Po zebraniu wszystkich myśliwców Toller dosiadł Czerwoną Jedynkę i wsunął buty w strzemiona. Odpiął łuk, przymocował go do lewego nadgarstka i upewnił się, że kołczany po obu stronach osłony zawierają komplet strzał. Serce znów mu waliło i zdawał sobie sprawę, że ogarnia go znajome stare podniecenie, zabarwione niewytłumaczalnie elementem seksualnym, które zawsze pojawiało się przed rozpoczęciem niebezpiecznej walki. Pompując zbiornik ciśnieniowy zerknął na poszarpaną, nierówną linię myśliwców. Piloci w grubych kombinezonach zatracili indywidualne cechy, ich twarze zakrywały szaliki i gogle, ale natychmiast rozpoznał Berise Narrinder i poczuł się zmuszony do wypowiedzenia ostatnich słów ostrzeżenia.
— Wiele razy powtarzaliśmy nasz plan walki — zawołał — i wiem, że wszyscy pragniecie sprawdzić swe umiejętności w walce z wrogiem. Wiem również, że będzie kierować wami odwaga, ale strzeżcie się przed jej nadmiarem. W gorączce bitwy łatwo można stać się lekkomyślnym i podjąć zupełnie niepotrzebne ryzyko. Pamiętajcie, że każdy może zniszczyć wiele wrogich statków i tym samym każdy posiada dla naszej sprawy niewymierną wartość. Dzisiaj twardo uderzymy najeźdźcę, bardziej niż może się spodziewać, ale ja nie chcę mieć jakichkolwiek strat po naszej strome. Ani jeden pilot, ani jedna maszyna! Jeżeli wystrzelicie wszystkie strzały, nie próbujcie atakować działkami. Wycofajcie się natychmiast z bitwy i pocieszcie się wiedzą, że dzięki tej zaprawie w przyszłości okażecie się jeszcze zręczniejszym i groźniejszym przeciwnikiem.
Nattahial, pilot Niebieskiej Trójki, skinął i z jego szala wydobyły się obłoczki pary.
— Jak sobie życzysz, lordzie. Toller potrząsnął głową.
— To nie są moje życzenia, to są rozkazy. Jeżeli zobaczę, że jakiś pilolf zachowuje się jak idiota, wezwę go do raportu, i zapewniam was, że będzie to gorsze doświadczenie niż stawianie czoła kilku żylastym Landyjczykom. Wszyscy zrozumieli?
Niektórzy piloci energicznie pokiwali głowami — może zbyt energicznie — a inni zachichotali. Z kilkoma wyjątkami wszyscy byli młodymi ochotnikami ze Służby Powietrznej. Byli spragnieni przygody, a nuda długiego oczekiwania przekształciła ich w zbyt ciasno skręcone ludzkie sprężyny. Toller szczerze pragnął, by zważali na jego ostrzeżenia, bo z doświadczenia bitewnego wiedział, że właściwa proporcja zawiera się w wąskim przedziale między rozwagą a pasją. Człowiek obdarzony nawet wielkim instynktem samozachowawczym często może okazać się lepszym wojownikiem od goniącego za sławą głupca, a nadchodzące minuty miały wykazać, jakich ludzi ma pod swoją komendą.
— Waszym zdaniem poświęciłem już dość czasu na przemowy? — zapytał, naciągając gogle.
— Tak! — Gromki okrzyk wypełnił niebo.
— Więc… do ataku! — Toller podciągnął szalik, by zakryć usta i nozdrza, i wprowadził myśliwiec w skręt nurkowy w kierunku Landu. Słońce, które ledwo oderwało się od krawędzi planety, wyrzucało ku niebu miliardy igiełek światła nie dającego ciepła. Inne myśliwce z hukiem silników zajęły wyznaczone pozycje. Każda eskadra utworzyła formację w kształcie litery V.
Za Tollerem po lewej stronie leciał prowadzący Niebieskich Maiter Daas, a po prawej na czele Zielonej Eskadry mknął Pago Umol. Toller zastanowił się, co czują ci dwaj mężczyźni w średnim wieku — weterani Eksperymentalnej Eskadry Statków Kosmicznych i Migracji — rzucając się w kierunku rodzinnej planety w okolicznościach, których nigdy wcześniej nie mogli brać pod uwagę. Poddał analizie własne emocje i znów był zaniepokojony odkryciem, że czuje się młody, spełniony, żywy! Jakąś częścią siebie pragnął być w domu z Gesallą i zająć się naprawianiem wyrządzonych szkód, a jednak równie silnie był świadom, że chciałby przedłużyć obecną chwilę w nieskończoność.
