W tym momencie uświadomił sobie, że to Kremer podał taką, a nie inną interpretację tego, co tu się stało. Baron świadomie przedstawił jego działanie w świetle, które dawało mu pewność, że księżniczka wszystko zrozumie opacznie.
Dennis stwierdził ze smutkiem, że ten człowiek wyraźnie go przerasta. W żaden sposób nie zdoła stawić czoła takiemu artyzmowi w manipulowaniu ludźmi. Czy wobec tego ma jakieś inne wyjście poza współpracą?
Żywił tylko nadzieję, że pewnego dnia również Linnora to zrozumie.
* * *
Następnego ranka Dennis i Arth pojawili się przy aparacie destylacyjnym dość późno, z głowami wciąż ciężkimi po wczorajszym przyjęciu. Stwierdzili, że przydzieleni im do pomocy robotnicy również urządzili sobie uroczystość i to chyba bardziej huczną niż oficjalna, gdyż przy okazji poważnie uszkodzili destylator.
Teraz kulili się, przerażeni perspektywą czarnoksięskiego gniewu.
Dennis jednak tylko westchnął „Och, do diabła!” i zagonił ich do pracy przy naprawie szkód. Był nawet zadowolony znajdując dodatkowe zajęcie, dzięki któremu mógł oderwać się na chwilę od rozpamiętywania swojej sytuacji.
Niewątpliwie poczynił postępy w realizacji planu, zmierzającego do zdobycia wpływu na barona Kremera. Ciągle uważał takie rozwiązanie za najlepsze — dla siebie, dla przyjaciół dla Linnory, a nawet dla mieszkańców tego kraju.
A jednak wydarzenia ostatniego wieczoru zostawiły w jego duszy niemiły osad. Starał się skoncentrować na pracy i nie myśleć o tym wszystkim.
Wczesnym popołudniem przed frontową bramą rozległo się granie rogu. Niemal natychmiast odpowiedziały mu trąbki z zamkowej wieży. Na dziedziniec wybiegli żołnierze, formując korytarz od bramy do zamku.
Dennis spojrzał pytającym wzrokiem na Artha, który tylko wzruszył ramionami. Mały złodziej, teraz przekwalifikowany na bimbrownika, również nie miał pojęcia, co się dzieje.
Z zamku wyszedł baron Kremer w otoczeniu swoich dworzan. Wszyscy byli paradnie ubrani — od patrzenia na ich błyszczące w promieniach słonecznych stroje niemal bolały oczy.
Zatrzymali się na podwyższeniu w połowie drogi przyglądając się, jak strażnicy otwierają bramę.
Na dziedziniec wjechał niewielki, konny oddział.
— To posłańcy od L’Toff — szepnął Arth z podnieceniem.
Już wcześniej powiedziano im, że ta grupa zbliża się do miasta. L’Toff przyjechali w poszukiwaniu swej zaginionej księżniczki, niewątpliwie podejrzewając, że znajduje się ona w rękach Kremera.
Dennis nie został zaproszony do komitetu powitalnego mimo niewątpliwych względów, jakimi ostatnio cieszył się u barona. Była to następna oznaka znakomitej intuicji Kremera, jego znajomości ludzkiej natury. Z pewnością wiedział, że we wszystkich sprawach, które wiązały się z księżniczką, Dennis nie jest osobą godną zaufania.
Dennis spojrzał na parapet drugiego piętra, po którym Linnora ostatnio często się przechadzała. Oczywiście teraz jej tam nie było. Zapewne podczas całej wizyty jej ziomków pozostanie w zamknięciu i pod czujną strażą.
Dennis podszedł do niskiego płotu, odgradzającego tę część dziedzińca, na której pracowali, i oparł stopę o jeden ze szczebli. Przyglądał się z ciekawością, jak posłowie przejechali wzdłuż szpaleru żołnierzy i zbliżyli się do podwyższenia i czekającego tam barona.
Było ich pięciu, wszyscy w miękkich płaszczach o przygaszonych kolorach. Dennisowi wydawali się zupełnie normalni, wyróżniali się jedynie brodami, niezbyt popularnymi wśród Coylian. Byli nieco szczuplejsi od mieszkańców Zuslik i od przybyszów z pomocy. Jechali, patrząc prosto przed siebie i całkowicie ignorując wrogie spojrzenia mijanych żołnierzy.
Zatrzymali się kilkanaście metrów od podwyższenia, zeskoczyli z koni i wznieśli dłonie, salutując baronowi.
