— Jay, coś się dzieje.
— Pewnie, że coś się dzieje — zgodził się Vickers.
— O co tu chodzi? To coś więcej niż mówił Crawford. Nie wiem tylko, w jaki sposób…
— Ja też nie wiem. Ale sprawa jest poważna. Zbyt poważna, żebyśmy mogli rozwikłać ją we dwójkę. Muszę to wszystko przemyśleć.
— Jay. — W jej głosie nie słychać już było oznak zdenerwowania. — Jay, już mi lepiej. Miło było z tobą porozmawiać.
— Idź tam jutro rano — przekonywał ją — i kup całe naręcze tych sukienek. Staraj się być jak najwcześniej, żebyś zdążyła ustawić się w kolejce.
— W kolejce? Jak to?
— Słuchaj, Ann — tłumaczył Vickers — kiedy rozejdą się wieści, na Piątej Alei zbierze się taki tłum, jakiego jeszcze nigdy nie widziałaś.
— Chyba masz rację. Zadzwonisz do mnie jutro? — Zadzwonię.
Powiedzieli sobie dobranoc i rozłączyli się. Vickers jeszcze przez chwilę nie ruszał się z miejsca, próbując przypomnieć sobie, co też miał teraz zrobić. Powinien przygotować sobie kolację i zacząć pisać. Powinien też sprawdzić, czy przyszły jakieś listy.
Wyszedł na dwór i poszedł do skrzynki pocztowej umieszczonej przy bramie. Wyjął z niej plik listów i przejrzał je szybko, ale światło było na tyle słabe, że nie mógł odczytać nazwisk nadawców. Podejrzewał, że są to w większości reklamy. Poza tym pewnie parę rachunków, chociaż na te było jeszcze za wcześnie.
Kiedy znalazł się już w domu, włączył lampkę i położył pocztę na biurku. Pod lampką leżała sterta rurek i dysków, które podniósł z podłogi poprzedniego wieczora. Stał tak przyglądając się im i wspominał całe zajście. Wszystko rozegrało się zaledwie wczoraj, a miał uczucie, jakby upłynęło już ładnych parę tygodni od dnia, kiedy rzucił przyciskiem i usłyszał brzęk, któremu towarzyszyła kaskada malutkich elementów maszynerii skaczących po podłodze.
Stał dokładnie w tym samym miejscu i wiedział, że gdzieś w mroku czai się odpowiedź, rozwiązanie zagadki — gdyby tylko wiedział, gdzie go szukać.
Znowu zadzwonił telefon.
Dzwonił Eb. Na dzień dobry rzucił:
— I co o tym myślisz?
— Naprawdę nie wiem — odpowiedział Vickers.
— Utonął — zapewniał go Eb. — Jestem tego pewien. Tak powiedziałem szeryfowi. Zaczną przeszukiwać rzekę jutro rano, jak tylko wstanie słońce.
— Nie wiem — wzruszył ramionami Vickers. — Może masz rację, ale wydaje mi się, że jednak żyje.
— Dlaczego tak sądzisz?
— Nie potrafię ci powiedzieć — odparł Vickers. — Nie mam pojęcia. Tak podpowiada mi przeczucie.
— Dzwonię do ciebie — zmienił temat Eb — bo dostałem kilka tych wiecznych samochodów. Przyszły dziś po południu. Myślałem, że może chciałbyś…
— Prawdę mówiąc nie zastanawiałem się nad tym, Eb. Ale może rzeczywiście powinienem sobie taki sprawić.
— Przyprowadzę ci go jutro rano — zadecydował Eb. Będziesz mógł wypróbować. Zobaczysz, czy ci się podoba.
— Świetnie — zgodził się Vickers.
— W takim razie jesteśmy umówieni. Do zobaczenia rano. Vickers podszedł z powrotem do biurka i sięgnął po listy. Wbrew oczekiwaniom nie było między nimi rachunków. Na siedem listów sześć stanowiły reklamy, a siódmy był białą kopertą zaadresowaną nierównymi gryzmołami.
Otworzył ją. W środku znajdowała się elegancko złożona kartka papieru.
Rozłożył ją i przeczytał:
Mój drogi przyjacielu!
Mam nadzieję, że nie zmęczyłeś się zbytnio przy poszukiwaniach, które zapewne trwały cały dzisiejszy dzień.
Czuję się nieswojo na myśl o tym, że moje poczynania skłonią wielu ludzi z naszego wspaniałego miasteczka do biegania po okolicy i zaniedbywania swoich osobistych spraw. Nie wątpię jednak, że będą się przy tym świetnie bawić.
