Zatrzymała się i rozejrzała, dostrzegając przeciskającego się przez tłum białego, choć nieco przybrudzonego podróżą jednorożca.
— Barb? — zapytała.
— Rachel! — pisnął jednorożec. — To rzeczywiście ty! Och, tak się cieszę, że cię widzę, miałam takie okropne przeżycia!
— Naprawdę? — zdziwiła się Rachel. — Cóż takiego mogło się przydarzyć jednorożcowi? To znaczy, no wiesz, możesz paść się trawą, prawda?
— Zostałam złapana przez tego okropnego McCanoca — jęknął jednorożec, z oczami wypełnionymi łzami. — I och! To było okropne. Te rzeczy, do których mnie zmusił!
Mózg Rachel w tym momencie odmówił posłuszeństwa, ale zdołała nie poprosić Barb o podzielenie się swoimi doświadczeniami. Ale na ile znała McCanoca, to jej… koleżanka mogła faktycznie mieć za sobą ciężkie przejścia.
— Przykro mi, Barb — zdołała w końcu powiedzieć Rachel. — Wielu ludzi cierpiało przez Dionysa. Ale teraz to już skończone.
— Ale ja wciąż żyję — pisnęła Barb. — Co będzie, jeśli on ucieknie?
— -Nie ucieknie — zapewniła ją Rachel. — A jeśli czegoś spróbuje, tata go zabije.
— Dobrze — odpowiedziała Barb. — Ale przynajmniej spotkałam po tym miłego faceta.
— Och? — zaskrzeczała Rachel, a potem odchrząknęła. — Och?
— Tak, i potrzebuję przysługi. Czy mogłabyś mi w czymś pomóc?
— Jasne — słabo odparła Rachel, idąc za jednorożcem przez tłumy poza miasto.
Przeszły przez rzekę i zbliżyły się do zagrody dla koni, a Rachel skrzywiła się, gdy Diablo zarżał i przytruchtał do płotu, parskając na Barb.
— Wiem, co sobie myślisz, Rachel — smutno powiedziała Barb. — Ale jest dla mnie miły, nie próbuje dobierać się do mnie poza rują i sprawia, że inne konie dają mi spokój. A tak naprawdę już nigdzie indziej nie pasuję.
— W porządku — zgodziła się w końcu Rachel. — Rozumiem.
— Ale… Nie potrafię otworzyć bramy — wyjaśniła Barb. — A wyrzucili mnie stamtąd dziś po południu.
— Zajmę się tym. — Rachel otworzyła bramę tylko na tyle, żeby jej przyjaciółka mogła dostać się do środka. — Dopilnuję, żeby wiedzieli, jak… się tobą zaopiekować.
— Dopóki w okolicy będzie Diablo, nic mi nie będzie — odpowiedziała Barb. — Do widzenia.
— Rachel przyglądała się, jak para galopem oddala się od bramy i zatrzymuje dalej, pogryzając trawę. Od czasu do czasu Diablo pocierał się łagodnie o swoją… partnerkę, a Barb gładziła go po boku długim rogiem. W końcu Rachel uznała, że na miłość nie ma gotowego przepisu.
— A gdzie ja znajdę swoją? — zapytała się smutno, wracając w mroku z powrotem do miasta.
* * *
W ciemności McCanoc gotował się ze złości i od czasu do czasu walił pięścią w pole siłowe, czego jedynym efektem były stłuczenia i delikatna poświata.
Czemu chcieli od niego zmiany pełnomocnika w projekcie terraformacyjnym? Chansa ustawił to jeszcze przed Upadkiem, ale kiedy już do niego doszło, przyjął, że energia została skierowana do ogólnej sieci i zablokowana tak jak reszta. Z pewnością nie był w stanie przywołać nawet swojego dżinna.
Ale może jednak energia była dostępna. Nie próbował bezpośrednio do niej sięgnąć. A Chansa zdecydowanie nie odbierał jego wezwań.
W końcu zamknął oczy i wyciągnął przed siebie dłonie.
— Matko, jako jedyny ocalały członek rady zarządu Projektu Terraformacyjnego Wolfa 359 domagam się użycia energii przechowywanej dla projektu. Użyj całej energii niezbędnej do zniszczenia tej tarczy!
Matka przez chwilę rozważała żądanie, a następnie mu się podporządkowała.
