— Tak. Oczywiście, zamierzają tak zrobić. Rząd szykuje się, żeby pociągnąć ich do odpowiedzialności za bezprawne przeniesienie ciebie z przeszłości. Nie ma ciebie — nie ma problemu. Koniecznie musisz wyjechać z Nowego Jorku. Nawet z tego kraju. Pomogę ci. Sądzę, że…
Połączenie zostało przerwane. Kilkakrotnie usiłował zadzwonić, ale nie było sygnału na linii. Najwidoczniej telefon został odcięty.
Euforia zniknęła bez śladu. Jak mógł się tak zapomnieć?! Chciał żyć tu na Ziemi, w swoim ciele Nie miał nic przeciwko pośmiertnemu życiu, ale nie teraz, nie zaraz!
Kiedy przyjdą, aby go zabić? Mogą w każdej chwili. Jego mieszkanie stało się pułapką. Szybko schował do kieszeni wszystkie pieniądze i wymknął się z pokoju.
Pospieszył korytarzem. Wtem zatrzymał się.
Zza węgła wyszedł mężczyzna. Stanął pośrodku korytarza, ręku trzymał blaster, którego lufa wymierzona była w brzuch Blaine’a.
To był Sammy Jones.
— Och, Tom, Tom… — westchnął Sammy. — Uwierz mi, jest mi naprawdę przykro. Ale biznes to biznes.
Blaine stał nieruchomo. Lufa nadal była skierowana w jego pierś.
— Ale dlaczego ty? — udało mu się wykrztusić.
— A dlaczego miałby kto inny? Czy nie jestem najlepszym myśliwym na tej półkuli? Rex zatrudnił wszystkich, którzy przebywają na terenie miasta. Tym razem jednak polowanie odbywa się za pomocą blasterów. Przykro mi.
— Przecież ja też jestem myśliwym — powiedział Blaine.
— Nie jesteś pierwszy, którego to spotyka. Koniec gry, przyjacielu. Nie załamuj się. Nie będzie bardzo bolało.
— Nie chcę umierać! — żachnął się Blaine.
— Dlaczego? Masz przecież swoje ubezpieczenie.
— Nabrali mnie. Chcę żyć! Sammy, nie rób mi tego!
Sammy spoważniał. Ujął ostrożnie broń, opuścił powoli lufę.
— Zdaje się, że zaczynam mieć zbyt miękkie serce jak na taką zabawę. Dobrze, Tom. Zwiewaj. Każda zwierzyna powinna mieć jakieś fory. Tak będzie bardziej po sportowemu. Nie spodziewaj się jednak za dużo.
— Dzięki, Sammy. — Blaine pobiegł naprzód.
— Tom, jeśli chcesz rzeczywiście żyć, to pilnuj się. Zapewniam ciebie, więcej teraz na ulicach myśliwych niż normalnych ludzi. I wystrzegaj się środków transportu.
— Dzięki! — zawołał Blaine i zaczął zbiegać po schodach.
Znalazł się na ulicy, ale nie wiedział, gdzie się udać. Jednak nie było czasu do stracenia. Zbliżał się mrok, ciemność mogła mu pomóc. Instynktownie wybrał kierunek prowadzący w stronę slumsów.
Mijał bary i tanie hotele, stare domy i chylące się ku upadkowi kluby. Starał się stworzyć sobie jakiś plan.
Jones ostrzegł go przed środkami transportu. Jak więc ma sobie poradzić, zupełnie bezbronny… Żeby miał pistolet, od razu byłoby inaczej. Inaczej… tak. Hull powiedział, że zwierzyna, która zabija myśliwego, jest winna morderstwa. Policja aresztuje go zanim się obejrzy. Nie będzie to miłe, ale uniknąłby w ten sposób bezpośredniego zagrożenia.
Natknął się na sklep z bronią.
— Chcę kupić strzelbę.
— Jaką?
— Macie blastery?
Mężczyzna potwierdził i poszedł na zaplecze. Przyniósł połyskujący karabin ręczny.
— Jest to ekstra model. Używają go w polowaniach na Wenus. Bije na odległość 500 jardów. Z boku znajduje się wskaźnik. Może go pan nastawić na dalszy lub krótszy dystans.
— Podoba mi się — powiedział Blaine, wyciągając plik banknotów.
— Czy mogę zobaczyć pańskie zezwolenie?
Blaine wyjął koncesję myśliwską. Sprzedawca z denerwującą powolnością wypisał kwit.
— Zapakować?
— Nie trzeba.
— Siedemdziesiąt pięć dolarów.
