Krew łomotała mi w uszach — wyjąłem dźwignie z kieszeni — i z okrzykiem rzuciłem się do wehikułu. Wcisnąłem małe pręty na śruby i jednym ruchem szarpnąłem dźwignie do tyłu. Wehikuł zadrżał — w tej ostatniej chwili świadomości ujrzałem zielony błysk i pomyślałem, że przepadłem! — a potem gwiazdy zniknęły i wokół mnie zapanowała cisza. Doznałem niezwykłego uczucia skręcania, a potem tego strasznego spadania, powitałem jednak tę niewygodę z radością, ponieważ było to znajome uczucie podróżowania w czasie!
Ryknąłem z całych sił. Udało mi się — podróżowałem z powrotem w czasie — byłem wolny!
... A potem poczułem na gardle jakiś chłód, coś miękkiego, jakby jakiś owad tam usiadł i zaszeleścił.
Uniosłem rękę do szyi i dotknąłem włosów Morloka!
Zacisnąłem rękę na obejmującym mnie chudym przedramieniu i oderwałem je od szyi. Włochate ciało leżało rozwalone na niklowych i mosiężnych elementach wehikułu obok mnie, przy policzku miałem drobną twarz z goglami na oczach. Słodkawy, stęchły zapach Morloka był niezwykle silny!
— Nebogipfel!
Mówił słabym i zdławionym głosem, a jego pierś gwałtownie unosiła się i opadała. Czy był przestraszony?
— A więc uciekłeś. I to z taką łatwością...
Kiedy tak trzymał się kurczowo mojego wehikułu, wyglądał jak lalka ze szmat i końskiego włosia. Był przypomnieniem koszmarnego świata, z którego uciekłem. Jestem pewien, że mógłbym go zrzucić w jednej chwili, a jednak powstrzymałem rękę.
— Być może wy, Morlokowie, nie doceniliście mojej zdolności do działania — warknąłem do niego. — Ale ty, ty coś podejrzewałeś, prawda?
— Tak. W ostatniej chwili... Sądzę, że nauczyłem się interpretować nieświadomy język twojego ciała. Uświadomiłem sobie, że zamierzasz uruchomić machinę, ledwie zdążyłem do ciebie dotrzeć, nim...
— Czy myślisz, że moglibyśmy się wyprostować? — szepnął po chwili. — Jest mi trochę niewygodnie i boję się, że spadnę z machiny.
Patrzył na mnie, kiedy rozważałem tę propozycję. Czułem, że muszę powziąć jakąś decyzję; czy miałem go zaakceptować jako drugiego pasażera wehikułu, czy też nie?
Nie byłbym w stanie zrzucić go, znałem samego siebie na tyle dobrze, by to wiedzieć!
— W porządku.
Tak więc my obaj, Czasowi Argonauci, wykonaliśmy akrobacje w plątaninie części mojego wehikułu. Trzymałem Nebogipfela za ramię — by uchronić go przed upadkiem i dopilnować, aby nie próbował sięgnąć do urządzeń sterowniczych wehikułu — i obróciłem się, aż usiadłem wyprostowany na siodełku. Nawet w młodości nie odznaczałem się zwinnością, więc kiedy już udało mi się osiągnąć ten cel, byłem zziajany i rozdrażniony. Tymczasem Nebogipfel usadowił się w wygodnym miejscu na moim wehikule.
— Dlaczego za mną poszedłeś, Nebogipfelu?
Morlok zapatrzył się w ciemność, na rozcieńczony krajobraz — efekt podróżowania w czasie — i nic nie odrzekł.
Mimo to pomyślałem, że go rozumiem. Przypomniałem sobie jego ciekawość i zdumienie, kiedy mu opisałem przyszłość podczas naszej wspólnej międzyplanetarnej podróży w kapsule. Morlok wdrapał się za mną odruchowo — by odkryć, czy podróżowanie w czasie jest naprawdę możliwe — i był to odruch spowodowany ciekawością, którą tak jak ja odziedziczył po małpie! Poczułem się tym jakoś wzruszony i nastawiłem się bardziej życzliwie do Nebogipfela. Ludzkość bardzo się zmieniła w ciągu dzielących nas lat, ale oto miałem dowód, że ciekawość, ten nieubłagany pęd do wiedzy — i towarzysząca mu lekkomyślność — nie wymarła całkowicie.
