Toller słyszał rozmawiających pilotów swej eskadry i z przyjemnością zauważył, że nie rozlegały się wybuchy gwałtownego śmiechu, wskazujące, ze kogoś zawiodły nerwy. W szczególności podobało mu się zachowanie Tippa Gotlona, młodego takielarza, którego mimo sprzeciwu Biltida promował na pilota. Gotlon, wykazujący instynktowną znajomość mechaniki latania, od czasu do czasu zamieniał parę słów z Berise Narrinder, a w przerwach ocieniał ręką oczy i przepatrywał niebo. Jako osiemnasto-latek był najmłodszy ze wszystkich pilotów, ale wyglądał całkowicie spokojnie i opanowanie.
W pewnej chwili Toller zdał sobie sprawę, że słyszy obcy dźwięk. Było to niskie dudnienie, wydobywające się ze stożków wydechowych zbliżającej się floty. Słońce przesunęło się na bok, balony statków Landyjczyków były lepiej widoczne i — znacznie większe. Umol i Daas coraz częściej odwracali głowy w jego kierunku, ale Toller postanowił nie rozpoczynać ataku, póki nie będzie mógł rozróżnić szczegółów koron wrogich balonów. Wiedział, że wtedy większość z nich będzie znajdowała się mniej niż milę poniżej oczekujących myśliwców.
Brak przestrzennych punktów odniesienia bardzo męczył oczy, ale wyglądało na to, że statki znoszą się w grupach po trzy lub cztery, z dość dużymi pionowymi przerwami między poszczególnymi formacjami. Tworzyły wydłużoną chmurę rozciągniętą na wiele mil, te najniższe w porównaniu z prowadzącymi wydawały się bardzo małe. Taki szyk był logiczny pod względem bezpieczeństwa lotu, szczególnie w ciemności, ale prawie najgorszy z możliwych dla penetrowania wrogiego terytorium. Toller uśmiechnął się, gdy zobaczył, że Landyjczycy niechcąco zapewnili mu przewagę, która wspaniale kompensowała niesprzyjające ustawienie słońca.
Dając upust wojowniczej fantazji, wyciągnął szablę i dał nią sygnał do ataku.
To, co nastąpiło, nie było skoncentrowanym atakiem na najeźdźców, ale świadomym i systematycznym dziełem zniszczenia. W czasie narady z Biltidem i dwoma dowódcami eskadr Toller zadecydował, że — w pierwszej tego rodzaju bitwie w historii — prowadzenie w zwartym szyku dwudziestu siedmiu oszałamiająco szybkich maszyn nie byłoby rozsądne. Nie chciał zmasowanego ataku również z powodów psychologicznych. Uważał, że wszyscy piloci powinni mieć równe szansę. Nie życzył sobie, by jedni wyszli z walki jako bohaterowie szczycący się wieloma zwycięstwami, a inni nie mieli okazji się wykazać, co było niezmiernie ważne dla ogólnego morale.
W związku z tym w odpowiedzi na sygnał Tollera jedynie dziewiąty pilot każdej formacji skoczył na spotkanie niczego nie podejrzewającego wroga. Trzy odrzutowce nakreśliły linie pary, które skupiły się na wysuniętym najbardziej w górę eszelonie Landyjczyków, potem skręciły w prawo, a z każdego trysnął okruch bursztynowego światła. Kilka sekund później trzy wiodące balony przemieniły się w ciemne kwiaty dymu, w środkach których wirowały czerwone i pomarańczowe płomienie. Toller wspomniał balon ćwiczebny i zdumiała go dramatyczna szybkość zachodzących zniszczeń, lecz po chwili pojął, że jest ona wynikiem wznoszenia się statków Landyjczyków — pęd powietrza nie tylko zasilał płomienie, ale kierował je w dół po bokach lakierowanych płóciennych powłok.
„Kolejny podarunek od wroga, kolejny dobry omen”, pomyślał, gdy druga trójka myśliwców ruszyła z rykiem w pióropuszach kondensagi. Jeden pilot rzucił się na ostatni statek z czwórki tworzącej najwyższy eszelon flotylli i skręcił w prawo, podczas gdy jego towarzysze pomknęli w dół na poszukiwanie celów na niższym poziomie. Świadectwem ich sukcesu było rozkwitnięcie dwóch kolejnych ciemnych kwiatów.
