— Wątpię — stwierdził Burton. — Nie miałem dzieci… w każdym razie nic o tym nie wiem.
Chciał zadać wiele pytań, lecz tamten nie zwracał na niego uwagi. Przyciskał przyrząd do własnego czoła. Nagle odsunął go.
— Przed chwilą… — przerwał Burtonowi w połowie zdania. — … nie macie na to określenia… Powiedzmy… słuchałem. Wykryli mój… wathan … Ty chyba nazwałbyś go aurą. Nie wiedzą, czyj to wathan , tyle tylko, że należy do Etyka. Ale wyzerują tutaj w ciągu najbliższych pięciu minut. Muszę odejść.
Blada sylwetka wyprostowała się.
— Ty też musisz odejść.
— Dokąd mnie zabierasz? — spytał Burton.
— Donikąd. Musisz umrzeć. Znajdą tylko twoje zwłoki. Nie mogę cię zabrać ze sobą; to niemożliwe. Lecz jeżeli umrzesz, Oni stracą twój ślad. Kiedyś spotkamy się znowu. A wtedy…!
— Zaczekaj! — przerwał Burton. — Nie rozumiem. Dlaczego nie potrafią mnie znaleźć? To Oni zbudowali maszynerię Zmartwychwstania. Czy nie wiedzą, gdzie jest urządzenie wskrzeszające właśnie mnie?
Mężczyzna zaśmiał się znowu.
— Nie. Ich jedyne zapisy ludzi na Ziemi były czysto wizualne, nie dźwiękowe. A lokalizacja wskrzeszonych w bąblu przedwskrzeszeniowym była losowa, ponieważ planowali rozrzucić was, ludzi, wzdłuż Rzeki w porządku z grubsza chronologicznym, lecz z pewnymi domieszkami. Dopiero potem chcieli zejść na indywidualny poziom. Naturalnie nie mieli pojęcia, że się Im przeciwstawię, ani że wyselekcjonuję niektórych Ich poddanych; by pomogli mi w zniweczeniu Planu. Nie wiedzą więc, gdzie ty albo inni wyskoczycie następnym razem. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego nie mogę nastawić twojego układu wskrzeszeniowego, tak, by przeniósł cię w pobliże celu, do źródeł. Uczyniłem to. Kiedy zginąłeś po raz pierwszy, znalazłeś się przy pierwszym kamieniu obfitości. Lecz nie udało ci się; domyślam się, że zabici cię Titanthropi. To nie, dobrze, gdyż nie śmiem więcej bez ważnego powodu zbliżać się do bąbla. Nikomu nie wolno tam wchodzić, z wyjątkiem obsługi. Oni są podejrzliwi, boją się manipulacji… Od ciebie więc i od przypadku zależy, czy trafisz znowu w północny region polarny. Co do innych, to nie miałem okazji nastawienia ich układów wskrzeszających. Muszą radzić sobie z pomocą praw prawdopodobieństwa. Mają jedną szansę na dwadzieścia milionów.
— Inni? — zdziwił się Burton. — Jacy inni? I dlaczego akurat nas wybrałeś?
— Miałeś odpowiednią aurę. Oni także. Uwierz mi, wiem co robię. Wybrałem dobrze.
— Powiedziałeś, że zbudziłeś mnie przed czasem w… bąblu przedwskrzeszeniowym dla jakiegoś celu. Co chciałeś tym osiągnąć?
— Tylko to mogło cię przekonać, że Zmartwychwstanie nie jest czymś nadnaturalnym. Zacząłeś też szukać śladów Etyków. Mam rację? Oczywiście, że mam. Trzymaj!
Podał Burtonowi maleńką kapsułkę.
— Połknij to. Umrzesz natychmiast i znajdziesz się poza ich zasięgiem — na pewien czas. Komórki twojego mózgu będą tak poniszczone, że Oni nie będą w stanie nic odczytać. Spiesz się. Muszę już iść!
— A jeśli nie połknę? Jeżeli pozwolę Im teraz się schwytać?
— Nie masz na to właściwej aury.
Burton już niemal postanowił, że nie zażyje tabletki. Dlaczego ma temu arogantowi pozwolić rządzić sobą? Pomyślał jednak, że nie powinien odmrażać sobie uszu tylko po to, by zrobić na złość babci. W danej sytuacji mógł wybierać jedynie pomiędzy przymierzem z nieznanym człowiekiem a wpadnięciem w ręce Tamtych.
— Dobrze — powiedział. — A dlaczego t y mnie nie zabijesz? Czemu sam muszę to zrobić?
— W tej grze są pewne reguły — zaśmiał się obcy. — Nie mam czasu, by ci je tłumaczyć. Jesteś inteligentny, większość sam odkryjesz. Jedna z nich mówi, że jesteśmy Etykami. Możemy dawać życie, lecz nie możemy go bezpośrednio odbierać. Nie jest to rzecz dla nas niewyobrażalna czy niewykonalna. Po prostu bardzo trudna.