* * *
Kula ognia uniosła w powietrze fragment wzgórza i rozrzuciła go na wszystkie strony. Większość energii poszła na zneutralizowanie tarcz, a Matka planowała użyć minimum wymaganej mocy. Jednak drobna jej część, odpowiadająca mniej więcej wybuchowi o sile dwóch kiloton, uciekła. Na miasto spadł deszcz kawałków skał i fragmentów drzew, zabijając i raniąc wielu świętujących.
Słysząc potężną eksplozję Edmund, Daneh i Sheida pospiesznie wypadli przed dom i zobaczyli resztki opadających na miasto śmieci.
— Niech to szlag! — zaklęła Sheida. — Matko, tu Członek Rady Sheida Ghorbani. Czy Dionys McCanoc żyje czy zginął?
— Dionys McCanoc zginął — rozległ się głos z powietrza. Daneh do końca życia nie była pewna, czy rzeczywiście usłyszała w nim satysfakcję.
— Co stało się z energią projektu Wolf 359? — zażądała Sheida.
— Energia została zablokowana — odpowiedziała Matka. — Do czasu, aż zbierze się quorum udziałowców lub ich spadkobierców i wybierze nową radę albo Rada głosami dwunastu członków zdecyduje o skierowaniu jej do innych celów.
— A niech to ogień piekielny pochłonie — wykrzyczała Sheida, odchodząc, by sprawdzić zniszczenia. Po zaatakowaniu tarcze pochłonęły znaczącą część dostępnej energii, ale żadna z tarcz nie uległa zniszczeniu. Co zawdzięczali głównie temu, że w tej samej chwili spadła moc ataków na nie. Stało się jasne, że Matka odcięła dostępną Paulowi energię dokładnie w chwili śmierci McCanoca. Przez chwilę na jej twarzy rysowała się furia, ale potem westchnęła tylko z rozczarowaniem.
— Hej, spójrz na to od dobrej strony. — Daneh z żalem potrząsnęła głową. — Teraz nie będę musiała nienawidzić cię przez resztę życia za to, że pozwoliłaś mu żyć.
— Bardzo zabawne — ze śmiechem odpowiedziała Sheida. — Bardzo, cholera, śmieszne.
— No cóż, wszystko jedno. — Daneh wzruszyła ramionami. — Muszę się dostać do miasta. Ludzie będą potrzebować mojej pomocy.
— Jesteś pewna, że powinnaś? — zapytał Edmund. — Zbliża się twój czas.
— Zajmowałam się rannymi z bitwy. Mogę zająć się i tymi. Choć doceniłabym pomoc w dostaniu się do szpitala.
— Pójdę z tobą — zaoferował się Talbot, ściągając ze stojaka pelerynę i zakładając ją na jej ramiona. — Jeśli nie z innego powodu, to żeby się upewnić, że nie zrobisz sobie krzywdy. Albo naszemu dziecku. Sheida?
— Muszę iść — odparła członkini Rady. — Po mojej stronie też zostało sporo sprzątania. — Spojrzała na wzgórze, które znów było czarne w świetle księżyca i westchnęła. — A byliśmy tak blisko.
— Nie bądź taka pewna — odpowiedział Edmund, zakładając własną pelerynę. — Gwarantuję, że nie miałoby to znaczenia, historia nigdy nie skręca na drobiazgach. A każdy, kto twierdzi coś innego, usiłuje ci coś sprzedać.
Daneh krzyknęła i mocniej ścisnęła dłoń Edmunda.
— Wszystko w porządku — powiedział niepewnie. — Dobrze sobie radzisz. — Nic nie był w stanie zrobić i ta świadomość była dla niego bolesna.
— To boli! — krzyknęła, kurcząc się. — Jak to CHOLERNIE boli!
— Dobrze ci idzie, mamo — zapewniła ją Rachel gdzieś z okolic pośladków. — Widzę już czubek głowy dziecka. Jest dobrze ułożone, a ty dobrze przesz. Jesteś w trakcie porodu i dlatego boli. Już prawie koniec. Jeszcze kilka pchnięć.
Na koniec Sheida sprowadziła ze sobą więcej smoczych jeźdźców. Przywiozła też ze sobą urządzenie, używające do zasilania wewnętrznego silnika, a zawierało ono, między innymi, pełny zestaw tekstów medycznych. A Rachel intensywnie wkuwała do egzaminu.
— Jestem zmęczona — jęknęła Daneh, nienawidząc równocześnie tego jęku we własnym głosie i bezwzględnie go wykorzystując. Kilka razy odetchnęła głęboko, a potem poczuła potężną falę parcia. — Aaaaaaach!
Читать дальше