Brian Aldiss - Wiosna Helikonii
Здесь есть возможность читать онлайн «Brian Aldiss - Wiosna Helikonii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, ISBN: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Wiosna Helikonii
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1989
- Город:Warszawa
- ISBN:83-207-1204-1
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Wiosna Helikonii: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wiosna Helikonii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Wiosna Helikonii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wiosna Helikonii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
W Oborze znajdowało się gospodarstwo rolne, w którym pracowali więźniowie. Uprawiali ciemnolubny jęczmień na chleb i hodowali ryby w stawie zasilanym przez wypływający ze skał potok. Codziennie odławiano partię większych ryb. Chore ryby zakopywano w długich zagonach, na których rosły jadalne grzyby ogromnych rozmiarów. Ich ostra woń uderzała w nos każdego, kto wkraczał do Obory.
W sąsiednich jaskiniach były podobne gospodarstwa oraz kopalnie czertu. Jednak Juli miał ograniczone możliwości poruszania się niemal tak samo, jak więźniowie; granice Obory były równe granicom jego rewiru. Zaskoczony usłyszał, jak Drawog w rozmowie z jakimś dozorcą mówił, że pewien boczny korytarz prowadzi z Obory do Rynku. Rynek! Ta nazwa odświeżyła w pamięci obraz; tłumnego świata, który pozostawił w innym życiu, i z nostalgią wspomniał Kyala i jego żonę. Nigdy nie będziesz prawdziwym kapłanem — powiedział sobie w duchu.
Gongi biły, dozorcy wrzeszczeli, więźniowie wytężali odmawiające posłuszeństwa ciała. Pagóry człapały tam i z powrotem, chlastając mleczami po szparach nozdrzy, z rzadka wymieniając między sobą jakieś pomruki. Juli nienawidził ich obecności. Obserwował, jak czwórka więźniów pod okiem któregoś z dozorców Drawoga trałuje staw rybny. W tym celu zmuszono ich do wejścia po pas w lodowatą wodę. Kiedy włók się napełnił, mogli wyleźć i wyciągnąć połów na brzeg. Łowili guty. Bladożółte, o ślepych niebieskich oczach. Rzucały się bezradnie, wyrwane z naturalnego żywiołu. Obok dwójka więźniów przetaczała wózek z tłuczniem. Koło wózka zawadziło o kamień. Więzień przy lewym drążku potknął się i runął. Padając trącił jednego z rybaków, młodzika, który pochylony łapał za sznur sieci; chłopak wpadł głową do wody.
Dozorca podniósł krzyk i kij, waląc, kogo popadło. Jego fagor dopadł leżącego wózkarza i usunął go z drogi. Drawog z drugim dozorcą nadbiegli w porę, by dołożyć kijami po głowie młodemu więźniowi, gramolącemu się właśnie ze stawu. Juli chwycił Drawoga za ramię.
— Zostawcie go. To był wypadek. Pomóżcie mu się wykaraskać.
— Jemu nie wolno włazić samowolnie do stawu — rzucił z wściekłością Drawog i odepchnąwszy łokciem Juliego młócił kijem dalej.
Więzień gramolił się ociekając wodą i krwią. Przybiegł jeszcze trzeci dozorca ze skwierczącą na deszczu żagwią, z fagorem depczącym mu po piętach; ślepia fagora różowiły się w mroku. Nowo przybyły pokrzykiwał zmartwiony, że ominęła go zabawa. Zdążył jednak przyłączyć się do Drawoga i kompanii i do ich kopniaków, którymi odprowadzono półprzytomnego więźnia do celi w sąsiedniej grocie. Kiedy wrzaski ucichły i tłum się rozproszył, Juli cichaczem zaszedł tam, w samą porę, aby usłyszeć wołanie z przyległej celi:
— Żyjesz, Usilk?
Juli pomaszerował do kancelarii Drawoga i zabrał z niej klucz, uniwersalny. Otworzył drzwi celi Usilka, wziął lampę łojową z niszy w korytarzu i przekroczył próg.
Więzień leżał na podłodze w kałuży wody. Wsparta na rękach, wystawiał łopatki sterczące pod koszulą, jakby miały ją przedziurawić. Krwawiła mu głowa i policzek. Z ponurą miną spojrzał na Juliego, po czym z tą samą miną opuścił głowę. Juli zerknął na mokrą i poranioną czaszkę. W udręce przykucnął przy więźniu, odstawiwszy lampę na zapaskudzoną posadzkę.
— Spieprzaj, mnichu — warknął więzień.
— Pomógłbym ci, gdybym mógł.
— Nie możesz pomóc. Spieprzaj!
Trwali w tych samych pozach, bez ruchu i bez słowa, a woda i krew mieszały się w kałuży.
— Zdaje się, że masz na imię Usilk?
Milczenie. Więzień nie odrywał pokiereszowanej głowy od posadzki.
— Czy twój ojciec nazywa się Kyale? Mieszka w Vakku?
