— Macie już powyżej uszu czekania — powiedział.
Ponownie wstrzymał się, gdy wygasała wrzawa odpowiedzi. Rzeczywiście mają już czekania powyżej uszu — pomyślał. Zważył w dłoni tuleję pocztową, w umyśle ważąc jej zawartość. Matka mu ją pokazała, wyjaśniając, jak została odebrana harkonneńskiemu kurierowi. Treść była jasna: Rabbana porzucono na Arrakis zdanego na własne siły. Posiłki ani ratunek nie przybędą na jego wezwania! Paul podniósł na nowo głos:
— Uważacie, że już czas, abym wyzwał Stilgara i zmienił zwierzchnictwo oddziałom! — Nim zdążyli odpowiedzieć, cisnął w nich gniewnymi słowami: — Uważacie, że Lisan al-Gaib jest takim głupcem?
Panowało głuche milczenie. Stroi się w religijne piórka — pomyślała Jessika. — Nie ma innego wyjścia!
— Taki jest zwyczaj! — zawołał ktoś.
— Zwyczaje się zmieniają — rzekł oschle Paul, sondując ukryte nastroje.
Z końca sali doleciał gniewny głos:
— My decydujemy, co się zmienia!
Z wielu stron podniosły się w tłumie okrzyki poparcia.
— Jak sobie życzycie — rzekł Paul.
I Jessika pochwyciła subtelną intonację, kiedy skorzystał z możliwości Głosu, których go nauczyła.
— Wy decydujecie — zgodził się. — Ale najpierw wysłuchacie, co mam do powiedzenia.
Stilgar przesunął się na skraj występu, a jego brodata twarz nie objawiała żadnych emocji.
— To również jest zwyczaj — powiedział. — Głos każdego Fremena może zabrzmieć na Zgromadzeniu. Paul Muad’Dib jest Fremenem.
— Dobro plemienia, ono jest najwyższym dobrem, tak? — zapytał Paul.
Z tym samym beznamiętnym dostojeństwem w głosie Stilgar rzekł:
— Tym kierują się nasze kroki.
— Dobrze — powiedział Paul. — Kto zatem rządzi tym oddziałem naszego plemienia? I kto rządzi wszystkimi plemionami i oddziałami za pośrednictwem instruktorów walki, których nauczyliśmy magicznego sposobu?
Czekał spoglądając ponad głowami ciżby. Nie było żadnej odpowiedzi. Po chwili rzekł:
— Czy Stilgar rządzi tym wszystkim? On sam mówi, że nie. Czy ja rządzę? Nawet Stilgar od czasu do czasu wykonuje moje rozkazy i mędrcy, najmądrzejsi z mądrych, wysłuchują mnie i poważają w Radzie.
W tłumie panowało wymijające milczenie.
— A zatem — powiedział Paul — czy rządzi moja matka? — Wskazał na stojącą w dole pomiędzy nimi Jessikę w czarnych obrzędowych szatach. — Stilgar i wszyscy inni przywódcy oddziałów zasięgają jej rady prawie w każdej ważniejszej decyzji. Wiecie o tym. Ale czy Matka Wielebna chodzi piaskiem albo wiedzie razzia przeciwko Harkonnenom?
Paul widział zmarszczone w namyśle czoła tych, których miał w zasięgu wzroku, lecz ciągle słychać było gniewne szemrania. Niebezpiecznie to robić w ten sposób — pomyślała Jessika, jednak nie zapomniała o tulei pocztowej i jej znaczeniu. I przejrzała intencję Paula: sięgnij do samego dna ich niepewności, usuń ją, a reszta przyjdzie sama.
— Żaden człowiek nie uznaje przywództwa bez wyzwania pojedynku, tak?
— Taki jest zwyczaj! — krzyknął ktoś.
— Jaki mamy cel? — zapytał Paul. — Obalić Rabbana, harkonneńską bestię, i przerobić naszą planetę na świat, w którym będziemy mogli zakładać rodziny w szczęściu i wśród obfitości wody, czy taki jest nasz cel?
— Trudne zadania wymagają trudnych dróg — ktoś zawołał.
— Czy łamiesz swój nóż przed walką? — zapytał Paul. — Stwierdzam jako fakt, a nie przechwałkę ani wyzwanie, że nie ma tutaj człowieka, ze Stilgarem włącznie, który dałby mi radę w pojedynku. Przyznaje to sam Stilgar. On wie o tym, tak jak wszyscy.
Znowu odpowiedziały mu gniewne pomruki z tłumu.
