— Tak — powiedział Kane. — Właśnie doszedłeś do tego co ja.
— Herzer — burknął Serż.
— Trzyma się na koniu lepiej niż większość moich jeźdźców — stwierdził Kane. — Znacznie lepiej niż pozostała mi trójka. Wiesz, Edmundzie, w tej chwili albo on, albo ja.
— Ja też potrafię jeździć — wtrącił się Serż. — Potrafię nawet walczyć z konia.
— Nie — oświadczył Edmund. — Z tego samego powodu, dla którego nie może pojechać Kane ani ja. Ten handlarz powiedział, że było ich całkiem sporo, a wydawało mu się, że stanowią tylko część głównych sił. Jeśli to oddziały, które zaatakowały Resan, nie chcę, żeby któryś z was wyjechał na patrol, a jeszcze bardziej, żeby został na nim usieczony.
— I myślisz o wysłaniu Herzera? — zapytała Daneh.
— Jego można poświęcić — brutalnie odpowiedział Edmund. — A przynajmniej w większym stopniu niż któregoś z nas trzech albo ciebie.
— I myślisz o wysłaniu go na patrol z trzema kawalerzystami, choć dopiero co umieścił resztę ich oddziału w szpitalu? — Danech żachnęła się. — Oszalałeś.
— Cóż, przynajmniej nie będą się go czepiać — prychnął Kane. — Nie w twarz.
— Herzer jest… — Daneh umilkła i potrząsnęła głową. — Jest… bardziej wrażliwy na słówka szeptane za plecami niż wypowiedziane prosto w twarz. I skąd wiesz że któryś z nich nie wsadzi mu noża między żebra w trakcie snu?
— Och daj spokój — gniewnie zaoponował Kane. — Nie są aż tak wściekli. To zresztą bardziej sprawa pogardy niż złości. Zresztą wydostanie go z miasta dobrze mu zrobi. Pozwoli się wszystkiemu uspokoić, da ludziom okazję do plotkowania o czymś innym.
— Jak długo? — zapytał Edmund.
— Dwa tygodnie — ocenił Kane. — Prosto doliną, a potem powrót od wschodu. Dodatkowe konie i pasza.
— Zrób tak — polecił Talbot.
— Edmund!
— Rozmowa jest skończona — odpowiedział zimno.
— Powiem mu o tym — rzekł Serż, wstając. — Edmundzie, Kane, madame Ghorbani. — Ukłonił się i wyszedł, a w ślad za nim Kane.
— Ta dyskusja jeszcze się nie skończyła — powiedziała Daneh, wstając i poprawiając swoją suknię.
— Zobaczymy się wieczorem — westchnął Edmund, zakładając okulary i wracając do dokumentów.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY
Patrol „zabierzcie go w diabły z miasta”, jak myślał o nim Herzer, nie okazał się wielkim sukcesem, ale przynajmniej dobiegał końca. Trójka kawalerzystów nie zamieniła z nim więcej słów niż było konieczne w sprawach związanych z patrolem, ale jemu to zdecydowanie odpowiadało. I tak nie był w nastroju do rozmów, a jedynego tematu, jaki przychodził mu na myśl, zdecydowanie wolał nie poruszać. Po prostu wykonali swoje zadanie, przejeżdżając długą pętlą wzdłuż zachodniego zbocza góry Massan, a potem z powrotem od wschodu, nie zauważając niczego oprócz dzikiej zwierzyny. Podobno w okolicy miał się znajdować duży oddział wroga, ale nie dostrzegli żadnych jego śladów. Raz natknęli się na pozostałości po obozowisku, ale trop znikł, kiedy obozujący tam ludzie się rozdzielili. Było to na południowo-zachodnich zboczach góry Massan i od tamtego dnia posuwali bardzo ostrożnie, ale po paru dniach, kiedy nie natknęli się na żadne więcej ślady, wrócili do zwykłej jazdy.
Dolina zaczynała ulegać wczesnej jesieni i noce robiły się już zimne, a górne gałęzie drzew powoli zmieniały kolory. Jednak niżej, w dolinie, w dzień wciąż było gorąco i nagrzane powietrze wokół nich stało nieruchomo.