— Odczep się.
— Znam… znałem go dobrze. I twoją matkę. Opiekowała się mną.
— Słyszałeś, co powiedziałem…
W nagłym przypływie sił więzień rzucił się na Juliego, zadając mu niemrawe ciosy. Juli przekoziołkował i uwolnił się podskoczywszy niczym asokin. Już miał ruszyć do ataku, ale przystanął w pół drogi. Wysiłkiem woli opanował się i cofnął. Bez dalszych słów wziął lampę i wyszedł z celi.
— Niebezpieczny, taki owaki — widząc jego wzburzenie Drawog pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek pod adresem kapłana. Juli skrył się w kaplicy zakonnych bracia wznosząc modły do zimnego jak głaz Akhy.
W Rynku Juli słyszał opowieść, nieobcą również duchownym z Ziemi Świętej, opowieść o pewnym wiju. Wij był nasłany przez Wutrę, złego boga niebios. Wutra wpuścił wiją do labiryntu korytarzy w świętej górze Akhy. Wij jest wielki i długi, obwodem zbliżony do przekroju korytarzy. Jest śliski i sunie bezgłośnie w ciemnościach. Słychać tylko jego dech, dobywający się z obwisłej gęby. Żywi się ludźmi. Człowiek jest niby bezpieczny, ale już za chwilę słyszy szatański dech, szelest długich wąsów i za moment zostaje połknięty.
Duchowy odpowiednik wiją Wutry buszował teraz po labiryntach myśli Juliego. Wycieńczone ramiona i krew więźnia dobitnie uzmysłowiły mu przepaść między przykazaniami bożymi i praktykowaniem ich w życiu., Nie szło o to, że przykazania są tak bardzo pobożne, w większości były bowiem praktyczne, narzucające pobożność, i nie szło też o to, że życie jest tak bardzo złe; gryzł się tym, że stoją w sprzeczności ze sobą. W jego pamięci odżyło coś, co powiedział mu kiedyś ojciec Sifans: „To nie dobro i bogobojność skłaniają człowieka do służenia Akhce. Częściej grzech, taki jak twój”. Z tego wynikało, że wśród kapłanów są liczni mordercy i zbrodniarze — niewiele lepsi niż więźniowie. A jednak postawiono ich nad więźniami. Dano im władzę.
Juli skrupulatnie wypełniał swoje obowiązki. Uśmiechał się jednak rzadziej niż zwykle. Nie czuł się szczęśliwy w roli kapłana. Noce spędzał na modlitwach, dni na rozmyślaniach i — na próbach nawiązania kontaktu z Usilkiem. A Usilk od niego stronił.
Wreszcie Juli skończył służbę w Karnej Kolonii. Rozpoczął okres medytacji przed współpracą ze służbą bezpieczeństwa. Ten odłam milicji zwrócił jego uwagę, gdy chadzał po celach; teraz Juli powziął niebezpieczny pomysł.
Po kilku dniach w Bezpieczeństwie wij Wutry rozhulał się na dobre w jego umyśle. Juli miał za zadanie odwiedzać pobitych i przesłuchiwanych i udzielać im ostatniego błogosławieństwa przed śmiercią. Stawał się coraz twardszy, aż otrzymał pochwałę od przełożonych i własne sprawy do prowadzenia.
Przesłuchania były proste, jako że istniało niewiele rodzajów przestępstw. Ludzie oszukiwali, kradli lub głosili herezje. Albo chodzili w zakazane miejsca bądź knuli rewolucję, czym zawinił Usilk. Niektórzy próbowali nawet ucieczki do, królestwa Wutry, pod otwarte niebo. Wówczas właśnie Juli uświadomił sobie, że świat ciemności toczy coś na podobieństwo choroby: wszyscy u władzy obawiali się rewolucji. Choroba lęgła się w mroku i była źródłem niezliczonych drobnych przepisów, rządzących życiem Pannowalu.
Łącznie z kapłanami osada liczyła sześć i trzy czwarte tysiąca mieszkańców, z których każdy przymusowo należał albo do gildii, albo do zakonu. W każdej kwaterze, gildii, zakonie czy dormitorium kręcili się szpicle, którym z kolei również nie ufano i którzy również mieli własną, pełną Szpiegów gildię. Ciemność rodziła nieufność, a pewne jej ofiary przewijały się przed bratem Julim jak galeria szubieniczników. Mimo że napawało go to wstrętem do siebie samego, Juli odkrył, że jest dobry w swojej robocie. Okazywał dość współczucia, aby jego ofiara przestała mieć się na baczności, i był wystarczająco bezwzględny, aby wydrzeć prawdę. Wbrew samemu sobie nabrał zawodowego upodobania do tego fachu. Dopiero gdy poczuł się pewnie, kazał doprowadzić Usilka przed swoje oblicze.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Wiosna Helikonii»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wiosna Helikonii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Wiosna Helikonii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.