— Wielu z was było ze mną na macie treningowej — podjął Paul. — Ci wiedzą, że to nie jest czcza przechwałka. Mówię o tym, bo to jest fakt znany wszystkim, i byłbym głupi nie dostrzegając tego samemu. Wcześniej od was rozpocząłem szkolenie w tych arkanach u nauczycieli twardszych niż ktokolwiek, z kim mieliście do czynienia. Jak myślicie, niby dlaczego pokonałem Dżamisa w wieku, w którym wasi chłopcy staczają jeszcze walki pozorowane?
Włada Głosem bez zarzutu — myślała Jessika — ale to za mało na tych ludzi. Oni posiadają doskonałą izolację od sterowania wokalnego. Musi ich wziąć również logiką.
— A zatem — rzekł Paul — dochodzimy do tego. — Uniósł tuleję pocztową, wyjął z niej skrawek taśmy. — Odebrano ją kurierowi Harkonnenów. Jej autentyczność nie podlega dyskusji. Adresatem jej Rabban. Zawiadamiają go o tym, że jego prośba o nowe oddziały została odrzucona, że jego zbiory przyprawy są dużo poniżej kontyngentu, że musi wycisnąć z Arrakis więcej przyprawy przy pomocy ludzi, których posiada.
Stilgar przysunął się do Paula.
— Ilu z was wie, co to znaczy? — zapytał Paul. — Stilgar chwycił to w lot.
— Oni są odcięci! — krzyknął ktoś.
Paul wepchnął tuleję z wiadomością za szarfę. Zdjął z szyi sznur pleciony z szigastruny i ściągnąwszy z niego pierścień podniósł go wysoko.
— To jest książęcy sygnet mojego ojca — powiedział. — Ślubowałem nie założyć go więcej dopóty, dopóki nie będę gotów poprowadzić swoich oddziałów przez całą Arrakis i wziąć ją jako swoje prawowite lenno.
Włożył pierścień na palec, zacisnął pięść. Grobowa cisza ogarnęła jaskinię.
— Kto tu rządzi? — zapytał Paul. Wzniósł pięść. — Ja tu rządzę! Ja rządzę na każdym centymetrze kwadratowym Arrakis! To moje książęce lenno, bez względu na to, co mówi Imperator! Nadał je mojemu ojcu i przechodzi ono z mojego ojca na mnie!
Paul wspiął się na palce i z powrotem opadł na pięty. Studiował tłum, wczuwając się w jego nastrój. Prawie — pomyślał.
— Są tutaj ludzie, którzy zajmą ważne stanowiska na Arrakis, kiedy zażądam należnych mi praw imperialnych — ciągnął Paul. — Jednym z tych ludzi jest Stilgar. Nie dlatego, że chciałbym go przekupić! Ani z wdzięczności, chociaż należę do tych licznych, którzy zawdzięczają mu życie. Nie! Ale dlatego, że on jest mądry i silny. Dlatego, że kierując tym oddziałem kieruje się własnym rozumem, a nie wyłącznie zasadami. Uważacie mnie za głupca? Myślicie, że odetnę sobie prawe ramię zostawiając je zakrwawione na podłodze tej jaskini po to tylko, żeby wam dostarczyć widowiska? — Paul powiódł twardym spojrzeniem po ciżbie. — Kto z obecnych tu twierdzi, że ja nie jestem prawowitym panem Arrakis? Czy muszę dowodzić tego pozostawiając wszystkie fremeńskie plemiona w całym ergu bez przywódcy?
Stilgar poruszył się obok Paula, spoglądając na niego pytająco.
— Czy mam uszczuplać naszą siłę, gdy jej najbardziej potrzebujemy? — zapytał Paul. — Jestem waszym władcą i powiadam wam, że już czas nam skończyć z zabijaniem własnych najlepszych ludzi i zabrać się za zabijanie naszych prawdziwych wrogów, Harkonnenów!
Jednym płynnym ruchem Stilgar wyrwał swój krysnóż i wzniósł go ponad głowy tłumu.
— Niech żyje książę Paul Muad’Dib! — zawołał.
Ogłuszający ryk wypełnił jaskinię, odbijając się wielokrotnym echem. Wiwatowali skandując:
— Ja hja chouhada! Muad’Dib! Muad’Dib! Muad’Dib! Ja hja chouhada!
Jessika przetłumaczyła sobie: „Niech żyją wojownicy Muad’Diba!” Scena, którą ona do spółki z Paulem i Stilgarem wykoncypowali, rozegrała się zgodnie z planem. Tumult powoli ucichł. Gdy powróciła cisza, Paul obrócił się do Stilgara.
— Uklęknij, Stilgarze — powiedział.
Читать дальше