— Masz rację — rzekł, podnosząc głowę, by spojrzeć na Biltida. — Wróg nadciąga licznie. Czego wszyscy się spodziewali.
Biltid skinął, zakrył usta chusteczką i nagle otaczający go kwaśny zapach nabrał na sile.
— Przep… Przepraszam — wykrztusił, przełykając hałaśliwie ślinę. — Musimy się przygotować.
„Ale bystry”, pomyślał Tolłer, po czym odkrył w sobie współczucie dla człowieka, który znalazł się tu z rozkazu władcy.
— Posiadamy przewagę — wyjaśnił. — Widzimy wroga, a on nas nie; i mamy myśliwce — coś, o czym on na tym etapie nie może nawet marzyć. Maksymalne wykorzystanie tych atutów zależy wyłącznie od nas.
Biltid pokiwał głową jeszcze bardziej energicznie.
— Wszystkie myśliwce są w stanie gotowości, wkrótce zostaną zatankowane i uzbrojone. Proponuję rzucić do ataku Eskadrę Czerwoną i Niebieską, a Zieloną trzymać w odwodzie. Oczywiście, jeżeli nie masz…
— Może to i dobra taktyka, ale w walce naziemnej — wszedł mu w zdanie Toller — lecz pamiętaj, że już nigdy nie uda nam się zaskoczyć Landyjczyków. Istnieje możliwość, że jeżeli zdołamy zadać wrogowi miażdżące uderzenie, to być może uda nam się zakończyć wojnę w ciągu jednego dnia. Moim zdaniem powinniśmy wprowadzić do walki trzy eskadry i zapewnić wszystkim pilotom chrzest bojowy.
— Jak zawsze masz rację, lordzie. — Biltid przestał w końcu wycierać usta. — Aczkolwiek byłbym szczęśliwszy, gdybyśmy mieli możliwość dokonania oceny tempa wspinania się przeciwnika. Jeżeli dotrą do płaszczyzny zerowej w nocy, musimy liczyć się z tym, że prześlizgną się obok nas nie zauważeni.
— Nic się obok nas nie prześlizgnie — warknął Toller, tracąc cierpliwość. — Nic!
Odsufrął się od Biltid a i Carthvodeera i zbliżył się do następnego iluminatora, z którego roztaczał się doskonały widok na Land. Słońce wędrowało w kierunku Starego Świata i za mniej więcej dwie godziny miało minąć jego skraj. Toller poczynił w myślach obliczenia i zaklął, gdy zdał sobie sprawę, że do spotkania może dojść w czasie bardzo niepomyślnym dla obrońców. Dwa dobowe okresy ciemności były nazywane Landnocą i Overlandnocą, w zależności od tego, która z planet przysłaniała słońce, i chociaż były one mniej więcej takiej samej długości, charakteryzowały je znaczące różnice.
Landnoc, która miała wkrótce zapaść, zaczynała się w chwili, gdy słońce chowało się za tarczą Landu, lecz na tym etapie cały Overland był jeszcze oświetlony, a odbite od niego światło na tyle silne, że można przy nim czytać. W ciągu kolejnej godziny, gdy cylindryczny cień Landu sunął przez siostrzaną planetę, blask ten słabł stopniowo, aż w końcu na około dwie godziny zapadała głęboka noc. Trwała ona dopóty, dopóki promienie słońca znów nie dotknęły skraju Overlandu. W ciągu głębokiej nocy niebiosa były rozjaśnione gwiazdami, żarzącymi się spiralami i promieniowaniem komet, ale względny stopień jasności utrzymywał się na stosunkowo niskim poziomie — w mrocznej strefie nieważkości nawet olbrzymi balon byłoby trudno wykryć. Problem malał nieco w czasie Overlandnocy, bowiem Land, większy od swej bliźniaczej planety, nie mógł zostać całkowicie pochłonięty przez jej cień.
Toller wyliczył, że jeśli wrogie statki znajdują się kilkaset mil dalej i poruszają z maksymalną prędkością, to mogą dotrzeć do płaszczyzny zerowej w czasie głębokiej nocy. Przez chwilę rozważał tę perspektywę, następnie zadecydował, że jest nadmiernie pesymistyczny. Piloci z Landu będą zdenerwowani nowymi dla nich warunkami panującymi w strefie nieważkości i dodatkowo zaniepokojeni czekającym ich manewrem odwracania. Założenie, że będą zbliżać się do strefy nieważkości powoli i ostrożnie oraz że będą chcieli wykonać manewr odwracania w warunkach dobrego oświetlenia, wydawało się jak najbardziej wiarygodne.