Rzeź trwała nieprzerwanie, myśliwce fala za falą włączały się do bitwy. Toller na poważnie zaczął rozważać możliwość, że cała flota Landu zostanie zniszczona w jednym miażdżącym ataku. Gondole w porównaniu z balonami były niewielkie i z tego powodu wznoszenie odbywało się na ślepo, a żołnierze nie mieli powodów, by sądzić, że w niebie nad nimi czeka jakieś niebezpieczeństwo. Poza tym kiedy wiele statków leci obok siebie, ryk palników zagłusza wszystkie inne dźwięki, tym samym napastnicy lecący niżej mogli dotąd kompletnie nie zdawać sobie sprawy z rozgrywającej się wyżej rzezi. Jeżeli myśliwcom uda się unicestwić eszelon po eszelonie, docierając w ten sposób do końca kolumny, nikt nie przeżyje, by opisać królowi Landu, jak została zniszczona jego armada. Taka totalna klęska faktycznie mogła zakończyć międzyplanetarną wojnę w dzień rozpoczęcia.
Toller, upajając się oszałamiającą perspektywą, zwrócił uwagę na niebo, którego wygląd zdecydowanie zmienił się od chwili rozpoczęcia walki. Smugi kondensacyjne tworzyły skomplikowane, splątane wzory wokół nieregularnych, ziarnistych jąder dymu i płomieni, i gdy kolejne grupy myśliwców wchodziły do akcji, trudno było doszukać się jakiegoś porządku.
Kiedy przyszła kolej na wyprawienie przedostatniej trójki, Toller wolną ręką zatoczył szerokie półkole, dając znak, że należy zaatakować kolumnę statków poniżej największego chaosu. Piloci skinęli w odpowiedzi i pomknęli wachlarzo-watym kursem. W chwili gdy zaczęli skręcać, gdzieś w środku zamieszania rozległ się potężny huk.
Toller przypuszczał, że została zdetonowana broń Lan-dyjczyków — prawdopodobnie piokonowo-halvellowe bomby. Była to katastrofa dla niosącego je statku, ale jednocześnie zbawienie dla całej inwazyjnej floty: każdy rozsądny pilot na dźwięk wybuchu przekręci statek za pomocą bocznych silników odrzutowych, by móc spojrzeć w niebo dotychczas zasłonięte przez balon.
Toller zerknął na dowódców eskadr, Daasa i Umola, którzy obecnie byli jego jedynymi towarzyszami.
— Gotowi?
Daas przyłożył rękę do pleców.
— Im dłużej tu siedzimy, tym bardziej dokucza mi reumatyzm.
Toller wdmuchnął kryształy do silnika. Przyspieszenie szarpnęło mu głowę w tył, ale pokonał je i patrzył, jak strefa walki rozszerza się, zapełniając pole widzenia. Nigdy dotychczas tak silnie nie odczuwał prędkości odrzutowych myśliwców. Pędzące ku niemu smugi kondensacyjne przypominały rzeźby z litego marmuru, a on odkrył, że trudno mu powstrzymać się od robienia uników, gdy atakowały go to z jednej, to z drugiej strony, niosąc sobą obietnicę pewnej śmierci. Przewaliły się obok niego całe arktyczne królestwa, nim zaczął dostrzegać w przelocie wraki statków Landyjczyków, pęd wrzucał je w buchające płomieniami szczątki balonów. Widział żołnierzy wyrzucających płonące płótno z gondoli i zastanawiał się, czy zdają sobie sprawę z daremności swych wysiłków. Zniszczone statki, chociaż pozornie tkwiły w miejscu, już odpowiadały na syreni zew rodzimej planety, już zaczynały nurkować w kierunku skalistej powierzchni, która czekała tysiące mil niżej.
Toller spodziewał się znacznej luki między warstwami płonących statków i był zaskoczony, gdy zobaczył, że niektóre prawie stykają się ze sobą. Zrozumiał, że pierwsze zaatakowane statki wyłączyły silniki, i te z niższych eszelo-nów dostały się między nie. Tu i tam między spowitymi dymem lewiatanami unosiły się drobne figurki, niektóre jeszcze szamocące się, inne już nieruchome…
Toller ledwie miał czas zobaczyć, że nie mają spadochronów, gdy natknął się na grupę czterech statków. Kątem oka widział jadących równolegle Daasa i Umola. Piloci z Landu szybko zareagowali na dźwięk wybuchu, trzy statki już były przechylone i Toller mógł zobaczyć rzędy twarzy nad burtami gondoli. Niżej inne statki, warstwa pod warstwą, również chyliły się na boki.
Читать дальше