Gdy Blaine podawał pieniądze, sprzedawca czytał jakąś listę, wiszącą za jego plecami.
— Proszę zaczekać! — powiedział nagle.
— Co?
— Nie mogę panu sprzedać tej broni.
— Dlaczego? — zdziwił się Blaine. — Widział pan przecież moją koncesję.
— Ale nie uprzedził mnie pan, że jest zarejestrowany jako zwierzyna. Wie pan przecież, że zwierzyna nie może mieć broni. Pańskie nazwisko znalazło się tu jakieś pół godziny temu. Nigdzie w Nowym Jorku nie kupi pan broni.
Blaine sięgnął po broń, ale sprzedawca był szybszy. Wymierzył w niego.
— Powinienem im zaoszczędzić kłopotu — powiedział. — Masz pan swoją cholerną wieczność. Jeszcze panu za mało?
Blaine stał bez ruchu. Mężczyzna opuścił lufę.
— Ale to nie mój problem. Myśliwi wkrótce pana dopadną.
Sięgnął pod ladę i nacisnął guzik. Blaine odwrócił się i wybiegł ze sklepu. Zapadła ciemność, ale niestety, już za chwilę wszyscy będą wiedzieli, gdzie się znajduje.
Miał wrażenie, że ktoś wykrzyknął jego nazwisko. Nie odwracając się, poszedł przed siebie. Nie mógł w taki idiotyczny sposób umrzeć! To nie było uczciwe!
Zauważył, że idzie za nim człowiek. Poznał go. Theseus. Niósł odbezpieczoną broń, czekając na odpowiedni moment, aby strzelić.
Blaine przyspieszył, wmieszał się w tłum i skręcił w boczną ulicę. Przebiegł ją, potem nagle stanął.
Daleko od niego stał mężczyzna, oświetlony z tyłu przez światło. Składał się do strzału.
Blaine zawahał się, spojrzał ponownie na Theseusa.
Mały myśliwy strzelił, promień rozerwał rękaw Blaine’a. Ten pobiegł ku otwartym drzwiom, które nagle zatrzasnęły się mu przed nosem. Następny promień osmalił jego płaszcz.
Z niesamowitą ostrością uprzytomnił sobie swoją sytuację. Theseus depcze mu po piętach, drugi myśliwy zamyka drogę ucieczki. Pobiegł ku dalej znajdującemu się przeciwnikowi.
— Theseus, zejdź z linii promienia. Mam go! — krzyknął drugi myśliwy.
— Jest twój, Hendrick! — Theseus przywarł do ściany.
Strzelec wycelował. Blaine upadł na bruk, promień ominął go. Toczył się po ulicy, uciekając przed śmiercią. Nagle dostrzegł kratę od metra. Gdy upadał, wydawało mu się, że promień Mastera naruszył metal kraty. Ślepy traf! Ale jeszcze nie mógł się cieszyć. Musiał poderwać się na nogi i nie tracąc przytomności, nie tylko dostać się do środka, lecz i odpełznąć dalej. W innym wypadku wystawi się na pewną śmierć.
W połowie drogi usiłował zrobić unik. Za późno. Upadł ciężko, uderzył głową w słup. Wysiłkiem woli zebrał jednak wszystkie siły i podniósł się na nogi.
Musiał odejść jak najdalej od wejścia. Na tyle daleko, żeby nie mogli go dostrzec.
Nie stać go już było nawet na zrobienie jednego kroku. Nogi ugięły się pod nim. Upadł na twarz, przekręcił się, jego oczy spojrzały na otwór znajdujący się ponad nim.
Zemdlał.
Po odzyskaniu przytomności pomyślał, że nie podoba mu się wieczność. Było ciemno, wilgotno i wokół unosił się zapach benzyny i szlamu. Bolała go głowa i plecy, miał wrażenie, że jest cały połamany.
Czy duchy mogą odczuwać ból?
Poruszył się. Nadal znajduje się w ciele. A więc jeszcze nie przeszedł w zaświaty.
— Odpocznij jeszcze trochę — powiedział jakiś głos.
— Kim jesteś? — rzucił pytanie w ciemność.
— Smith.
— Ach, to ty — usiadł i położył ręce na swojej głowie. Jak ci się udało to zrobić?
— Myślałem, że już wszystko stracone — zaczął wyjaśniać zombie. — Jak tylko ogłoszono, że jesteś zwierzyną, próbowałem ciebie znaleźć. Pomagało mi kilku przyjaciół. Krzyknąłem do ciebie, gdy wychodziłeś ze sklepu z bronią, ale byłeś zbyt szybki.
Читать дальше