— Nie prosiłabym o coś takiego — odpowiedziała Daneh. — Po prostu… zamknij go. Samotne więzienie. Na resztę życia.
— Dobrze — zgodziła się Sheida. — Przez resztę życia nie zobaczy ani jednej ludzkiej twarzy i nie usłyszy innego głosu niż swój własny. Zdajesz sobie sprawę, że tego rodzaju samotność stanowi jedną z najokrutniejszych tortur na świecie? Że doprowadzi go to do szaleństwa, a raczej je pogłębi?
— Tak — lodowato odpowiedziała Daneh. — Wiem o tym.
— Załatwione — oznajmiła Sheida, odwracając się do Edmunda. — Zdołasz wygrać tę bitwę?
— Prawdopodobnie. Jeśli nie tutaj, to u bram miasta. Ale on prawdopodobnie dysponuje jakąś energią do obrony. Złapanie go, a nawet zabicie, przypuszczalnie nie będzie proste.
— Po prostu go złap. Zorganizuję ci jakąś pomoc. Jeśli uda ci się go pojmać, uniemożliwię mu ucieczkę. Muszę iść, ale będę mieć oko na rozwój sytuacji. Jeśli Paul albo Chansa zauważą, że on przegrywa, będę musiała spróbować nie dopuścić do ich bezpośredniej interwencji. Ale teraz już lecę. — Po tych słowach zniknęła.
— Och, cudownie — westchnęła Daneh. — Dzięki za zostawienie mnie tutaj, Sis.
— Do i z miasta regularnie jeżdżą wozy — odezwał się Edmund. — Ale skoro Sheidy już nie ma, chcę ci coś powiedzieć.
— Tak?
— Cieszę się, że się zgodziłaś.
— Co? — gniewnie wciągnęła powietrze. — Ale…
Sheida ma rację — powiedział, podnosząc rękę, by powstrzymać jej gniewną reakcję. — Potrzebujemy energii. Ale jest coś więcej. Nie rozmawiałem z tobą o gwałcie i terapii, ponieważ jestem zbyt blisko ciebie, ni‹ jestem właściwą osobą do pomocy. Ale to nie znaczy, że nie… obserwowałem. A ty owijałaś się wokół nienawiści wobec McCanoca do bardzo nie zdrowego poziomu.
Przyglądała mu się przez bardzo długą chwilę, a potem westchnęła.
— Wiem. Ale nie mam pojęcia, co z tym zrobić.
— Właśnie zrobiłaś większość. Używając rozumu zamiast serca wykazałaś, sobie samej, że możesz o tym zapomnieć. Zyskałaś dzięki temu przynajmniej tyle samo, ile dzięki tamtej sesji z Bast. Udowodniłaś, że nawet jeśli McCanoc jest na twojej łasce, możesz pozwolić mu żyć, dla dobra większej sprawy. Gdybyśmy go złapali, zostałby skazany na śmierć. Ale wyłącznie po uczciwym procesie i zgodnie z zasadami. Emocje nie powinny tym kierować.
— Mogę cię o coś spytać? — odezwała się.
— Oczywiście.
— Gdybym powiedziała nie, to znaczy, że chciałabym jego śmierci, zrobiłbyś to? Nawet wbrew obiekcjom Sheidy?
— Tak. Nie sądzę, żeby zyskanie tej energii miało zakończyć tę wojnę. Wojny rzadko, praktycznie nigdy, nie wygrywa się przez tego rodzaju jednostkowe zmiany. Wojny są zbyt złożone. Zabicie go pozbawiłoby frakcję Paula znacznej ilości energii, co byłoby pozytywne. Ale wcale nie zakończyłoby wojny. Z drugiej strony, dodatkowa energia byłaby na tyle użyteczna, że niepodjęcie szansy zdobycia jej byłoby… nie najlepszą decyzją. Ale gdybyś podjęła właśnie tal poparłbym ją.
— Jesteś taki… dziwny, Edmundzie Talbocie — westchnęła, uśmiechając się. Zawsze myślisz o przyszłości, prawda?
— Jeśli zaczniesz żyć przeszłością, to automatycznie kierujesz się na drogę do grobu — skomentował Edmund, a potem się uśmiechnął. — Mogłabyś zostać na kolacji, McCanoc nie dotrze tu dzisiaj, ciągle wpada w pułapki, które postawialiśmy na niego po drodze.
— Niestety, muszę wracać — powiedziała, głaszcząc go po policzku. — Wracając, zatrzymam się w lazarecie i zobaczę, co słychać u Rachel. Zrób coś dla mnie, nie przychodź jutro po czułości. Nie będę czuła.
Po tych słowach odeszła, szukając jednego z wozów.
