— Ach! — westchnął Stąpający po Piasku, któremu ogromnie się podobała ta historia.
— Tak, światło i płomienie… — powtórzył Stary Mędrzec, kołysząc się w przód i w tył. Przymknął powieki i energicznie poruszał szczęką, jakby coś przeżuwał.
— I co było dalej?
— To już koniec. Wywarliśmy na was tak wielkie wrażenie, że staliście się tacy jak my, i tacy już pozostaliście. To znaczy tacy, jakimi byliśmy wtedy.
— To nie może być koniec — zaoponował Stąpający. — Powiedziałeś, w jaki sposób staliśmy się tacy sami, ale nie wspomniałeś ani słowem o tym, dlaczego znowu zaczęliśmy się różnić. Już teraz jestem wyższy od ciebie i mam proste nogi.
— Jesteśmy od was wyżsi i silniejsi — odparł Stary Mędrzec. — I otoczeni okrutną sławą. Co prawda nie mamy już miotaczy światła i płomieni, ale potrafimy siać zniszczenie spojrzeniem i wyśpiewać śmierć naszym nieprzyjaciołom, krzewy same zrzucają nam do rąk owoce, pod każdym kamieniem znajdujemy synów naszych matek.
— Ach! — powtórzył Stąpający. Korciło go, żeby powiedzieć: macie zdeformowane kości, słabe mięśnie i chore twarze, i uciekacie przed ludźmi, dopóki jest widno, ale nie uczynił tego. Po pierwsze, sam siebie nazwał przecież przyjacielem Dzieci Mroku, a po drugie, wszelkie dyskusje i tak były teraz bezcelowe. — Nadal jednak nie jesteśmy identyczni, ponieważ my nie posiadamy waszych zdolności, a nasze pieśni nie wracają niesione nocnym wiatrem, by zakłócić sen.
Stary Mędrzec skinął głową.
— Pokażę ci.
Opuścił głowę, zakasłał w ręce, po czym wysunął je w kierunku rozmówcy. Stąpający po Piasku wytężył wzrok, lecz choć bliźniacza planeta świeciła już pełnym blaskiem, dostrzegł jedynie niewyraźną ciemną masę w palcach jak z pajęczyny, a kiedy spróbował jej dotknąć, jego dłoń przeszła na wylot nie tylko przez nią, ale i przez rękę Starego Mędrca. Zrobiło mu się głupio; poczuł się jak mały chłopaczek, który zamiast spać, siedzi sam w ciemności i mamrocze w pustkę.
— Tutaj — powiedział Stary Mędrzec i skinął na jedno z Dzieci Mroku, które podeszło niezwłocznie i usiadło przy nich, całkowicie materialne.
— Czyżbym w rzeczywistości rozmawiał nie z nim, lecz z tobą? — zapytał przybyłego Stąpający po Piasku, lecz tamten w milczeniu odwrócił wzrok. Po pewnym czasie splunął w dłonie, tak jak wcześniej uczynił Stary Mędrzec, i wysunął je przed siebie.
— Kiedy mówisz do mnie, mówisz do nas wszystkich — rzekł Stary Mędrzec. — Przede wszystkim do tych pięciu, ale także do pozostałych Dzieci Mroku. Choć słabe i ledwo słyszalne, ich pieśni docierają aż tutaj i współtworzą mnie. Spójrz jednak, co on ci pokazuje.
Stąpający jeszcze przez chwilę przyglądał się Dziecku Mroku. Było chyba jeszcze dość młode, lecz twarz miało mroczną i nieprzeniknioną. Choć przymknęło powieki, Stąpający czuł na sobie jego spojrzenie — przyjazne, zakłopotane i zaniepokojone.
— Skosztuj, proszę — zachęcił go Stary Mędrzec.
Stąpający ostrożnie dotknął palcem przeżutej papki i powąchał; zapach nie był zachęcający.
— Za to oddaliśmy wszystko, choć pozornie to tylko roślina, jedna z wielu, jakie rosną na tej planecie. Ma szerokie, szare, pokryte brodawkami liście, żółte kwiaty i ziarna przypominające nakrapiane jaja.
— Widziałem ją — powiedział Stąpający po Piasku. — Jadalne Liście ostrzegał mnie przed nią, kiedy byłem mały. Jest trująca.
— Tak wy uważacie. Istotnie, jest trująca, jeśli się ją połknie, choć śmierć, jaką zadaje, bywa piękniejsza od niejednego życia. Jednak raz w roku, między pełniami bliźniaczej planety, człowiek może bezpiecznie zerwać świeże liście, zwinąć je ciasno i umieścić pod policzkiem. Nic wtedy dla niego nie istnieje: ani kobiety, ani jedzenie. Jest święty, ponieważ mieszka w nim Bóg.
