Plikt stała i desperacko, beznadziejnie ćwiczyła przemowę nad grobem Endera, choć przecież nie spoczął jeszcze w trumnie. Leżał w łóżku, powietrze płynęło przez przejrzystą maskę do jego ust, a roztwór glukozy do żył. Nie był martwy. Milczał tylko.
— Słowo — szepnęła. — Jedno słowo od ciebie.
Wargi Endera drgnęły.
Plikt powinna od razu zawołać pozostałych. Zmęczoną płaczem Novinhę — była w sąsiednim pokoju. I Valentine, jego siostrę. Elę, Olhada, Grega i Quarę, czwórkę adoptowanych dzieci. I jeszcze innych, w pokoju przyjęć i poza nim, czekających, by na Endera spojrzeć, usłyszeć jego słowa, dotknąć ręki. Gdyby mogli tę wieść przekazać do innych światów, jakżeby rozpaczali ci ludzie, którzy pamiętali jego Mowy z trzech tysięcy lat wędrówek z planety na planetę. Gdyby mogli ujawnić jego prawdziwą tożsamość: Mówca Umarłych, autor dwóch — nie, trzech — wielkich ksiąg Mówców, i Ender Wiggin, Ksenobójca, obaj zamknięci w tym jednym kruchym ciele. Jakież fale uderzeniowe wstrząsnęłyby ludzkim wszechświatem!
Rozlałyby się, rozprzestrzeniły, spłaszczyły i zanikły. Jak wszystkie fale. Jak wszystkie wstrząsy. Notka w historycznych dziełach. Kilka biografii. Pokolenie później kilka biografii rewizjonistycznych. Hasła w encyklopediach. Przypisy w tłumaczeniach jego książek. Oto martwota, w której toną wszystkie wspaniałe żywoty.
Poruszył wargami.
— Peter — wyszeptał.
I znowu umilkł.
Co to za omen? Nadal oddychał, instrumenty działały bez zmian, jego serce wciąż biło. Ale zawołał Petera. Czy znaczy to, że chciałby wieść życie dziecka swego umysłu, młodego Petera? Czy też pogrążony w delirium przemawiał do swojego brata, Hegemona? Czy też wcześniej, do swego brata jako chłopca? Peter, zaczekaj na mnie. Peter, czy słusznie uczyniłem? Peter, nie rób mi krzywdy. Peter, nienawidzę cię. Peter, za jeden twój uśmiech mogę umrzeć albo zabić. Co chciał przekazać? Co Plikt powinna powiedzieć o tym słowie?
Odsunęła się od łoża.
— Przykro mi — oznajmiła cicho, stając w progu pokoju pełnego ludzi, którzy z rzadka tylko słyszeli jej głos, a niektórzy nigdy nie usłyszeli od niej słowa. — Przemówił, zanim zdążyłam kogoś zawołać. Ale może znów się odezwać.
— Co powiedział? — Novinha poderwała się na nogi.
— Wymówił tylko imię, to wszystko. Powiedział: „Peter”.
— Wzywa to okropieństwo, które przywiózł z przestrzeni, a nie mnie! — zawołała Novinha. Ale to tylko środki, które podali jej lekarze, to one mówiły, one szlochały.
— Myślę, że wzywa naszego zmarłego brata — odezwała się stara Valentine. — Novinho, chcesz wejść do niego?
— Po co? Nie mnie wzywał. Wołał jego.
— Jest nieprzytomny — poinformowała Plikt.
— Widzisz, mamo? — wtrąciła Ela. — On nikogo nie wzywa, mówi tylko przez sen. Ale to już coś. Coś powiedział. Czy to nie dobry znak?
A jednak Novinha nie zgodziła się wejść. Kiedy otworzył oczy, wokół jego łóżka stali Valentine, Plikt i czwórka adoptowanych dzieci.
— Novinha — powiedział.
— Rozpacza na zewnątrz — wyjaśniła Valentine. — Obawiam się, że napakowana proszkami po uszy.
— Nic nie szkodzi — uspokoił ją Ender. — Co się stało? Domyślam się, że jestem chory.
— Mniej więcej — przyznała Ela. — Raczej „nieuważny”, to chyba lepsze określenie przyczyny twojego stanu.
— Chcesz powiedzieć, że miałem jakiś wypadek?
— Chcę powiedzieć, że najwyraźniej zbyt wiele uwagi poświęcałeś temu, co dzieje się na kilku innych planetach, a w efekcie twoje ciało tutaj znalazło się na krawędzi autodestrukcji. Pod mikroskopem widziałam komórki, leniwie usiłujące odbudowywać wyrwy w błonach. Umierasz po kawałku, wszędzie.
— Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotów.
Przez moment zdawało im się, że to wstęp do rozmowy, początek procesu ozdrowienia. Ale powiedziawszy te kilka słów, Ender zamknął oczy i zasnął znowu, instrumenty wskazywały to samo co przedtem, zanim jeszcze powiedział choć słowo.
Cudownie, myślała Plikt. Błagam go o słowo, on mi je daje, a ja wiem jeszcze mniej niż do tej pory. Te kilka chwil przytomności poświęciliśmy na tłumaczenie mu, co się dzieje, zamiast zadać mu pytania, na które może już nigdy nie uzyskamy odpowiedzi. Dlaczego wszyscy głupiejemy, kiedy tłoczymy się na granicy śmierci?
Ale wciąż stała, patrzyła, czekała, inni, pojedynczo i parami, rezygnowali i wychodzili z pokoju. Valentine podeszła do Plikt i położyła jej dłoń na ramieniu.
— Nie możesz tu zostać na zawsze.
— Mogę zostać tak długo jak on.
Valentine spojrzała jej w oczy i chyba zobaczyła coś, co kazało jej zrezygnować z prób przekonywania. Wyszła, a Plikt znowu była sama przy rozpadającym się ciele człowieka, którego życie stało się ośrodkiem jej życia.
* * *
Miro nie wiedział, czy cieszyć się, czy lękać z przemiany, jaka zaszła w młodej Valentine, odkąd poznali prawdziwy cel swoich poszukiwań. Dawniej była cicha, wręcz potulna, teraz nie mogła się powstrzymać, by nie przerywać mu za każdym razem, kiedy się odezwał. Gdy tylko uznawała, że wie, co ma zamiar powiedzieć, zaczynała odpowiadać. A kiedy wskazywał, że tak naprawdę chodziło mu o coś innego, odpowiadała na to, zanim jeszcze zdążył dokończyć. Miro wiedział, że prawdopodobnie jest przeczulony — przez wiele lat miał tak ograniczoną zdolność wymowy, że prawie każdy mu przerywał, więc jeżył się na najmniejszą urazę w tej kwestii. Zresztą nie sądził, żeby tkwiła w tym jakaś złośliwość. Val była podniecona — w każdej chwili przeżywanej na jawie. A zdawało się, że wcale nie sypia, przynajmniej Miro nie widział jej śpiącej. W dodatku nie chciała wracać do domu między jedną planetą a drugą.
— Mamy nieprzekraczalny termin — mówiła. — Lada dzień mogą wysłać sygnał i odłączyć ansible. Nie ma czasu na zbędny odpoczynek.
Miro chciał zapytać, co znaczy „zbędny”. On sam z pewnością potrzebował odpoczynku, ale kiedy to powiedział, machnęła ręką.
— Śpij, jeśli chcesz — rzekła. — Ja cię zastąpię.
Położył się więc, a kiedy wstał, odkrył, że Val i Jane wyeliminowały trzy kolejne planety. Dwie z nich nosiły jednak ślady descoladopodobnego wstrząsu w ostatnim tysiącu lat.
— Zbliżamy się — mówiła Val.
Przekazywała mu najciekawsze dane, póki nie przerywała sobie — była pod tym względem sprawiedliwa i sobie przerywała równie często jak jemu — by zająć się nową planetą.
Teraz, po zaledwie jednym dniu takiego traktowania, Miro praktycznie zrezygnował z mówienia. Val była tak skoncentrowana na pracy, że nie rozmawiała o niczym innym. A na ten temat Miro niewiele miał do powiedzenia. Czasem tylko powtarzał coś za Jane, która przekazywała mu informacje przez klejnot w uchu, zamiast przez pokładowe komputery. Milczenie to dało mu czas do zastanowienia. O to właśnie prosiłem Endera, uświadomił sobie. Ale Ender nie mógł tego dokonać świadomie. Jego aiúa robi, co robi, ze względu na jego najgłębsze potrzeby i pragnienia, nie z powodu racjonalnych decyzji. A zatem nie mógł poświęcić swej uwagi Val, to jej praca stała się tak interesująca, że Ender nie potrafi się skupić na niczym innym.
Ciekawe, pomyślał, czy Jane domyślała się tego wcześniej.
A ponieważ nie bardzo mógł dyskutować o tym z Val, subwokalizował pytanie, żeby usłyszała je Jane.
— Czy wyjawiłaś nam cel misji akurat teraz, żeby Ender skupił swoją uwagę na Val? Czy może zachowałaś go w tajemnicy aż do teraz, żeby Ender o Val zapomniał?
Читать дальше