Herzer zdjął hełm i wytarł twarz, spoglądając na słońce, aby ocenić godzinę. Gdyby jechali szybciej i nie zatrzymywali się na popołudniową przerwę, prawdopodobnie mogliby jeszcze tego dnia dotrzeć do miasta, choć może późnym wieczorem. Konie radziły sobie całkiem nieźle, po drodze mieli mnóstwo pastwisk i praktycznie nie tknęli zabranego ze sobą ziarna, z wyjątkiem garści co wieczór dla każdego z koni, żeby utrzymać je w dobrym nastroju. Wierzchowce wciąż pozostawały na tyle w formie, by donieść ich do miasta, choć dotarłyby tam zmęczone. Był przekonany, że kawalerzyści zgadzali się z nim, ale nie zaszkodziło zapytać. Odwrócił się, żeby zwrócić się do jednego z nich o opinię kiedy z drzew obok szlaku zerwała się nagle gołębica, a on wbił pięty w boki Diablo.
— Pułapka! — krzyknął, ostro popędzając konia, a powietrze wypełniło się nagle strzałami. Przelatując nad nimi, syczały złowieszczo. Usłyszał zza pleców krzyk, a kiedy się obejrzał, zobaczył, jak jeden z kawalerzystów chwieje się w siodle ze strzałą sterczącą z ramienia.
— Wracać do miasta — wrzasnął, a potem zatoczył się na bok, gdy jego koń juczny przewrócił się ze strzałą w boku.
— Odciąć luzaki! — krzyknął, przeklinając się za niepomyślenie o tym wcześniej. Gdy zrobił to ze swoim, a trzy pozostałe przemknęły obok, zobaczył wypadającą z lasu grupę sześciu jeźdźców.
— Ruszać się — zawołał! — Jeden z nas musi wrócić do miasta!
Obejrzał się i z rezygnacją potrząsnął głową. Goniące ich konie należały do jakiejś nie znanej mu odmiany, ale były szybkie, równie szybkie jak Diablo w pełni sił. A ich jeźdźców chroniły lekkie zbroje, podczas gdy on ubrany był w pełną płytówkę Panów Krwi. Kawalerzyści mieli spore szansę ucieczki, o ile nie czekała na nich dalej kolejna pułapka. Ale on zostawał z tyłu i pościg zaczynał go już dopędzać.
— Hi, Diablo! Biegnij, chłopcze, biegnij po życie — zawołał Herzer. — I po moje dodał w myślach.
Pomyślał, że byłaby to upokarzająca śmierć. Uważał, że zginie w bitwie, na pierwszej linii, broniąc Raven’s Mill. Ale teraz znalazł się w trudnej sytuacji. Choć właściwie, był przed pierwszą linią. Śmiejąc się, znów pogonił konia i popędził lekkim wzniesieniem w stronę wąskiego przesmyku. W tym samym momencie usłyszał przed sobą kolejny wrzask, a potem całą serię okrzyków.
Gdy dotarł na szczyt fałdy, zobaczył, że jeden z kawalerzystów leży na ziemi, a dwaj pozostali walczą z grupą pieszych. Żałując, że nie ma ze sobą lancy, Herzer wyciągnął miecz i zaszarżował na grupę, wpadając na nich z Diablo i tnąc z góry. Zostawił swój miecz Panów Krwi i pawęż w mieście, pożyczając przed wyjazdem od burmistrza Edmunda konwencjonalny długi miecz i kawaleryjską tarczę. Cieszył się z tej decyzji, krótki miecz byłby bezużyteczny w takiej walce, podobnie jak jego szkolenie legionisty. Musiał polegać na tym, co zapamiętał z walki długim mieczem.
Odskoczył na parę kroków od walczących, wodzami zatrzymał konia w miejscu i rozejrzał się po wąskim przesmyku, w którym doszło do potyczki. Dobrze.
Zeskoczył z konia, zdjął z uchwytu tarczę i uderzył w nią płazem miecza.
— PĘDŹ, DIABLO! — krzyknął. — Pędź do domu!
Z tym okrzykiem zaszarżował na grupę piechoty, wymachując mieczem. Jeden z nich zamachnął się na niego toporem, ale Herzer odruchowo zasłonił się tarczą, a potem wgniótł stalowe okucie w przeciwnika i ciął kolejnego przez twarz.
— UCIEKAJCIE, DURNIE! — wrzasnął, gdy jeden z pozostałych kawalerzy stów zawrócił mu na pomoc. — Wracać do miasta! To rozkaz! — Zamachnął się na kolejnego z napastników, a potem cofnął, by za plecami mieć skarpę. Prawdopodobnie były to pozostałości po dawnej drodze z czasów Norau, i powinno to wystarczyć. Jeśli udałoby mu się pokonać tych trzech, miał dostatecznie dobrą pozycję, by zmierzyć się z kawalerzystami. Jeśli.
Читать дальше