— Nie wydaje mi się — warknął Dionys z jadem w głosie. — Pozwól, że powiem, co ja zrobię. Najpierw, zmiotę tę twoją żałosną milicję. Twoi głupi Panowie Krwi i łucznicy wciąż gdzieś tam maszerują, prawda? Więc wszystko, co masz, to ta nędzna milicja, stanowiąca zbieraninę byłych rekreacjonistów, którzy nie potrafili znieść rzeczywistości i uciekli do wymysłów. Nie na wiele się zdadzą przeciw mojej armii. A kiedy załatwię się z nimi, Edmundzie Talbocie, zamierzam złapać ciebie. A ostatnią rzeczą, jaką zobaczysz, zanim wypalę ci oczy, będzie to, jak gwałcę twoją córkę, jako pierwszy z długiego szeregu moich ludzi. Jednak Daneh oszczędzę. Jak rozumiem, nosi moje dziecko — dodał z zadowoleniem. — Nie mógłbym zabić swego pierworodnego. Jednak gdy już się urodzi, sytuacja będzie wyglądać inaczej. I z tego, co słyszałem, kobieta może uprawiać seks w trakcie ciąży. Zwłaszcza przez tyłek!
Edmund słuchał jego diatryby z idealnym spokojem, zachował go też jego głos.
— To wszystko?
— A to nie dość?
— Tylko jak na amatora. — Edmund westchnął dostatecznie głośno, by usłyszeli go wszyscy wewnątrz umocnień. — Tak trudno znaleźć w tych czasach przeciwników na poziomie — dodał pod nosem. Opuścił przysłonę na twarz i podniósł młot w stronę postaci w czarnej zbroi. — Zamierzasz spędzić cały dzień na gadaniu? Daję ci pięć minut na wyniesienie się poza zasięg strzału. To też część protokołu parlamentariusza.
— Czy ona śni o mnie? — gniewnie krzyknął McCanoc. — Czy śni o mnie na sobie, Edmundzie, kiedy trzymasz ją w ramionach podczas jej nocnych koszmarów?!
— Już nie — zawołał Edmund znudzonym głosem. — Szczerze mówiąc, Dionys, praktycznie udało się jej tego pozbyć. Ma inne sprawy na głowie. Przykro mi. Cztery minuty.
Herzer nie widział, co robi McCanoc, ale sądząc po bolesnym kwiku konia domyślił się, że Dionys gwałtownie go zawrócił.
— Tak trudno o przeciwników na poziomie — znów westchnął Edmund.
— Wydaje mi się, baronie, że ten oddział jest dostatecznie dobry — powiedział jeden z milicjantów. — To znaczy jako przeciwnik.
— Doprawdy? I ty to nazywasz szyderstwem? Lepsze szydzenie słyszałem od dzieci. Prawie się spodziewałem, że powie: „ti, ti, ti”. Takiej jakości obelgi dostaje się w tych czasach.
— Świetnie — wymamrotał Cruz. — Ktoś mi powie, co się tam dzieje? — Wrócił do swojego wojska i zagrzewa ich do walki — poinformował go.
— Edmund. — Prawdopodobnie równie dobrze, jak próbował ze mnie szydzić, sądząc po ich minach. Nie podoba im się to. Teraz jedzie zająć miejsce za nimi. Tam też ustawił swoich zbrojnych, prawdopodobnie mają pilnować, żeby Przemienieni nie uciekli. A teraz ruszyli. Prosto wzdłuż drogi. Panowie, łucznicy, w gotowości!
— Kiedy będzie pan chciał, żebyśmy wstali? — zapytał Herzer.
— Kiedy podejdą na odległość rzutu pilum — odparł Edmund. — Nie mogę uwierzyć, że nie skojarzył mnie z wami, chłopcy. Bogom niech będą dzięki za głupotę naszych przeciwników.
— Pewnie pomyślał, że pojechał pan pierwszy — zachichotał Herzer, nasłuchując zbliżającej się hałastry. Dało się słyszeć równomierne uderzenia stóp i nierówne okrzyki. — Sam też bym nie uwierzył, że możemy maszerować tak szybko, zwłaszcza z łucznikami.
— Trzymać te pila schowane! — krzyknął Edmund.
— Nos do ziemi — dodał Herzer, gdy niektórzy z łuczników milicji zaczęli strzelać ze swych krótkich łuków. Wychwytywał też ostrzejsze dźwięki łuku Bast i miał pewność, że każda z syczących strzał była źródłem odpowiadające go jej krzyku przeciwnika. — Pilą w poprzek kolan, tarcze oprzeć o ścianę.
