— Wśród nas też trafiają się tacy jak ten — powiedział Stąpający po Piasku — ale my zrzucamy ich ze skalnych urwisk.
— Gwiazdy mówią językiem Boga, a rzeka mówi językiem gwiazd — ciągnął uparcie człowiek z wyłupanymi oczami. — Ci, co spoglądają w nocne wody, mogą dostrzec w falach zapowiedź nadejścia ruchomych gwiazd. Dajemy im was, niczego nieświadomych ludzi z gór, wasze życie, a kiedy jakaś gwiazda opuści swe miejsce, zaciemniamy wodę krwią gwiezdnego wędrowca.
Co prawda Stary Mędrzec zniknął (a przynajmniej Stąpający po Piasku nie był w stanie wypatrzyć go wśród milczących Dzieci Mroku), ale dał się słyszeć jego głos:
— Wystarczy. Jesteśmy głodni.
— Jeszcze tylko kilka chwil. Chcę zapytać o moją matkę i przyjaciół. Ci ludzie wzięli ich do niewoli.
— Najpierw niech odejdą nieludzie — odparł ślepiec.
— Odejdźcie — polecił Stąpający. Dwoje Dzieci Mroku, które nie siedziały na karkach więźniów, poruszyło stopami, by zaszeleściła trawa, lecz nie ruszyło się z miejsca. — Już ich nie ma. A więc, co z pojmanymi?
— Czy to ty mnie oślepiłeś?
— Nie. Zrobiło to Dziecko Mroku. Moje palce czułeś na gardle.
— Ale zjawiły się tutaj zwabione twoim śpiewem?
— Owszem.
— Trzymamy ich w ustronnym miejscu w pobliżu wzgórz. Ich śpiew często sprowadza kolejnych, tak że niekiedy mamy nawet dwudziestu, ponieważ nie obchodzi ich, że ktoś inny może zostać zjedzony, pod warunkiem że sami zdołają uciec. Czasem jednak, tak jak teraz, tracimy wszystko, choć nigdy nie przypuszczałem, że właśnie mnie spotka coś takiego. Nie wiedziałem jednak, że śpiew może sprowadzić chłopca.
— Jestem już mężczyzną. Wiem, co to kobieta, i śniłem wielkie sny. Utopiliście Szybkie Stopy, skalaliście jego śmiercią czystość Boga. Co z resztą?
— Będziesz starał się ich uwolnić, Palce na Moim Gardle?
— Nazywam się Stąpający po Piasku. Owszem.
— Są daleko na północ stąd — powiedział ślepiec przerażającym głosem. — W pobliżu wielkiego obserwatorium Oka, w jamie zwanej Drugim Okiem. Ja straciłem oboje oczu, powiedz mi więc, jaki jest teraz układ gwiazd? Muszę wiedzieć, kiedy umrzeć.
Stąpający odruchowo spojrzał w górę, chociaż niebo zasłaniała gruba powłoka chmur, i w tej samej chwili ślepiec rzucił się na niego. Dzieci Mroku w okamgnieniu opadły go jak mrówki padlinę, Stąpający zaś kopnął go w twarz. Pozostali więźniowie zaczęli się rozpaczliwie szarpać, lecz dosiadający ich jeźdźcy szybko dali sobie radę.
— Czy będziesz jadł z nami jego mięso? — zapytał Stary Mędrzec, kiedy człowiek z wyłupionymi oczami został poskromiony.
— Jesteś jednym z nas, więc możesz spożywać tę strawę bez ujmy na honorze.
Pojawił się bezgłośnie, lecz nie uczestniczył w szamotaninie. W każdym razie Stąpający po Piasku miał wrażenie, że jedna z niewyraźnych postaci to właśnie on.
— Nie — odparł. — Wczoraj zjadłem do syta. Czyżbyście nie zamierzali ścigać tych, którzy uciekli?
— Później. Ciągnąc go ze sobą, nigdy byśmy ich nie dogonili, a jeśliby go zostawić, wkrótce on też by uciekł, mimo że nic nie widzi. Połamalibyśmy mu nogi, gdyby nie to, że w pobliżu kręci się niedźwiedź trupojad. Zwietrzyliśmy go tuż przed twoim przyjściem.
Stąpający skinął głową.
— Ja także.
— Czy chcesz być przy śmierci tego człowieka?
— Wolę wyruszyć tropem tamtych.
Był przekonany, że podążyli na północ, w dół rzeki, ku Drugiemu Oku.
— To dobry pomysł.
Stąpający po Piasku odwrócił się i odszedł. Zanim zdążył zrobić dziesięć kroków, lunął deszcz. Poprzez jego szum usłyszał przedśmiertny charkot ślepca.