Wydaje mi się, że mogę ci zaufać, iż nie przedstawisz niniejszego listu naszym sąsiadom ani nie będziesz przekonywać ich w stopniu większym niż zwykle co do niedorzeczności poszukiwania mojej skromnej osoby. Ze swej strony mogę cię zapewnić, że jestem bardzo szczęśliwy i jedynie potrzeba chwili zmusiła mnie do uczynienia tego, co zrobiłem.
Piszę ten list z dwóch powodów. Po pierwsze, abyś przestał się o mnie martwić. Po drugie, aby przez wzgląd na naszą przyjaźń udzielić ci pewnej dobrej rady.
Już od dłuższego czasu odnosiłem wrażenie, że za bardzo przejmujesz się swoją pracą i że dla kogoś w twoim położeniu wakacje mogą być świetnym rozwiązaniem. Być może powrót do krainy twego dzieciństwa, do miejsc, gdzie przechadzałeś się będąc dzieckiem, rozwieje mgłę zapomnienia i zdejmie zasłonę z twoich oczu.
Twój przyjaciel,
Horton Flanders.
Nie pójdę, myślał. Vickers. Nie mogę tam pójść. Przecież to miejsce nic już dla mnie nie znaczy i nie chcę, żeby cokolwiek znaczyło po tych wszystkich latach, kiedy starałem się je zapomnieć.
Mógł zamknąć oczy i patrzeć na żółte błoto zmytych deszczem pól, białe drogi przysypane kurzem rozdmuchiwanym po dolinach i nad szczytami wzgórz, samotne skrzynki pocztowe przycupnięte na pochylających się smutno ku ziemi ogrodzeniach, obwisłe bramy, zniszczone ulewami domy, kościste bydło spędzane z pastwisk i idące po ubitych kopytami ścieżkach, wynędzniałe psy, które szczekały, gdy tylko chciało się podejść do płotu.
Jeśli powrócę, spytają, dlaczego wróciłem i jak mi się wiedzie. Już słyszał, jak mówią: Szkoda twojego ojca. To był dobry człowiek. Będą siedzieć przed sklepem na odwróconych pudełkach kartonowych, powoli żuć tytoń, spluwać na chodnik, patrzeć na niego z ukosa i mówić: Więc piszesz książki. Na Boga, kiedyś będę musiał jakąś przeczytać. Nie znam nawet jednego tytułu.
Potem pójdzie na cmentarz i stanie przed kamieniem z kapeluszem w dłoni, wsłucha się w zawodzenie wiatru w wielkich sosnach rosnących wokół ogrodzenia cmentarza i pomyśli, że gdyby tylko udało mu się zostać kimś, zanim zmarli rodzice, wtedy mogliby być z niego dumni i chwalić się nim, kiedy sąsiedzi przychodzili na pogaduszki. Niestety, teraz było już za późno.
Będzie jeździł po drogach, którymi chadzał, kiedy był małym chłopcem. Zatrzyma samochód przy zatoczce, przejdzie przez ogrodzenie i dojdzie do jamy, w której zawsze łapał klenie. Strumień będzie się wolno sączyć, a jama będzie tylko błotnistym rozlewiskiem. Pień, na którym siadywał, zapewne odpłynął już z wiosennymi roztopami. Spojrzy na wzgórza, które wydadzą mu się znajome, a jednocześnie jakieś inne. Będzie starał się zrozumieć, co się zmieniło, ale nadaremnie. Przez cały czas będzie więc myśleć o strumieniu i tych dziwnych wzgórzach, z każdą chwilą czując się coraz bardziej obco i samotnie. W końcu ucieknie. Naciśnie do dechy pedał gazu, chwyci mocno kierownicę i będzie się starał myśleć o czymś innym.
Potem przejedzie obok wielkiego, ceglanego domu z portykiem i półkolistym świetlikiem nad drzwiami. Będzie jechał bardzo powoli, przypatrując mu się i zobaczy obluzowane okiennice, wyblakłą farbę i uschnięte podczas którejś mroźnej i szalejącej zimy róże, które kwitły przy bramie.
Nie pojadę, powiedział do siebie. Nie pojadę.
A może jednak powinien.
„To może rozwiać mgłę”, napisał Flanders, „i zdjąć zasłonę z twoich oczu.”
Co jednak zobaczy, kiedy mu spadnie zasłona z oczu?
Czy gdzieś tam wśród ścieżek dzieciństwa kryło się coś, co mogło wyjaśnić jego obecną sytuację? Jakiś nieznany fakt, abstrakcyjny symbol, którego wcześniej nie dostrzegał? Może było to coś, co widział, nawet wiele razy, ale niewłaściwie odczytywał znaczenie tego czegoś.
Читать дальше