— No więc przysłali to, lecz facet już się więcej nie pojawił. A futro było tak piękne, że nie potrafiłem się z nim rozstać. Zostawiłem więc na składzie, mając nadzieję, że je kiedyś sprzedam. Ale nie sprzedałem. Jest ono za drogie na kieszeń któregokolwiek z mieszkańców tego zawszonego miasteczka.
— Ale co to w ogóle jest? — zainteresował się Blaine.
— Najcieplejsze, najlżejsze i najdelikatniejsze futro w całym znanym wszechświecie — pochwalił się Grant. — Używają tego podczas biwaków. Lepsze niż najlepszy śpiwór.
— Doprawdy, nie miałbym serca używać tego — odparł Blaine, spoglądając z podziwem na materiał. Wystarczy mi zwykły koc…
— Musi pan — nalegał Grant. — To będzie dla mnie zaszczyt, sir. Moje mieszkanie jest tak ubogie, że aż mi wstyd. A o ile mogę się domyśleć, pan zazwyczaj sypia w luksusach.
— No dobrze. Dziękuję — wybuchnął śmiechem Blaine wyciągając rękę po futro.
Grant podał mu je i Blaine z podziwem ważył je w ręku. Nie mieściło mu się w głowie, by tak obszerny płat materii mógł ważyć tak niewiele.
— Proszę mi wybaczyć, ale mam jeszcze trochę pracy — odezwał się Grant. — Pójdę więc skończyć swe zajęcia, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. Położyć się może pan, gdzie tylko chce.
— Dobrze — skinął głową Blaine. — Skończę drinka i idę spać. Może pan jednak napije się teraz ze mną jednego szybkiego?
— Nie, dziękuję. Później. Zawsze przed snem walę sobie głębszego.
— W takim razie zostawię butelkę na stole.
— Dobranoc, sir. Zobaczymy się rano.
Blaine powrócił na fotel kładąc na kolanach futro. Gładził je dłońmi podziwiając jego miękkość i przedziwne ciepło, które sprawiało wrażenie, że nie jest to martwy przedmiot, lecz żywa istota. Niespiesznie popijał trunek i myślał o Randzie.
Rand był niewątpliwie najbardziej niebezpiecznym człowiekiem na Ziemi; wbrew nawet temu co o Finnie mówił Stone. Rand był człowiekiem ze stali, człowiekiem — buldogiem, który raz poczuwszy trop już do końca go nie straci. Żaden z wrogów Fishhooka, którego śladem wyruszył Rand nie wychodził obronną ręką.
Nie obstawał wcale, by Blaine wracał z nim razem do Meksyku. Propozycje Randa w tym względzie były mniej niż zdawkowe. Zupełnie jakby kwestia ta nie miała żadnego znaczenia, jakby w ogóle ten problem nie istniał. Odmowa Blaine'a zdawała się wcale Randa nie urażać. Nawet nie sugerował użycia siły. Lecz w tym akurat punkcie Blaine doskonale pojmował rozterkę Randa. Rand nie miał żadnych gwarancji, że interwencja taka odniosłaby pozytywny skutek. Wręcz przeciwnie; Rand, śledząc Blaine'a poprzez swoich ludzi, był zorientowany w fantastycznych i tajemniczych możliwościach przeciwnika i po prostu bał się. Zwyczajnie bał.
Tak więc, zachowując ostrożność i czujność, pokrywał wszystko nonszalancją. Ale nie był w stanie oszukać tym Blaine'a. Ten wiedział, że Rand jest człowiekiem, który się nie cofnie. Ugnie się, lecz nie da za wygraną. Był przekonany, że tamten ukrywa coś w zanadrzu; ale co, tego już nie potrafił przewidzieć.
Nie wątpił w jedno: zastawiono na niego pułapkę. To było więcej niż pewne.
Siedział nieruchomo w fotelu i gładził futro pociągając ze szklanki alkohol. Zastanawiał się, czy powinien pozostać na noc w Punkcie. Czy natychmiastowa ucieczka nie byłaby optymalnym rozwiązaniem. Lecz z drugiej strony, prawdopodobnie na to właśnie liczy chytry i podstępny Rand. Być może na tym polega pułapka, że zastawiono ją na zewnątrz. Najprawdopodobniej ten pokój właśnie i Punkt Handlowy są dla Blaine'a tej nocy najbezpieczniejszym miejscem.
Blaine potrzebował schronienia. Natomiast wcale nie musiał spać. Wręcz przeciwnie, sytuacja zdaje się wymagać, by dzisiejszej nocy czuwał. Położy się więc na ziemi, otuli ciasno futrem i będzie symulował sen, obserwując jednocześnie Granta. Bo tylko on może uruchomić ewentualną pułapkę.