* * *
Wstał pogodny chłodny dzień. Kiedy słońce wspięło się nad horyzont na szerokość dłoni, znikły ostatnie chmury, pozostawiając czyste niebo, granatowe z odcieniem czerni i poznaczone gasnącymi gwiazdami. Na łąkomorzu trzciny kołysały się i skrzypiały poruszane wiatrem, od czasu do czasu jakiś ptak pokonał drogę od krańca do krańca nieboskłonu, niesiony burzliwymi zawirowaniami powietrza niczym Stąpający prądem rzeki.
Wytropienie trzech uciekinierów nie nastręczyło mu żadnych trudności. Mieszkańcy łąkomórz łowili ryby, dzielnie walczyli i polowali na drobną zwierzynę, ale nie byli prawdziwymi myśliwymi — przynajmniej według kryteriów, jakie obowiązywały w górach. Jeszcze ich nie zobaczył, lecz setki znaków świadczyło o tym, że są niedaleko: zdeptana roślinka, która jeszcze nie zdążyła się wyprostować, odcisk stopy w podmokłej ziemi, który jeszcze nie zdążył wypełnić się wodą. Natrafiał również na ślady innych ludzi. Ci, których ścigał, kroczyli ścieżkami wydeptanymi nie tylko przez zwierzęta, dokoła wyczuwało się obecność czegoś, czego nie było na wyżynach, czegoś okrutnego i zarazem obojętnego, pogrążonego głęboko w myślach, pogardliwie traktującego wszystko, co nie sięgało chmur.
Jednocześnie ani na chwilę nie zapomniał o pozostawionych z tyłu Dzieciach Mroku. U schyłku nocy słyszał ich pieśń o Wielu Napełnionych Żołądkach, potem zaś Pieśń Dziennego Snu. Teraz milczeli, lecz nawet milczący pozostawali obecni.
Sądząc po śladach, uciekająca trójka szybko traciła siły — stawiali coraz krótsze kroki i powłóczyli nogami — ale Stąpający niczego by nie osiągnął, doganiając ich samotnie, tym bardziej że zupełnie mu na nich nie zależało. Traktował ich wyłącznie jako przynętę, dzięki której uda mu się zwabić Dzieci Mroku w głąb łąkomorza, gdzie będą mu potrzebni. Sam także z trudem trzymał się na nogach. Jak tylko trafił na nieco bardziej suche miejsce, gdzie rosło kilka krzaków, położył się na ziemi i zasnął.
* * *
— Gdzie on jest? — zapytał Ostatni Głos. — Ach! — rzekł, usłyszawszy odpowiedź Wschodniego Wiatru, który wszystko widział.
* * *
Schwytali go o zmierzchu. Postawni mężczyźni o ciałach pokrytych bliznami i złowrogich oczach podkradli się od tyłu i okrążyli go szerokim kołem. Miotał się w różne strony, szukając drogi ucieczki, lecz mieszkańcy łąkomorza wciąż się zbliżali. Liczył na to, że w ciemności będzie miał większe szansę, lecz właśnie w ciemności został pojmany. Walczył dzielnie, więc musieli go mocno poturbować.
Więzili go przez pięć dni, a potem przez całą noc pędzili przed sobą, by o świcie wrzucić do dziury w ziemi zwanej Drugim Okiem. Było tam już czworo ludzi: jego matka Rozkołysane Gałęzie Cedru, Jadalne Liście, stary Krwawiący Palec oraz Słodkousta.
— Synu! — wykrzyknęła Rozkołysane Gałęzie Cedru i zalała się łzami. Była bardzo wychudzona.
Przez pół dnia Stąpający po Piasku wdrapywał się na ściany Drugiego Oka. Zmusił Jadalne Liście i Słodkoustą, żeby go podsadzali, a nawet namówił Krwawiący Palec, żeby ten, zgięty wpół, stanął w szerokim rozkroku i pozwolił Jadalnym Liściom wspiąć się na barki, tak by Stąpający wdrapał się na szczyt piramidy i uciekł. Jednak ściany dziury w ziemi zwanej Drugim Okiem były z piasku, który nie daje oparcia rękom ani stopom, więc im bardziej starał się wydostać, tym mizerniejsze osiągał rezultaty. Wreszcie pod Krawiącym Palcem ugięły się nogi. Jadalne Liście runął na dno jamy, Stąpający spadł na niego i znaleźli się w tym samym położeniu co przedtem.
Mniej więcej godzinę po południu na krawędzi jamy pojawił się drugi Stąpający po Piasku i długo stal bez ruchu, spoglądając w dół, Stąpający zaś, ten uwięziony, gapił się na siebie w górę. Potem krzepcy mężczyźni o ciałach pokrytych bliznami spuścili do dziury w ziemi koniec długiej włochatej liany.
Читать дальше