— Kto mówi, że jesteśmy sardaukarami? — zapytał.
Paul wziął od Gurneya nóż i podniósł go wysoko.
— To mówi.
— A kto mówi, że ty jesteś panującym księciem? — zapytał ten sam mężczyzna.
Paul wskazał ręką fedajkinów.
— Ci ludzie mówią, że jestem panującym księciem. Wasz własny Imperator nadał Arrakis rodowi Atrydów. A ród Atrydów to ja.
Sardaukar milczał, wiercąc się nerwowo. Paul przypatrywał się mężczyźnie — wysoki, o płaskiej twarzy, z bladą szramą przez pół policzka. Jego postawa zdradzała złość i zakłopotanie, lecz była w nim nadal owa duma, bez której sardaukar wydaje się nagi, i z którą nagi wydaje się kompletnie ubrany. Paul rzucił okiem na jednego z poruczników swoich fedajkinów.
— Korba, jak do tego doszło, że mają broń?
— Zachowali noże poukrywane w przemyślnych kieszeniach filtrfraków — powiedział porucznik.
Paul zlustrował zabitych i rannych po drugiej stronie sali i znów spojrzał na porucznika. Niepotrzebne były słowa.
Porucznik spuścił oczy.
— Gdzie jest Chani? — zapytał i czekając na odpowiedź wstrzymał oddech.
— Ulotnił się z nią Stilgar — Korba skinął głową w stronę drugiego korytarza, spojrzał na zabitych i rannych. — Ponoszę odpowiedzialność za ten błąd, Muad’Dibie.
— Ilu było tych sardaukarów, Gurney? — spytał Paul.
— Dziesięciu.
Paul zeskoczył zwinnie na podłogę, pomaszerował na przełaj przez salę zatrzymując się w zasięgu ręki rzecznika sardaukarów. Fedajkinów ogarnęła atmosfera napięcia. Nie podobało im się to jego wystawianie się na niebezpieczeństwo. Do tego właśnie ślubowali nie dopuścić, ponieważ Fremeni pragnęli zachować mądrość Muad’Diba. Nie odwracając się Paul zapytał swego porucznika.
— Jakie mamy straty w ludziach?
— Czterech rannych, dwóch zabitych, Muad’Dibie.
Paul spostrzegł ruch za sardaukarem. W wylocie drugiego korytarza stanęła Chani ze Stilgarem. Z powrotem skupił uwagę na sardaukarze, przyglądając się pozaświatowym białkom oczu rzecznika.
— Twoje imię? — zapytał Paul.
Mężczyzna sprężył się, rzucił okiem na lewo i na prawo.
— Nie próbuj tego — powiedział Paul. — Dla mnie jest jasne, że kazano wam odszukać i zabić Muad’Diba. Ręczę, że to wyście zasugerowali poszukiwania przyprawy w głębokiej pustyni.
Sapnięcie Gurneya za jego plecami wywołało nikły uśmiech na wargach Paula.
Krew napłynęła sardaukarowi do twarzy.
— To, co widzisz przed sobą, to coś więcej niż Muad’Dib — powiedział Paul. — Siedmiu was nie żyje za dwóch naszych. Trzech za jednego. Niezgorzej, jak na walkę z sardaukarami, co?
Mężczyzna wspiął się na palce i opadł, gdy fedajkini zacisnęli krąg.
— Pytałem o twoje imię — rzekł Paul i przywołał na pomoc subtelności Głosu:
— Mów, jak się nazywasz!
— Kapitan Aramszam, z sardaukarów imperialnych! — wyrzucił z siebie mężczyzna.
Szczęka mu opadła. Skonfundowany wytrzeszczył oczy na Paula. Prysła jego poza, polegająca na ignorowaniu tej jaskini jako nory barbarzyńców.
— Cóż, kapitanie Aramszam, Harkonnenowie drogo by zapłacili, żeby się dowiedzieć tego, co ty wiesz. A Imperator — czegóż by nie dał za wiadomość, że Atrydzi nadal żyją pomimo jego zdrady.
Kapitan rozejrzał się na boki, na dwóch ludzi, którzy mu pozostali. Paul niemalże widział, jak ten człowiek waży myśli. Sardaukar nie poddaje się, lecz Imperator musi się dowiedzieć o tej groźbie. Wciąż wykorzystując Głos, Paul powiedział:
— Poddaj się, kapitanie.
Bez żadnego ostrzeżenia mężczyzna z lewej strony kapitana skoczył na Paula, nadziewając się piersią na błysk noża swego własnego dowódcy. Atakujący zwalił się na podłogę jak kłoda, z nożem w piersi. Kapitan zwrócił się do swego jedynego już towarzysza.
