeli niezbyt ciepłe powitanie. Kosti zaśmiał się.
— A kogo oczekiwałeś, mały człowieku? Robota ziejącego ogniem? Pewnie, że to my i cieszymy się, że wreszcie dotarliśmy.
— Coś nie w porządku? — przerwał Mura. Weeks podszedł znów do zewnętrznej pokrywy włazu.
— Drugi szperacz. Nie słyszeliśmy ich od godziny. Kapitan rozkazał im wracać, jak tylko zobaczył nadchodzącą mgłę. Taśmy Inspekcji wykazują, że taka mgła może czasem trwać parę dni — ale o tej porze roku się nie zdarza.
Kosti gwizdnął ze zdziwienia. Mura oparł się o ścianę odpinając haubę.
— Parę dni — powtórzył cicho Dan. Zagubić się w tej zawiesinie na parę dni to byłaby klęska. Trzeba by wtedy po prostu wylądować i zacząć się modlić o wybawienie. Z drugiej jednak strony, awaryjne lądowanie w górach w tych warunkach to samobójstwo! Teraz rozumiał, dlaczego Weeks miotał się przy włazie. Ich własna podróż nad równiną wydawała się w tym kontekście czymś równie prostym, jak przechadzka po parku na Ziemi.
Weszli na górę, żeby zdać raport Kapitanowi. Dowódca właściwie wcale ich nie słuchał, koncentrując się niemal wyłącznie na interkomie, przy którym siedział Tang Ya. Oficer łączności wpatrzony był w główny ekranowizor, jego lewa ręka zawisła wyczekująco nad klawiaturą nadajnika, a prawa nad przyciskiem radaru. Gdzieś tam, w tej tajemniczej substancji okrywającej Otchłań, błąkał się nie tylko Ali, lecz również Rip, Tau i Steen Wilcox — całkiem spora część załogi.
— Znowu jest! — czoło Tanga pokryły zmarszczki. Gwałtownie odsunął od uszu słuchawki i wówczas wszyscy usłyszeli hałas, który tak nim wstrząsnął. Dźwięk ten był nawet podobny do brzęczenia promienia wiodącego, ale osiągał znacznie wyższą częstotliwość i powodował potworny ból uszu.
Trwało to kilka minut, nim Dan zaczął sobie stopniowo zdawać sprawę z obecności jeszcze jednego elementu w tym warkocie — znajomego rytmu. Czuł go wtedy, gdy przyłożył ręce do ściany klifu w tamtej okropnej dolinie. Zakłócenia na falach miały pewnie coś wspólnego z wibracją w skale.
Dźwięk urwał się tak nagle, jak się pojawił. Tang założył słuchawki i znowu wyczekiwał sygnału z nadajnika Aliego.
— Co to jest? — zapytał Mura. Kapitan Jellico wzruszył ramionami.
— Trudno się czegoś domyśleć. Może to jakiś sygnał? Powtarza się regularnie w ciągu całego dnia.
— A więc musimy zgodzić się z tym — powiedział Van Ryck, który właśnie pojawił się w drzwiach — że nie jesteśmy sami na Otchłani. W istocie dzieje się tutaj znacznie więcej niż można było przypuszczać
Dan ośmielił się wyrazić swoje własne podejrzenie:
— Ci archeolodzy — zaczął, lecz Kapitan obrzucił go tak niechętnym spojrzeniem, że natychmiast zamilkł.
— Nie mamy pojęcia, co jest przyczyną tego wszystkiego — powiedział Jellico. — Idźcie coś zjeść i odpocznijcie.
Dan, boleśnie odczuwając tę nieoczekiwaną odprawę, ruszył za Murą i Kostim do mesy. Gdy mijali kajutę Kapitana, usłyszeli dzikie wrzaski Hoobata. Ten stwór wydawał się być w równie kiepskim nastroju, co Dan. I nawet ciepła strawa, w niczym nie przypominająca gumowatych substytutów, które musiał spożyć wcześniej w terenie, nie zdołała wyprowadzić go z przygnębienia.
Posiłek wpłynął natomiast doskonale na samopoczucie Kostiego.
