Brian Aldiss - Wiosna Helikonii
Здесь есть возможность читать онлайн «Brian Aldiss - Wiosna Helikonii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, ISBN: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Wiosna Helikonii
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1989
- Город:Warszawa
- ISBN:83-207-1204-1
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Wiosna Helikonii: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wiosna Helikonii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Wiosna Helikonii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wiosna Helikonii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nazajutrz kończył przesłuchanie Usilka; po sześciu kolejnych dniach śledztwa należało zostawić oskarżonego w spokoju. Obowiązywały w tych sprawach surowe przepisy, a milicja podejrzliwie obserwowała wszelkie kontakty kapłanów z więźniami.
Usilk nie powiedział nic istotnego, z równą obojętnością znosząc bicie, jak i przymilność. Stał przed Julim, który zasiadał na krześle inkwizytora, misternie wycyzelowanym z jednego kawałka drewna; miało to podkreślać różnicę ich pozycji — Juli pozornie na luzie, Usilk na pół zagłodzony, obdarty, zgarbiony, z twarzą wynędzniałą i bez wyrazu.
— Wiadomo nam, że nagabywali cię ludzie zagrażający bezpieczeństwu Pannowalu. Podaj nam ich imiona i jesteś wolny, wracasz do Vakku.
— Nie znam ich. Różni ludzie gadali różne rzeczy. I pytanie, i odpowiedź miały charakter utartych formuł. Juli wstał z krzesła, i zaczął spacerować wokół więźnia, nie zdradzając swoich uczuć.
— Słuchaj, Usilk. Nie żywię do ciebie wrogości. Szanuję twoich rodziców, jak ci mówiłem. To jest nasze ostatnie widzenie. Więcej się nie spotkamy, a w tym ohydnym miejscu czeka cię pewna śmierć, bez powodu.
— Mam swoje powody, mnichu.
Juli zdumiał się. Wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Ściszył głos.
— Wszyscy mamy swoje powody… Zawierzę ci własne życie. Ja się nie nadaję na kapłana, Usilk. Urodziłem się w białych pustkowiach pod niebem północy, daleko od Pannowalu, i na pustkowia pragnę wrócić. Zabiorę cię ze sobą, pomogę ci uciec. Mówię szczerze.
Usilk spojrzał mu w oczy.
— Odpieprz się, mnichu. Nie nabierzesz mnie na ten numer.
— Mówię szczerze. Jak mam cię przekonać? Chcesz, abym bluźnił bogu, któremu ślubowałem? Myślisz, że dla mnie to jak splunąć? W Pannowalu wyszedłem na ludzi, coś jednało w głębi mej istoty buntuje się przeciwko Pannowalowi i tutejszym porządkom. Dla tłumów to dach nad głową i zadowolenie, ale nie dla mnie, nawet w mojej uprzywilejowanej pozycji kapłana. Nie wiem dlaczego, wiem tylko, że taki jestem… — Powstrzymał potok słów. — Przejdę do rzeczy. Mogę ci załatwić mnisi habit. Po wyjściu z tej celi przemycę cię do Ziemi Świętej i uciekniemy razem.
— Pieprzę i ciebie, i twoje numery.
Juliego poniosła wściekłość. Opanował ją jedynie na tyle, żeby się nie rzucić z pięściami na Usilka. W furii skoczył po wiszący na ścianie pejcz i smagnął nim krzesło. Porwawszy ze stołu lampę łojową podetknął ją Usilkowi pod nos… Walnął się w pierś.
— Po co miałbym ci kłamać, po co zdradzałbym samego siebie? Co ty tam w końcu wiesz? Nic godnego uwagi. Niby jakiś przedmiot porwano cię z Vakku, twoje życie nie ma sensu ani znaczenia. Czeka cię kaźń i śmierć, bo takie twe przeznaczenie. Pięknie, droga wolna, skacz z radości, że życie uchodzi z ciebie dzień po dniu — oto cena, jaką płacisz za swoją butę i za to, żeś głupi. Rób co chcesz, zdychaj sobie po tysiąc razy. Ja mam dość. Nie mogę znieść tej mordęgi. Wynoszę się. Pomyśl o mnie, leżąc we własnym gównie — będę daleko stąd, wolny pod wolnym niebem, gdzie moc Akhy mnie nie dosięgnie.
Wykrzykiwał te słowa, nie dbając o to, kto ich słucha, ciskając je w bladą maskę twarzy Usilka.
— Odpieprz się, mnichu. — Ta sama ponura śpiewka, co od tygodnia.
Juli cofnął się o krok i trzasnął Usilka na odlew rękojeścią pejcza w poharatany policzek. W cios włożył całą swoją wściekłość i siłę. Płonącym wzrokiem dostrzegł w niepewnym świetle lampy, gdzie trafiła rękojeść — pod oko i w poprzek grzbietu nosa. Stał z pejczem na pół wzniesionym patrząc, jak Usilk podnosi dłonie do rany, jak uginają się pod nim kolana. Jak słania się i pada na posadzkę — na kolana i łokcie. Z pejczem w zaciśniętej pięści Juli przestąpił jego ciało i opuścił izbę.