— Ja decyduję, co się najlepiej opłaca Jego Królewskiej Mości — powiedział. — Zrozumiano?
Drugiemu sardaukarowi opadły ramiona.
— Rzuć broń — powiedział kapitan.
Sardaukar usłuchał. Kapitan zwrócił się znów do Paula.
— Zabiłem dla ciebie przyjaciela — rzekł. — Nie zapomnijmy o tym.
— Jesteś moim jeńcem — powiedział Paul. — Poddałeś się mnie. Czy żyjesz, czy nie, jest to bez znaczenia.
Skinął na swoją gwardię, by zabrano obu sardaukarów, i przywołał gestem porucznika. Wkroczyła straż i pognała sardaukarów. Paul nachylił się do swego porucznika.
— Muad’Dibie — powiedział przywołany — zawiodłem cię w…
— To ja zawiodłem, Korba — przerwał Paul. — Powinienem cię ostrzec, czego szukać. W przyszłości obszukując sardaukarów pamiętaj o tym. Pamiętaj również, że każdy ma kilka sztucznych paznokci u nogi, które w połączeniu z innymi przedmiotami ukrytymi na ciele tworzą sprawny nadajnik. I niejeden sztuczny ząb. We włosach noszą zwoje szigastruny — tak cienkiej, że ledwo ją można wykryć, a jednak wystarczająco mocnej do zgarotowania człowieka i obcięcia mu głowy przy okazji tej czynności. Mając do czynienia z sardaukarami, musisz ich wziąć pod lupę i prześwietlić zarówno promieniami nieprzenikliwymi, jak i twardymi — i wystrzyc im każdą kępkę włosów na ciele. A kiedy skończysz, bądź pewien, że nie odkryłeś wszystkiego.
Podniósł oczy na Gurneya, który podszedł blisko przysłuchując się.
— Zatem najlepiej zrobimy zabijając ich — powiedział porucznik.
Paul pokręcił głową, nadal spoglądając na Gurneya.
— Nie. Chcę, żeby uciekli.
Gurney wybałuszył na niego oczy.
— Sire… — szepnął.
— Tak?
— Twój człowiek ma rację. Każ zabić owych jeńców natychmiast. Zniszcz po nich wszelkie ślady. Zhańbiłeś sardaukarów imperialnych! Kiedy to dotrze do Imperatora, to nie spocznie on, dopóki nie upiecze cię żywcem na wolnym ogniu.
— Imperator nie ma szans na zdobycie takiej władzy nade mną — powiedział Paul. Mówił chłodno, cedząc słowa. Coś się w nim dokonało, kiedy stał twarzą w twarz z sardaukarem. W jego świadomości zsumował się wynik ogólny decyzji.
— Gurney — spytał — dużo Gildian kręci się przy Rabbanie?
Gurney wyprostował się, zwęziły mu się oczy.
— Twoje pytanie nie ma żadnego…
— Dużo? — uciął Paul.
— Arrakis roi się od agentów Gildii. Kupują przyprawę, jakby to była najcenniejsza rzecz we wszechświecie. A dlaczego innego zapuściliśmy się tak daleko w głąb…
— To jest najcenniejsza rzecz we wszechświecie — powiedział Paul. — Dla nich. — Spojrzał w stronę Stilgara i Chani, zbliżających się właśnie przez salę. — I my mamy to w ręku, Gurney.
— Harkonnenowie mają to w ręku — zaprotestował Gurney.
— Ci, co mogą coś zniszczyć, mają to w ręku — powiedział Paul.
Machnięciem dłoni uciszył dalsze uwagi Gurneya i skinął głową Stilgarowi, który stanął przed Paulem razem z Chani. Paul wziął w lewą rękę sardaukarski nóż i podał go Stilgarowi.
— Żyjesz dla dobra plemienia — powiedział. — Czy przelałbyś tym nożem moją krew?
— Dla dobra plemienia — warknął Stilgar.
— Zatem użyj tego noża — rzekł Paul.
— Rzucasz mi wyzwanie? — zapytał Stilgar.
— Jeśli to zrobię — odparł Paul — stanę bez broni i dam ci się zabić.
Stilgar ze świstem wciągnął powietrze.
— Usul! — odezwała się Chani, po czym zerknęła na Gurneya i znów na Paula.
Podczas gdy Stilgar ciągle rozważał jego słowa, Paul powiedział:
— Tyś jest Stilgar, wojownik. Kiedy sardaukarzy wszczęli tutaj bój, nie było cię na pierwszej linii. Twoją pierwszą myślą było ratować Chani.
Читать дальше