Zniknął nagle. Burton nie wahał się. Przełknął kapsułkę. Zobaczył oślepiający błysk…
… i wschodzące właśnie słońce, świecące mu prosto w oczy. Zdążył rozejrzeć się pospiesznie, dostrzec swój róg obfitości, stosik złożonych równo ręczników… i Hermanna Goringa.
Zatem potem obu ich pochwycili niewysocy, ciemnoskórzy ludzie o dużych głowach i krzywych nogach. Mieli włócznie i kamienne siekiery, a ręcznik nosili tylko jako chusty zawiązane wokół swych grubych, krótkich karków. Rzemienie, niewątpliwie z ludzkiej skóry, biegły przez nieproporcjonalnie wysokie czoła wokół głów, przytrzymując długie, grube czarne włosy. Wyglądali na rasę zbliżoną do Mongołów i mówili nieznanym Burtonowi językiem:
Wsunięto mu na głowę pusty, odwrócony do góry dnem cylinder, a ręce związano z tyłu skórzanym rzemieniem. Ślepego i bezradnego popędzono przez — równinę; poganiając ukłuciami kamiennych grotów. Gdzieś w pobliżu biły bębny, a kobiece głosy zawodziły jakąś pieśń.
Po trzystu krokach zatrzymano go. Bębny umilkły, kobiety takie. Słyszał tylko uderzenia własnego tętna. Co u diabła się tu dzieje? Czy brał udział w jakimś obrzędzie religijnym wymagającym, by ofiara niczego nie widziała? Dlaczego nie? Na Ziemi było wiele kultur, które nie dopuszczały, by rytualnie mordowani patrzyli na tych, którzy przelewają ich krew. Duch zabitego może próbować zemsty na zabójcach.
Lecz ci ludzie musieli już przecież wiedzieć, że nie istnieją żadne duchy. A może łazarzy uważali właśnie za upiory, które można przepędzić do krainy, z której przybyły zabijając je po prostu jeszcze raz? Goring! On także został tu przeniesiony. Do tego samego kamienia. Pierwszy raz mógł być przypadkiem, choć szanse na to były minimalne. Ale trzy razy z rzędu? Nie, to było…
Pierwszy cios i uderzenie głową o ściankę cylindra oszołomiły go. Zadrżał, przed oczyma rozbłysły iskry świateł. Opadł na kolana. Nie poczuł drugiego ciosu. Obudził się znowu w innym miejscu…
… a obok niego był Hermann Goring.
— Ty i ja jesteśmy chyba pokrewnymi duszami — powiedział. — Wydaje się, że Ktokolwiek odpowiedzialny jest za to wszystko, postanowił związać nas razem.
— Wół i osioł orzą razem — odparł Burton, pozostawiając Niemcowi do odgadnięcia, który z nich jest którym. Potem obaj zajęli się przedstawianiem; a raczej próbą przedstawienia, ludziom, wśród których się znaleźli. Jak się później okazało byli to Semerowie Starego czy też Klasycznego okresu; oznacza to, że zamieszkiwali Mezopotamię od 2500 do 2300 r. pne. Mężczyźni golili głowy (nie był to przyjemny obyczaj, gdyż mieli do dyspozycji jedynie krzemienne brzytwy), a kobiety chodziły obnażone do pasa. Miały na ogół krótkie, krępe ciał, wyłupiaste oczy i brzydkie (zdaniem Burtona) twarze.
Choć wskaźnik urody nie był wśród nich wysoki, to prekolumbijscy Samoańczycy, stanowiący 30 proc. ludności podnosili go znacznie. Naturalnie, było też wszechobecne 10 proc. ludzi znikąd i zewsząd, w większej części pochodzących z dwudziestego wieku. Było to zrozumiałe, gdyż stanowili czwartą część całej ludzkości. Burton oczywiście nie dyspronował żadnymi danymi statystycznymi, lecz podróże przekonały go, że ludzie z dwudziestego wieku zostali świadomie rozrzuceni wzdłuż rzeki w proporcji większej nawet, niż można było oczekiwać. Był to kolejny fragment struktury Świata Rzeki, którego nie pojmował. Co Etycy chcieli zyskać poprzez to rozprószenie?
Miał zbyt wiele pytań. Potrzebował czasu na zastanowienie, a nie mógł go znaleźć przesiadając się z jednej podróży Samobójczym Ekspresem w drugą. Ten region, w przeciwieństwie do większości poznanych, oferował nieco ciszy i spokoju, niezbędnych do przeanalizowania faktów. Postanowił zostać tu na pewien czas.
Читать дальше