— Ten Rip — oświadczył głośno — jest rozsądny. A Wilcox, on też wie, co robi. Znaleźli gdzieś bezpieczne miejsce i poczekają w zaciszu, aż zniknie to paskudztwo. Nikt przecież nie będzie się w tym poruszał…
Czy rzeczywiście Kosti miał rację? — zastanawiał się Dan. Przypuśćmy, że na planecie jest ktoś, kto zna wszystkie pułapki tutejszego klimatu, kto na tyle dobrze jest obeznany z mgłą, że jest w stanie się w niej i mimo niej przemieszczać… A może nawet użyje jej jako osłony? Ten sygnał, który słyszeli w swoich odbiornikach mógł być wskazówką dla jakiejś grupy przedzierającej się przez tę zawiesinę, dla oddziału zmierzającego w kierunku nieświadomej niebezpieczeństwa Królowej…
Rozdział 8. — Uwięzieni we mgle
Ci spośród załogi statku, którzy nie mieli żadnych pilnych obowiązków do wypełnienia, zebrali się przy włazie, z którego widać było jedynie szarą substancję okrywającą Otchłań. Właściwie najchętniej udaliby się do sterowni i posłuchali razem z Tangiem dźwięków z inter-komu, ale powstrzymywała ich obecność Kapitana. Lepiej już było przykucnąć na szczycie rampy, wpatrywać się w mgłę i nasłuchiwać. Może wreszcie usłyszą warkot silnika szperacza, który dotąd nie nadleciał.
— Oni wiedzą, co robią — stwierdził po raz chyba dwudziesty Kosti. — Nie będą ryzykować utraty życia przedzierając się przez to okropieństwo. Ali… to zupełnie coś innego. Porwali go, zanim to wszystko się zaczęło.
— Czy sądzisz, że to kłusownicy? — odważył się zadać pytanie Weeks.
Jego ogromny kumpel zastanowił się głęboko.
— Kłusownicy? Być może. Ale na co oni mają tu kłusować, powiedz mi? Nie przywieźliśmy ze sobą sveekowych futer ani arlunowych kryształów — przynajmniej ja nie widziałem, żeby to gdzieś tu leżało. A co z tymi martwymi stworzeniami, które widzieliście w dolinie, Thorson? — zwrócił się do Dana. — Czy wyglądali na takich, którym warto było coś ukraść?
— Nie byli uzbrojeni, ani nawet ubrani, tak nam się przynajmniej wydawało — odrzekł Dan trochę roztargniony. — A na ich polach rosną jakieś ostro pachnące rośliny, których nigdy dotąd nie widziałem.
— Narkotyki? Może to są narkotyki? — zastanawiał się Weeks.
— Jakiś nowy rodzaj. Tau nie rozpoznał liści. Dan podniósł głowę patrząc w gęste opary przed nimi. Tak, teraz był pewien: to ten sam dźwięk!
— Słuchaj! — szarpnął ramię Kostiego i wyciągnął go na rampę. — Czy teraz coś słyszysz?
W tej mgle, przez którą światło sygnalizacyjne Królowej nie mogło się przedrzeć i która z nastaniem nocy stała się jeszcze bardziej nieprzejrzysta, rozległ się jakiś dźwięk. Regularny rytm pracującego silnika został spotęgowany w podstępnej zawiesinie i wydawało się, że cała eskadra samolotów ruszyła na nich ze wszystkich stron wszechświata.
Dan odwrócił się i opuścił dźwignię kontrolującą światła na rampie. Nawet przez tak gęstą mgłę mógł się przedrzeć jakiś słaby promień, który wskaże drogę zabłąkanemu szperaczowi. Weeks zniknął. Dan słyszał łoskot jego magnetycznych butów na trapie: śpieszył do sterowni z meldunkiem. Ale zanim Jasper dotarł do sterowni, następny sygnał rozświetlił mgłę. Był to reflektor dziobowy o pełnej mocy, którego promień nie mógł zostać stłumiony.
W tym samym momencie ciemny przedmiot przemknął obok tak blisko, że omal nie rozbił się o rampę. Silnik huczał głośno, potem przycichł, i znów zawarczał nad ich głowami. Samolot podchodził do lądowania.
Читать дальше