Dennis widział twarz Kremera znacznie wyraźniej niż na wpół odwrócone twarze emisariuszy. Nie słyszał słów, ale odpowiedź barona była zupełnie oczywista. Wzniósł ręce bezradnym gestem i potrząsnął głową, uśmiechając się z niezbyt szczerą sympatią.
— Za chwilę pewnie powie, że jego zwiadowcy nie robią nic innego, tylko dniami i nocami poszukują ich księżniczki — powiedział Arth.
Rzeczywiście Kremer wskazał ręką żołnierzy oraz stojący w pobliżu oddział jeźdźców, potem podniósł ją w górę, ku cierpliwie krążącym ponad miastem szybowcom.
— Ci dwaj L’Toff po prawej wyraźnie mu nie wierzą — skomentował Arth. — Wyglądają tak, jakby chcieli roznieść ten zamek na kawałki, a jego właściciela na samym początku.
Siwobrody dowódca grupy posłów położył dłoń na ramieniu jednego ze swych towarzyszy, młodzieńca w ciemnobrązowej zbroi, starając się go uspokoić. Młody L’Toff wyrwał się i zaczął coś gniewnie do barona wykrzykiwać. Strażnicy w pobliżu poruszyli się niespokojnie, spoglądając na swego dowódcę jakby w oczekiwaniu na rozkaz do ataku.
Młodzieniec popatrzył na nich z wyraźną pogardą i splunął na ziemię.
Arth żuł źdźbło trawy w zamyśleniu.
— Słyszałem, że kiedyś L’Toff byli zdeklarowanymi pacyfistami — powiedział. — Jednak w ciągu ostatnich stu czy dwustu lat musieli, wbrew sobie i mimo opieki króla i starego księcia, nauczyć się walczyć. Ludzie mówią, że niektórzy z nich są tak dobrzy jak Królewscy Zwiadowcy.
Arth wskazał rozgniewanego, młodego L’Toff.
— Przez tego tam mogą mieć trudności w wyjechaniu stąd bez jakiejś rozróby.
Złodziej powiedział to wszystko takim tonem, jakby oceniał szansę koni na wyścigach. Dennis słyszał od kogoś, że jedną z ulubionych rozrywek tutejszych ludzi jest przyglądanie się, jak inni rąbią się na kawałki, i obstawianie zwycięzcy.
Baron nie podjął wyzwania, rzuconego mu przez młodego L’Toff. Uśmiechnął się natomiast i powiedział coś do jednego z doradców, który po chwili szybkim krokiem gdzieś się oddalił.
Kremer skinął ręką i służba wniosła tace z lekkim jedzeniem i napojami. Baron dyplomatycznie poczęstował się jako pierwszy. Wniesiono również krzesła dla wszystkich, strażnicy zaś cofnęli się, tworząc szeroką pustą przestrzeń między podwyższeniem a zamkowym murem.
L’Toff rozglądali się podejrzliwie, ale nie bardzo mogli odmówić. Usiedli nerwowo w pobliżu swego gospodarza. Dennisowi wydawało się, że dostrzega w odwróconej teraz w jego stronę twarzy młodego, gniewnego L’Toff rodzinne podobieństwo do księżniczki.
Przez chwilę zastanawiał się, czy paranormalna wrażliwość Linnory poinformowała ją, że w odległości zaledwie kilkuset metrów znajdują się jej krewni. Dennis był przekonany, że Linnora rzeczywiście posiada tego typu talent. Ponad miesiąc temu zaprowadził on ją do zevatronu, nieszczęsnym zbiegiem okoliczności przyczyniając się pośrednio do jej uwięzienia. Jakiś czas później bezbłędnie wyczuła jego, Dennisa, obecność na ciemnym więziennym podwórcu.
Niestety, ten talent nie uchronił jej przed uwierzeniem w pokrętną logikę wywodów Hoss’ka ani nie pomógł w rozszyfrowaniu manipulatorskich zabiegów Kremera.
Dennis podejrzewał, że te wizjonerskie zdolności objawiały się tylko sporadycznie, zapewne nie były również zbyt rozpowszechnione, nawet wśród L’Toff. Kremer w każdym razie najwyraźniej się ich nie obawiał.
Nagle Arth chwycił Dennisa za ramię i wydał zduszony okrzyk. Dennis spojrzał w stronę, w którą wskazywał jego palec.
Od strony jednej z bram zamkowych kilku strażników ciągnęło opierającego się im więźnia. Raz po raz grupa przysłaniana była tumanami kurzu, wznoszonego przez przewracającego się żołnierza, gdyż więzień był bardzo duży i bardzo rozgniewany.
Читать дальше