Przemieszczając się ostrożnie w ciemnościach, Srengaard włączył mikroskop, ustawił pod nim probówkę i schylił się nad okularem. Zobaczył zbitą masę komórek. Zwiększył powiększenie. Dotarł aż do struktury mitochondrii. Znalazł skrzydła alfa i zaczął przyglądać się łańcuchom polipeptydów.
Ze zmarszczonym czołem zajął się następną komórką, i jeszcze jedną. Komórki zawierały mało argininy, co było widoczne. Zastanawiał się jakim cudem embrion Durantów może być aż tak ubogi w argininę. Każdy samiec miałby też więcej protaminy spermatycznej. Jak to możliwe, że system wymiany DNA — RNA nie ma żadnych śladów Nadczłowieka. Modelowanie nie mogło spowodować takich zmian!
Nagle dojrzał cechy płci żeńskiej. Podniósł się i sprawdził jeszcze raz etykietkę: „Durant”. Embrion Durantów nie mógł być płci żeńskiej. Nie po interwencji Pottera. Ktoś podmienił embrion. W probówce był byle jaki okaz, ale bez mikroskopu nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Kto to zrobił? Srengaard doszedł do wniosku, że Nadludzie. Tylko po co? To chyba pułapka. Ale kogo chcą złapać? Podniósł się, miał sucho w ustach, a serce wyrywało mu się z piersi. Nagle usłyszał jakiś hałas po lewej. Odwrócił się. Komputery zaczęły działać. Pozapalały się kontrolki.
Srengaard nie wytrzymał nerwowo, zaczął uciekać. Chwilę potem potknął się o coś. Jakieś ramiona i dłonie zacisnęły się na nim ze straszliwą siłą. Dojrzał jeszcze jakieś otwarte drzwi w ścianie, a potem czerwone światło eksplodowało w jego głowie.
Nowa manipulatorka ze szpitala Seatac wykręciła numer Maxa Allgooda.
— Stało się coś ważnego — zaczęła. Srengaard był w sali operacyjnej i badał embrion Durantów pod mikroskopem.
Allgood podniósł wzrok ku niebu.
— Na miłość!… To po to wyrywasz mnie ze snu?
— Ale słyszałam jakiś hałas. Powiedział mi pan…
— Daj spokój.
— Powtarzam panu, że doszło tam do jakiejś walki. Potem Srengaard zniknął, ale nie widziałam, by wychodził;
— Wyszedł innymi drzwiami.
— Nie ma innych drzwi.
— Słuchaj złotko. Pięćdziesięciu agentów pilnuje tego miejsca jak własnej kieszeni i mucha nie może się tam dostać, tak abym od razu nie dowiedział się o tym.
— A więc proszę ich spytać, gdzie jest Srengaard!
— Diab…
— Proszę!
— Dobrze już.
Za pomocą innego aparatu połączył się z jednym z agentów.
— Gdzie jest Srengaard? — zapytał.
— Wszedł do sali, zbadał embrion i wyszedł.
— Przez drzwi?
— Po prostu wyszedł.
Twarz Ałlgooda ukazała się na nowo na ekranie pielęgniarki.
— Słyszałaś?
— Tak, musiałam być na końcu korytarza, gdy wychodził.
— Na pewno się odwróciłaś.
— Może, ale słyszałam jakiś hałas w środku.
— Gdyby stało się cokolwiek niezwykłego, wiedziałbym o tym. Daj spokój, nie zajmujemy się Srengaardem. Według „nich” powinien był tak zareagować, a my mieliśmy przymknąć na to oczy. „Oni” nigdy się nie mylą.
— Jeśli pan tak mówi…
— Jestem tego pewien.
— A dlaczego właściwie ten embrion jest taki ważny?
— To nie powinno cię obchodzić. Daj mi spać. Wyłączyła się, ciągle niespokojna.
Na drugim końcu linii Allgood gapił się w pusty już ekran. „Hałas…” Co za idiotki z tych bab! Podniósł się szybko i wrócił do sypialni. Dziwka, którą sprowadził sobie na noc, odpoczywała na wpół śpiąc. — Spieprzaj! — krzyknął.
Zupełnie rozbudzona usiadła na łóżku, szeroko otwierając oczy.
— Precz! — warknął wskazując drzwi. Dziewczyna uciekła z pokoju, łapiąc po drodze swoje rzeczy.