— Spotkałem kogoś takiego — wyszeptał Stąpający. — Zabiłbym go, gdyby nie to, że zrobiło mi się go żal.
Nie spodziewał się, że powie to na głos, i oczekiwał reprymendy ze strony Starego, ten jednak tylko skinął głową.
— W nas taki człowiek również wzbudza żal, ale i zazdrość. Jest Bogiem. Wiedz, że on także ulitował się nad tobą.
— Chciał mnie zabić.
— Ponieważ ujrzał cię takiego, jaki jesteś naprawdę, i poczuł wstyd, który i ty czujesz. Jednak tylko ten jeden jedyny raz, aż do chwili kiedy bliźniacza planeta pojawi się na niebie w tej samej fazie, człowiek może bezpiecznie przeżuwać liście owej rośliny. Umarłby, gdyby czynił to częściej.
— Jednak dla was jest nieszkodliwa?
— Wszyscy rozgrzewaliśmy się nią od wczesnej młodości i, jak widzisz, jesteśmy zdrowi. Czy słabo walczymy? Dożywamy sędziwego wieku.
— To znaczy jakiego? — zainteresował się Stąpający po Piasku.
— A jakie to ma znaczenie? Jeśli chodzi o zbieranie doświadczeń, żyjemy bardzo długo i wiele odczuwamy. Kiedy wreszcie przychodzi pora umrzeć, mamy za sobą chwile, gdy byliśmy więksi od Boga i mniej znaczący od najpodlejszych zwierząt. Wtedy, kiedy nic nie znaczymy, żujemy te liście, które dają nam pociechę. Są jak mięso, gdy czujemy głód, a nie mamy ryb, są jak mleko, gdy chce nam się pić, a nie ma wody. Młodzieniec pożąda kobiety, znajduje ją, jest wspaniały i umiera dla świata. Później już nigdy nie będzie tak wspaniały, lecz kobieta daje mu ukojenie i przypomina o tym, jaki był wtedy, dzięki czemu na jakiś czas odzyskuje cząstkę tej wspaniałości. Tak samo jest z nami: kiedy na głowach naszych żon pojawiają się siwe włosy, niespokojnie spluwamy w dłonie i spoglądamy w pełną twarz bliźniaczej planety, a gdy ta ponownie znajdzie się w tej samej fazie, mamy już nowe, młode żony i każda z nich jest Bogiem.
— Ale nie wyglądacie tak jak my teraz — zauważył Stąpający.
— Kiedyś tak właśnie wyglądaliśmy, lecz dokonaliśmy wymiany: nasz wygląd w zamian za to. — Wskazał przeżutą papkę. — Dawno temu, w naszej ojczyźnie, zanim jakiś głupiec rozniecił ogień, byliśmy właśnie tacy. Nie liczyło się dla nas nic oprócz słońca, nocy i nas samych. Teraz znowu tacy jesteśmy, ponieważ staliśmy się bogami i nie obchodzą nas wytwory ludzkich rąk, wy zaś jesteście tacy jak my, gdyż staracie się powtarzać każdy nasz ruch.
Myśl, że jego ludzie, którzy pogardzali Dziećmi Mroku, mogliby je naśladować, rozbawiła Stąpającego, lecz nie dał tego po sobie poznać.
— Jest już późno, a ja muszę nabrać sił. Dziękuję wam za wszystko.
— Nie skosztujesz?
— Nie teraz.
Milczące Dziecko Mroku, teraz sprawiające wrażenie jeszcze mniej materialnego od utkanej z pajęczyny postaci, obok której przycupnęło, włożyło z powrotem do ust częściowo przeżutą papkę i odeszło. Stąpający zaś ułożył się na ziemi najwygodniej jak mógł, myśląc o tym, jak by to było miło, gdyby Słodkousta zechciała znowu położyć się razem z nim. Stary Mędrzec znikł, choć nigdzie nie odszedł, zjawiły się za to koszmarne sny; Stąpający widział, choć nie miał oczu, i czuł, choć nie miał skóry, nagi robak świadomości zawieszony pośród olśniewającego blasku. Ktoś krzyknął.
Krzyk rozległ się ponownie. Stąpający poderwał się z ziemi, walcząc nie wiadomo z kim, wymachując rękami, z ustami pełnymi piasku. Miał skrępowane nogi. Rozkołysane Gałęzie Cedru krzyczała przeraźliwie. Jadalne Liście i Krwawiący Palec chwycili go za ramiona i pociągnęli tak mocno, jakby chcieli połamać mu kości. Dzieci Mroku stały dokoła i przyglądały się w milczeniu, Słodkousta płakała.
Читать дальше