Odstawił na stół pustą szklankę, obok innej, nie dopitej przez Randa. Postawił tam również butelkę, tworząc mimowolnie całkiem zgrabną, pijacką kompozycję. Wziął futro pod pachę i zbliżył się do kominka. Pogrzebaczem ruszył głownie ożywiając zamierające płomienie.
Postanowił ułożyć się przy ogniu, by padający z paleniska blask oświetlał resztę pokoju.
Rozłożył ostrożnie futro na ziemi po czym zdjął kurtkę i buty. Marynarkę złożył w zgrabną kostkę, aby użyć jej w charakterze poduszki. Położył się. Błam był rozkosznie miękki i elastyczny; jak materac, choć nie posiadał lego grubości. Blaine okręcił się futrem, a ono przylgnęło szczelnie do jego ciała niczym śpiwór. Czuł się cudownie, jak nigdy od czasu, gdy jako dziecko, podczas najzimniejszych, zimowych nocy, wtulał twarz w poduszkę przykrytą ciepłą, puchową kołdrą.
Leżał tak, wpatrując się w ciemność zalegającą pomieszczenie magazynu. Wodził wzrokiem pośród mrocznych zarysów zgromadzonych tu pak, beczek, beli i pudeł. Panowała cisza przerywana tylko od czasu do czasu trzaskaniem pękającego w ogniu drewna. Powoli zaczynała docierać do niego charakterystyczna woń przepełniająca pomieszczenie: niemożliwy do określenia zapach towarów zupełnie na Ziemi obcych. Nie był to silny, drażniący zapach czegoś egzotycznego; zapach, który budziłby dreszcz strachu czy emocji. Była to skomplikowana mieszanina przypraw pochodzących z innych światów, artykułów przemysłowych, żywności, drewna i wielu, wielu innych przedmiotów sprowadzanych tu z najodleglejszych gwiazd. Blaine zdawał sobie sprawę, że wszystko to stanowi zaledwie maleńką cząstkę tego, co Fishhook zdobywa we wszechświecie. To tylko najbardziej elementarne, podstawowe towary, przeznaczone na handel.
Specjały dostarczane do Punktów Handlowych za pośrednictwem transo, stanowiły jedynie fragment tego, co koncern sprowadzał z gwiazd. Był to tylko ułamek, cząstka, to tylko, czego potrzebował przeciętny człowiek.
W posiadaniu Fishhooka istniało bowiem dużo więcej różnych, stokroć istotniejszych rzeczy — pomysłów, wiedzy — zdobytych w otchłaniach kosmosu. W uniwersytetach podległych Fishhookowi naukowcy ze wszystkich stron świata przesiewali tę wiedzę, wiązali ze sobą i zgłębiali, czasami wykorzystywali ją w praktyce częściej odkładali, by w przyszłości — bliższej lub dalszej — wiedza owa i pomysły mogły zaowocować, wymodelować i ukierunkować rozwój ludzkiej rasy.
Znajdowały się tam przedmioty i wiedza ujawniane ogółowi. Lecz były również liczne fakty i dokumenty ściśle tajne, udostępniane tylko najbardziej zaufanym osobom.
Gdyż Fishhook nie mógł — tak w interesie ludzkości, jak c we własnym — udostępniać ogółowi wszystkiego, co udało mu się zdobyć. Istniały bowiem zupełnie obce, nowe kategorie problemów, systemów filozoficznych, czy — jak to można inaczej określić — pomysłów, które pochodziły z innych i zupełnie odmiennych systemów i struktur społecznych. Dlatego najczęściej w ogóle były nieprzydatne Człowiekowi. Były absolutnie obce i nie mogły zostać zaakceptowane przez ludzi i ludzki system wartości. Były jeszcze inne. Te mogły ewentualnie znaleźć zastosowanie w ludzkim świecie, lecz przed ich udostępnieniem należało je najpierw wszechstronnie rozpatrzeć i dostosować do obowiązujących wzorców kulturowych. I były te trzecie: możliwe do przyjęcia przez Człowieka, lecz ze względu na swe nowatorstwo czy rewolucyjność musiały jeszcze swoje odleżeć przez co najmniej sto lat, czekając aż ludzkość dorośnie do ich praktycznego zastosowania.
W tym właśnie musiało się mieścić coś, o czym myślał Stone, przystępując do realizacji swych zamierzeń złamania monopolu Fishhooka, by dać ludziom paranormalnym spoza magicznego kręgu koncernu jakąś schedę, należną im z racji ich zdolności.
Читать дальше