Z zamętem w duszy ledwo dostrzegł zamęt wokół siebie. Dozorcy i milicjanci pędzili w różnych kierunkach, jakby nagle zwariowali — w mrocznych arteriach Ziemi Świętej za naturalny uchodził krok pogrzebowego konduktu. Jakiś kapitan z zapaloną żagwią w ręku nadszedł pośpiesznie wykrzykując komendy.
— Kapłan inkwizytor? — spytał Juliego.
— A bo co?
— Te izby mają być wolne. Zabierzcie więźniów z powrotem do cel. Tu złożymy rannych. Migiem.
— Rannych? Jakich rannych?
— Głuchyś, bracie? — ryknął zirytowany kapitan. — A myślisz, że skąd tu tyle krzyku od godziny? Zawaliły się nowe wyrobiska w Oborze i przysypało wielu dobrych chłopaków. Istne pobojowisko. No, kopnij się po swego więźnia i przenieś go do celi, tylko migiem. Ten korytarz musi być wolny za dwie minuty.
Odszedł krzycząc i klnąc. Juli zawrócił. Usilk wciąż leżał skurczony na posadzce izby śledczej. Juli pochylił się, chwycił go pod pachy i postawił na nogi. Usilk jęknął, ale jakby na pół oprzytomniał. Założywszy sobie jego ramię na szyję Juli mógł jako tako prowadzić więźnia. W korytarzu nadal ryczał kapitan, inni inkwizytorzy eskortowali swoje ofiary, tłocząc się w podnieceniu, jakoś nieszczególnie zmartwieni tym zakłóceniem rutynowych zajęć. Niczym cienie wsiąkali w mrok.
Juli miał teraz okazję ulotnić się, dopóki trwało zamieszanie. A Usilk? Gniew mijał, wracało poczucie winy. I pragnienie, aby pokazać Usilkowi, jak szczera była gotowość przyjścia mu z pomocą. Podjął decyzję. Miast. skierować się do więziennych cel, skręcił w stronę kapłańskich kwater. W głowie dojrzewał mu plan.
Najpierw musi docucić Usilka, przygotować go do ucieczki. Nie było co marzyć o zabraniu więźnia do zakonnego dormitorium, gdzie by ich wykryto; znał pewniejsze schronienie. Czytając z murów skręcił przed dormitoriami, taszcząc Usilka po krętych schodach, z których wchodziło się, trochę jak w mrowisku, do izb kilku ojców. Z dłonią na wstędze ornamentu zawsze wiedział, gdzie się znajduje, nawet gdy ciemność zgęstniała tak bardzo, że złudne purpury pływały w niej niczym wodorosty w toni. Zastukał do drzwi ojca Sifansa i wszedł. Tak, jak się spodziewał, nikt nie odpowiedział. O tej porze dnia Sifans bywał zajęty gdzie indziej. Wciągnął Usilka do środka.
Wiele razy wystawał pod tymi drzwiami, ale nigdy nie przekroczył progu izby. Nie rozeznawał się tu w niczym. Posadził Usilka i oparł plecami o ścianę, a sam po omacku zaczął szukać lampy. Poobijał się trochę o sprzęty, nim znalazł i przekręcił czertowe Kółko przy podstawce. Strzeliła iskra, zajaśniał płomień, Juli wyjął lampę z pierścienia i rozejrzał się. Były tutaj wszystkie ziemskie dobra ojca Sifansa, niezbyt liczne. W kącie mały ołtarzyk z posążkiem Akhy, wypolerowanym od dotyku dłoni. Miejsce ablucji, Półka, a na niej parę drobiazgów, wśród nich instrument muzyczny; mata na podłodze. Nic więcej. Ani stołu, ani krzeseł. Bez zaglądania do ukrytej w cieniu alkowy Juli wiedział, że stoi w mej łóżko, na którym stary kapłan sypia.
Zabrał się do roboty. Doprowadzoną skalnym akweduktem wodą z umywalki obmył Usilkowi twarz i spróbował go ocucić. Usilk przełknął odrobinę wody i zaraz ją zwymiotował. W puszce na półce Juli znalazł zakalcowaty jęczmienny placek; zjadł kawałek i wmusił kęs w Usilka. Łagodnie potrząsnął go za ramię.
— Wybacz mi mój wybuch. Sam go sprowokowałeś. W głębi serca jestem nadal dzikusem, nie nadaję się na kapłana. Teraz widzisz, że mówiłem prawdę — uciekniemy stąd razem. Przy tym zawale w Oborze powinniśmy zwiać bez trudu.
Usilk tylko jęknął.
— I co ty na to? Taki słaby to ty znów nie jesteś! Będziesz musiał iść o własnych siłach.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Wiosna Helikonii»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wiosna Helikonii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Wiosna Helikonii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.