— Czekać! — zawołał Talbot, swobodnie wymachując młotem w jednej ręce.
— Czekać…
— No dobra, to gdzie się w tym roku wybieracie na wakacje? — zapytał w przestrzeń Cruz.
— WSTAĆ I WALCZYĆ!
Herzer zerwał się i jednym płynnym ruchem rzucił pilum w pierwszego dostrzeżonego przeciwnika. Pocisk przebił tarczę, a niosący ją ork, obciążony nagle dodatkową masą żelaza i drewna, zatrzymał się, by ją wyciągnąć i padł z gardłem przeszytym strzałą.
Herzer tak naprawdę wcale tego nie widział, ponieważ pochylił się po jedną z dodatkowych włóczni i znów wprowadził ją w tarczę wroga, a potem wydobył miecz i zajął się poważną kwestią przeżycia.
Orkowie nadchodzili fala za falą, w większości przerzedzonymi przez ostrzał z łuków jeszcze zanim docierali do fortyfikacji. Milicja wycofała się, zostawiając w wąskim przesmyku tylko podwójny szereg Panów Krwi i choć Przemienieni nieustannie weń uderzali, nie byli w stanie ani go rozbić, ani odepchnąć. Najpierw musieli wspiąć się na parapet, a potem zmierzyć się z tarczami Panów Krwi, których miecze sięgały do twarzy, rąk i ciał. Nawet jeśli udawało im się przedrzeć przez pierwszy szereg, drugi czekał tylko na wykończenie ich przez bezlitośnie mielącą mieczami maszynerię.
Kilku atakujących zdołało się nawet przebić, po czym natykali się na litą ścianę drewnianej broni milicji. Bronie te, w większości przypominające topory czy halabardy, błyskawicznie redukowały przeciwnika do zera.
Herzer nie był w stanie śledzić ogólnego przebiegu walki, ale zorientował się, kiedy orkowie w końcu zaczęli się załamywać. Trzykrotnie stawali naprzeciw Panów Krwi i za każdym razem zostali rozniesieni na strzępy. Teraz, mając przed sobą umocnienia, niewzruszoną linię legionistów i ciągły deszcz strzał, nie potrafili już tego wytrzymać. Najpierw pojedynczo, potem w grupach, a w końcu wszyscy wycofali się w dół wzniesienia. Wszyscy ci, którym udało się przeżyć.
Gdy z parapetu spadł ostatni ork, Herzer mógł się wreszcie rozejrzeć. Wszędzie leżało pełno trupów Przemienionych, na parapecie, w fosie i w stosach przed ścianą. Brakowało też niektórych znajomych twarzy i niewyraźnie przypomniał sobie, jak ktoś wypełniał przerwę u jego boku. Spojrzał w prawo i zamiast Deann zobaczył Pedersena, dowódcę trzeciej dekurii.
— Deann? — wydyszał, opuszczając miecz i sięgając do manierki po łyk wody.
— Mocno dostała — odpowiedział Pedersen. — Zabrali ją do lazaretu.
— Gdzie jest baron? — zapytał, rozglądając się.
— Grupa orków usiłuje zajść nas od flanki przy rzece — wtrącił Stahl. — Pojechał tam ich wyciąć.
— Cholera — było wszystkim, co powiedział, patrząc w dół zbocza. McCanoc wściekle poganiał swego konia tam i z powrotem, a w końcu skierował go w górę zbocza i zaszarżował.
— Patrzcie na tego durnego drania — wymamrotał Herzer, wypijając do końca wodę i wyciągając szmatkę, by wytrzeć z krwi swój miecz. — Założę się, że nie ujedzie dalej niż pięć metrów od granicy zasięgu łuczników.
— No, nie wiem — po lewej odezwał się Cruz. — Jedzie dość szybko. O co się zakładasz?
— Nie ważne — powiedział Herzer, upuszczając szmatkę. Usłyszał brzęk cięciwy łuku Bast i widział lecącą wprost do celu strzałę, ta jednak odbiła się od czegoś w powietrzu. — Chyba mamy kłopot.
Więcej strzał pomknęło przez powietrze i potężny koń najpierw się zachwiał, a potem padł na bok, wymachując nogami w agonii i kwicząc z bólu. Ale postać w czarnej zbroi lekko wylądowała na ziemi, jakby podpierając się, i szybko skoczyła na nogi, z wrzaskiem sunąc w stronę umocnień. Równocześnie wokół niej utworzyło się coś w rodzaju mgły, czarna chmura, która rozciągała się do rannych po jego bokach, a tam gdzie przeszła, ludzie przestawali dawać oznaki życia.
Читать дальше