Dopiero kiedy został sam, zdał sobie sprawę, że przypominała mu Calapinę. To dało mu do myślenia…
Cyborgi zapewniały go, że poprawki, których dokonały oraz zamontowane w nim aparaty, pomogą mu zapanować nad uczuciami i pozwolą mu okłamywać nawet Nadludzi. Ale ta złość… Straszne. Kopnął pantofel, który zostawiła dziwka. Przeczucie mówiło mu, że coś nie było w porządku. Po czterystu latach życia w służbie Nadludzi posiadał dobrze rozwinięty instynkt. To była sprawa życia i śmierci. Czyżby Cyborgi go okłamały? Coś było nie tak. Hałas…
Klnąc półgłosem, wrócił do telefonu i skontaktował się ze swoim agentem.
— Idź zbadać salę operacyjną. Przeczesz ją dokładnie, szukaj śladów walki.
— Ale jeśli ktoś nas zobaczy…
— Mam to gdzieś.
Minęła mu ochota na spanie. Rozkazał jeszcze złapać Srengaarda i poszedł pod prysznic.
O ósmej rano w strefie przemysłowej Seatac ulice i chodniki zapełnione były przechodniami i pojazdami. Nieskończony ruch anonimowego tłumu zajętego osobistymi problemami. Zapowiadano ciepły i słoneczny dzień. Za godzinę, gdy rozpocznie się praca, ruch uliczny zmaleje.
Potter często obserwował to zjawisko, lecz nigdy dotąd nie brał w nim udziału. Ruch Oporu wybrał tę porę, bowiem w takim tłumie Potter i jego przewodnik byli niezauważalni. Zresztą któż miałby ich zauważyć? Chirurg spokojnie obserwował otaczających go ludzi.
Wysoka Sterylka, ubrana w mundur w biało-zielone paski, obowiązkowy dla pracownic przemysłu ciężkiego, potrąciła go przechodząc obok. Kremowa cera, grube rysy twarzy, typ 32022419K98 — ocenił Potter. W prawym uchu miała złoty kolczyk w formie lalki umieszczonej w pierścieniu.
Za nią truchtał mały człowieczek z głową wtuloną w ramiona, podpierający się miedzianą laską.
Przewodnik po zejściu z ruchomego chodnika skręcił w boczną ulicę. Dla chirurga ten człowiek był zagadkowy: nie mógł rozpoznać tego typu genetycznego. Ubrany w brązowy kombinezon roboczy wyglądał całkiem normal nie, lecz cerę miał wręcz chorobliwie bladą. Uwagę Pottera przykuwały też głęboko osadzone oczy przewodnika, wyglądające jak żaróweczki.
W pewnym miejscu ulica zmieniła się w kanion wciśnięty pomiędzy dwie olbrzymie wieże bez okien. Obecność kurzu, tolerowana przez jakiegoś lokalnego notabla, zbyt wielkiego miłośnika natury, wstrząsnęła Potterem.
Jakieś korpulentne indywiduum minęło go szybkim krokiem. Ręce tego człowieka powyginane w przedziwny sposób zaintrygowały chirurga. Zastanawiał się jaka praca mogła spowodować aż taką deformację. Przewodnik skręcił w pierwsza napotkaną bramę i za moment znaleźli się w ciemnym zaułku. Przechodnie zniknęli i Potter poczuł się nagle samotny. „Dlaczego poszedłem za tym człowiekiem?” — zastanowił się.
Przewodnik miał na ramieniu odznakę konduktora. Bez żadnego wstępu oznajmił, że należy do Ruchu Oporu.
— Wiem, co pan dla nas zrobił. Teraz na nas kolej. Proszę iść za mną — rzekł kiwając głową.
Potem nie zamienili ze sobą już ani jednego słowa. Potter, nie wiedzieć czemu, od początku był przekonany o szczerości swego rozmówcy.
„Dlaczego za nim poszedłem? Na pewno nie z chęci dłuższego życia czy dla większej wiedzy”.
Cyborgi z pewnością były w to zamieszane. Podejrzewał, że przewodnik był jednym z nich. Większość Nadludzi i ich współpracowników ignorowała plotki Masy o istnieniu Cyborgów. Potter nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiał.
Dlaczego więc poszedł za przewodnikiem? Po prostu miał dość codzienności! Były trzy drogi ucieczki: alkohol, narkotyki i seks — żadna z nich go nie pociągała.
Zaułek wychodził na jakiś opuszczony plac: sterta gruzu i fontanna wyglądająca na zbudowaną z prawdziwych kamieni, solidnie już omszałych.
Читать дальше