— Tak jest. — Edmund z powrotem podniósł szkic. Gdy się oddalała, westchnął i znów go odłożył. — HERZER!
— Tak, baronie — z drugiego końca obozu zawołał triari.
— Znajdź McGibbona, mam dla was dodatkowe rozkazy.
Kiedy cała trójka się zebrała, powiedział im o prośbie Sheidy, choć nie zdradził jej powodu.
— Wiem, czemu o to prosi, i zgodziłem się postąpić zgodnie z jej życzeniem. Ma nie zostać zabity. Zrozumiano?
— Tak jest, sir — niechętnie mruknął Herzer.
— Czemu, do diabła, nie? — zapytał McGibbon. — Wiesz, co zrobił!
— Tak, wiem — bezbarwnie odpowiedział Edmund. — A powód jest taki, że wydałem rozkaz. Zamierzasz mu się podporządkować i nakazać to swoim podwładnym? Czy mam kazać Steinweggenowi przejąć dowództwo?
McGibbon zaczerwienił się, ale kiwnął głową.
— Wiesz, że wykonam twoje rozkazy. Ale to wcale nie znaczy, że muszą mi się podobać.
— Nikomu z nas się to nie podoba — odparł Edmund. — Ale to konieczność.
— Mogę zadać pytanie, sir? — odezwał się Herzer.
— Nie jesteś już rekrutem, Herzer — z uśmiechem przypomniał mu Talbot.
— Czy doktor Daneh wie o tym?
— Tak — potwierdził Edmund.
— Och… — Herzer próbował znaleźć jakiś sposób na sformułowanie swoich uczuć, a potem wzruszył ramionami. — Zgodziła się?
— Będziesz musiał sam ją o to spytać. Kiedy będziesz miał okazję. — Tak jest, sir.
— A teraz idźcie przekazać informację.
— Jeszcze jedno pytanie, wiem, że się pojawi — odezwał się McGibbon. — Czy możemy przynajmniej go trochę poturbować!
— Wątpię, żebyśmy byli w stanie go złapać, jeśli tego nie zrobimy — odpowiedział Edmund. — Ale osoba, która go zabije, będzie odpowiadać przede mną.
* * *
Po kolacji Herzer sprawdził posterunki wartownicze i poszedł do swoich rzeczy. Kiedy dotarł do posłania, zauważył rozłożoną na jego futrzanym kocu Bast i przypomniał sobie, że faktycznie należał on do niej.
— Przyszłaś odebrać swoją własność? — zapytał z uśmiechem.
— Tylko, jeśli sam chcesz się tak określić, kochany — odrzekła z błyskiem w zielonych oczach.
— Bast… to nie jest dobry pomysł — powiedział, siadając obok koca.
— Musisz się wreszcie nauczyć, że z wyjątkiem sytuacji, kiedy ludzie aktywnie próbują cię zabić — nachyliła się, by go pocałować — to zawsze jest dobry pomysł.
— Mam obowiązki — wymyślił na poczekaniu. — A poza tym nie zamierzam robić tego tu, na oczach wszystkich.
— Przykryjemy się — zachichotała, zasłaniając kocem nogi. — I tak robi się zimno. Chodź tutaj i mnie ogrzej.
Herzer zdjął zbroję i wczołgał się między futro a koc, obejmując ją ramionami. Robiąc to, równocześnie uświadomił sobie, że wcale nie byli sami. Było trochę par między milicją i łucznikami, był też przekonany, że słyszał jakieś odgłosy ze zwykłego miejsca Deann. I prawdę mówiąc, nie było obok niego Cruza.
— Na Mithrasa, mam nadzieję, że strażnicy uważają na to, na co powinni — wymamrotał, gdy wspólnym wysiłkiem pozbawiali go munduru.
— Sprawdzę ich, gdy będziesz spał — wyszeptała mu do ucha między pocałunkami.
— Dziękuję — powiedział, pozwalając swojej dłoni przesuwać się po jej ciele i przyglądając się wywołanym tym dreszczom. — Myślę, że cię kocham.
— I ja ciebie też kocham — powiedziała cicho. — Ale miłość, to nie jest pojedyncza, idealna emocja. Kochasz też Cruza.
— Co? — zaprotestował, siadając. — To znaczy, on jest kumplem, ale…
— Ależ jesteś zdecydowanie hetero, kochany — uśmiechnęła się, ściągając go z powrotem w dół. — Nie wpuszczaj tyle zimna! Jednak kiedy walczysz, robisz to za swoich przyjaciół, towarzyszy, w równym stopniu, żeby utrzymać przy życiu ich, jak i siebie. Prawda?
Читать дальше