Toller uspokoił się, opuścił chłodny, wilgotny zaduch stacji i poświęcił godzinę na przelot do Wewnętrznej Grupy Obrony. Po drodze odebrał meldunki z dwóch innych stacji dowodzenia, które były bazami Eskadry Niebieskiej i nowo skompletowanej Zielonej. Raporty od wachtowych wykazały, że najeźdźcy rzeczywiście zbliżają się powoli, ale piloci myśliwców, którzy przedwcześnie zgłosili się do służby, nie byli już w stanie podjąć przerwanego wypoczynku po zapadnięciu ciemności. Niektórzy z nich spędzali czas na hałaśliwych dyskusjach czy grze przy świetle świec, inni krążyli wokół swych maszyn, obsesyjnie doglądając przeprowadzanego przez mechaników tankowania i uzbrajania.
Wreszcie na skraju Overlandu znów pojawiło się srebrzyste światło, które szybko rozszerzyło się w kształt cienkiego półksiężyca. Gdy oświetlony obszar planety powiększał się stopniowo, obwieszczając ponowny wschód słońca, Toller złożył powtórną wizytę na posterunku obserwacyjnym Stacji Dowodzenia Jeden i zerknął przez lornetę. Ogromny dysk Landu był skąpany w przyćmionym tajemniczym świetle, odbitym od bliźniaczego świata, co upodobniało go do podświetlonej od środka kuli z półprzeźroczystego wosku. Chociaż z każdą chwilą robiło się jaśniej, ciemne tło nie pozwalało dostrzec statków nieprzyjaciela i Toller wbrew sobie zaczął fantazjować, że najeźdźcy utrzymali prędkość, która pozwoliła im przejść przez płaszczyznę zerową pod osłoną nocy. Częściowe pojawienie się słońca zalało wnętrze stacji światłem, lecz nawet wtedy była denerwująca chwila, w czasie której armada Landu pozostawała ukryta w wolno przesuwającym się stożku cienia.
Potem, nagle, zobaczyli ją tam, gdzie być powinna.
Statki, zachwycająco piękne, rozbłysły w polu widzenia Tollera w postaci roju maleńkich, doskonałych sierpów światła — eszelon nad eszelonem, oszałamiające w swej kunsztownej jednolitości. Przez chwilę odczuwał nabożną grozę, gdy pomyślał, o czym świadczy podziwiany przez niego spektakl. Biorąc pod uwagę śmiałość i odwagę, jakiej wymagało przecięcie międzyplanetarnej zatoki w kruchych konstrukcjach z płótna i drewna, rodzaj ludzki powinien zjednoczyć się i zwrócić oczy w kierunku zewnętrznego kosmosu, a nie trwonić energię na…
— Nie mogą być bardzo daleko — powiedział Biltid, spoglądając przez drugą lornetę. — Dwadzieścia lub trzydzieści mil. Nie mamy wiele czasu.
— Wystarczająco — odparł Toller, przywołany na powrót do praktycznego, żołnierskiego świata. Odruchowo przyciągnął się do swego hamaka, zdjął szablę ze ściany i przypasał ją. Zdawał sobie sprawę, jak śmiesznie może wyglądać w tych okolicznościach, ale w przygotowaniach do bitwy szabla posiadała dla niego psychologiczną wartość. Przechodząc przez śluzę powietrzną zobaczył, że pozostałych ośmiu pilotów z jego eskadry jest już gotowych. Czekali na swych maszynach, a ludzie z obsługi unosili się między nimi, zapalając ogień w krytych pojemnikach, które zainstalowano przed siodłami. Ta sama scena powtarzała się w miniaturze: pomniejszone perspektywą na tle bezkresnego błękitu unosiły się eskadry Zielona i Niebieska.
Niektóre z maszyn już sunęły ku Stacji Dowodzenia Jeden, by wejść w skład sił połączonych; ich drogę znaczył biały ślad. Rój maszyn rósł stopniowo, między myśliwcami dochodziło do łagodnych kolizji, wywołujących wiele żartów wśród pilotów, a pełne złości komentarze ze strony mechaników, którym groziło zmiażdżenie. Toller bez przeszkód dotarł do stacji. Osłonił oczy od słońca i spojrzał w kierunku Landu.
Najeźdźców widać już było bez pomocy przyrządów optycznych — srebrne cętki na samej granicy zasięgu wzroku. Toller żałował, że nie może oszacować odległości. Musiał rozpocząć walkę z wrogiem dobrze poniżej płaszczyzny zerowej, żeby każdy zniszczony statek spadał w kierunku Landu, ale jeżeli eskadry zejdą zbyt nisko, wtedy wyczerpią zapasy paliwa. Wyglądało na to, że dokonywanie dokładnej oceny odległości będzie w walce powietrznej o wiele ważniejsze niż w tej prowadzonej na ziemi.
Читать дальше