Pragnął pozostać na zawsze w tym magicznym, irracjonalnym wszechświecie i żyć w ten sposób do śmierci — mknąć w strugach czystego światła ku wrogom, ku nieznanym niebezpieczeństwom. Ale w prawdziwym świecie ta faza prawdopodobnie okaże się krótka, może obejmie tylko jedną bitwę, a kiedy będzie po wszystkim, życie stanie się tysiąc razy bardziej monotonne niż przedtem, i wtedy pozostanie mu niewiele więcej nad bierne oczekiwanie na nieznaczącą śmierć.
„Może”, wślizgnęła się myśl, „byłoby lepiej nie przeżyć tej wojny”.
Wstrząśnięty tym odkryciem, chcąc oderwać się od szalonych myśli, zmusił się do zastanowienia nad czekającym go zadaniem. Plan przewidywał spotkanie z wrogiem dziesięć do piętnastu mil poniżej płaszczyzny zerowej, ale znów trapiła go niemożność dokonania oceny odległości czy prędkości w jednolitym oceanie błękitu. Kiedy zerknął przez ramię, zobaczył, że smugi kondensacyjne dwudziestu siedmiu myśliwców tworzą za nimi jakby powietrzną autostradę. Zwężała się ona do odległego punktu, pierzaste białe nici skupiały się w dali, a stacje i segmenty pomocnicze były już niewidoczne, mimo że dokładnie wiedział, gdzie ich szukać. Kondensacja miała później rozproszyć się i zniknąć, a kiedy tak się stanie, eskadrom zagrozi niebezpieczeństwo zagubienia się w bezkresie nieba.
Jak daleko się obniżyli? Dziesięć mil? Piętnaście? Dwadzieścia?
Klnąc słońce sprzyjające wrogowi, Toller przesłonił ręką oślepiającą kulę światła i poszukał wzrokiem nieprzyjacielskiej floty. Nałożenie się prędkości pozwoliło na zbliżenie się obu sił w dużo krótszym czasie i obecnie połyskujące sierpy były już doskoifale widoczne gołym okiem — każdy z nich był miniaturą zalanego światłem skraju znajdującej się za nimi planety. Były skoncentrowane na niewielkim obszarze, jak połyskujący żabi skrzek.
„Jesteśmy dostatecznie daleko”, zadecydował Toller. „Zaczekamy tutaj”.
Rozpostarł ramiona, co było uprzednio ustalonym sygnałem, i wyłączył silnik. Pozostali zamknęli przepustnice i wokół zapanowała niezmącona cisza. Odrzutowce dryfowały przez pewien czas, stopniowo tracąc sterowność, gdy opór powietrza pozbawiał je prędkości, a formacje rozluźniły się i zniekształciły. W końcu znieruchomieli. Toller wiedział, że ten pozorny spokój jest iluzoryczny, maszyny znajdowały się w grawitacyjnym polu Landu i spadały, ale tak blisko płaszczyzny zerowej ich prędkość była nieznaczna.
— Tutaj będziemy walczyć! — zawołał. — Trzeba zachować cierpliwość i pozwolić, by wróg przyszedł do nas, ponieważ im dłużej będziemy czekać, tym dalej słońce odsunie się od jego statków. Sprawdzajcie, czy nie wygasł wam ogień do zapalania strzał i nie pozwólcie, by ręce i nogi zesztywniały wam z zimna. Jeżeli uznacie, że zmarzliście za bardzo, wolno wam wykonać krótki kolisty lot w celu rozgrzania maszyn i własnych tyłków, ale pamiętajcie, żeby oszczędzać kryształy do bitwy.
Toller usadowił się wygodnie, żałując, że nie posiada pewnego urządzenia do mierzenia czasu. Mechaniczne zegary były zbyt wielkie dla celów taktycznych, a tradycyjne wojskowe przyrządy nie miały żadnej wartości w strefie nieważkości. Składały się z wąskiej szklanej rurki zawierającej pęd trzciny z czarnymi znaczkami w regularnych odstępach. Kiedy do rurki wpuszczało się chrząszcza, owad zaczynał zjadać pęd przesuwając się z typową dla swego gatunku stałą szybkością, co pozwalało mierzyć upływ czasu z dokładnością wystarczającą dla dowódców w polu. Jednakże w zerowej grawitacji żuk poruszał się bardzo kapryśnie, a często w ogóle przestawał jeść. Na początku przypuszczano, że jest to wynikiem zimna, ale ten sam niezadowalający rezultat otrzymano po ogrzewaniu rurki, co prowadziło do ważnego wniosku, że bezmyślnego żuka wielkości paciorka też niepokoi brak wagi. Toller był zaintrygowany tym odkryciem, które według niego było dowodem na istnienie pomostu miedzy człowiekiem a najniższą i najbardziej nieznaczącą formą życia planety. Stanowili część tego samego biologicznego fenomenu, ale tylko ludzie posiadali inteligencje, która pozwalała im przezwyciężyć nakazy natury, narzucić swą wolę organicznemu mechanizmowi ciał.
Читать дальше