A potem wskoczyliśmy w światłość — zobaczyłem nad głową demontaż Sfery — wehikuł zalało nagie światło słoneczne i Nebogipfel zawył.
Odrzuciłem gogle. Odsłonięte Słońce z początku nieruchomo wisiało na niebie, ale niebawem zaczęło dryfować ze swojej ustalonej pozycji; coraz szybciej przesuwało się łukiem na nieboskłonie i na Ziemię powróciło trzepotanie dni i nocy. Wreszcie Słońce przemykało po niebie zbyt szybko, by je śledzić, przemieniło się we wstęgę światła, a zmianę dni i nocy zastąpił jednorodny, dość zimny, perlisty blask. Regulacja osi i rotacja Ziemi zostały „cofnięte”.
Morlok skulił się, przyciskając twarz do piersi. Miał na oczach gogle, ale ich ochrona wydawała się niewystarczająca; próbował zagrzebać się we wnętrzu wehikułu i jego plecy odbijały się białym kolorem w rozproszonym świetle słonecznym.
Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Przypomniałem sobie, jak zapomniał mnie ostrzec, kiedy nasza kapsuła wypadła ze Sfery w przestrzeń kosmiczną: cóż, oto była kara!
— Nebogipfelu, to tylko światło słoneczne.
Nebogipfel podniósł głowę. W rozjaśnionym świetle jego gogle ściemniały tak, że były prawie nieprzenikliwe; włosy na jego twarzy były splątane i wydawały się wilgotne od łez. Ciało Morloka, widoczne przez włosy, pobłyskiwało szaro-białą barwą.
— Nie chodzi tylko o moje oczy — wyjaśnił. — Nawet takie rozproszone światło sprawia mi ból. Kiedy się wyłonimy w pełnym blasku słońca...
— Poparzenie słoneczne! — wykrzyknąłem. Po tylu latach ciemności ten Morlok był bardziej bezbronny, nawet w słabym słońcu Anglii, niż najbledszy rudzielec byłby w tropiku. Zdjąłem marynarkę. — Proszę — powiedziałem. — To powinno ci pomóc.
Nebogipfel okrył się moją częścią garderoby, kuląc się pod jej fałdami.
— A zresztą — dodałem — kiedy zatrzymam wehikuł, dopilnuję, żebyśmy przybyli w nocy, aby znaleźć dla ciebie schronienie.
Kiedy o tym pomyślałem, uświadomiłem sobie, że przybycie w nocy i tak będzie dobrym pomysłem: świetnie bym wyglądał, pojawiając się na Richmond Hill z tym potworem z przyszłości, w środku tłumu gapiących się spacerowiczów!
Wieczna zieleń wycofała się ze zbocza wzgórza i wróciliśmy do cyklu pór roku. Rozpoczęliśmy powrotne przejście przez Wiek Wielkich Budowli, który opisałem już wcześniej. Z marynarką narzuconą na głowę Nebogipfel patrzył z jawną fascynacją, gdy mosty i słupy przesuwały się nad migoczącym krajobrazem jak mgiełka. Jeśli chodzi o mnie, czułem ogromną ulgę, że zbliżamy się do mojego stulecia.
Nagle Nebogipfel syknął — był to dziwny, koci odgłos — i przycisnął się bardziej do wehikułu. Jego olbrzymie oczy patrzyły przed siebie nieruchomo.
Odwróciłem się od niego i zdałem sobie sprawę, że niezwykłe efekty optyczne, które zaobserwowałem podczas wyprawy do roku Pańskiego 657 208, znów stają się wyraźne. Wydawało mi się, że widzę gwiezdne pola, jaskrawe i zatłoczone, które próbują się przebić przez otaczającą mnie zewsząd rozcieńczoną powierzchnię materii... I nagle, kilka jardów przed wehikułem zawisł Obserwator: mój niewiarygodny towarzysz. Utkwił we mnie wzrok i chwyciłem się poręczy. Spojrzałem na tę karykaturę ludzkiej twarzy i zwisające macki i znów uderzyło mnie podobieństwo do sflaczałego stworzenia, które widziałem na plaży odległej w czasie o trzydzieści milionów lat.
To dziwne, ale moje gogle, które były takie przydatne w ciemnościach Morloków, w ogóle mi nie pomagały, kiedy przyglądałem się temu stworowi; nie widziałem go wyraźniej, niż gdybym oglądał go gołym okiem.
Do mojej świadomości dotarło ciche mamrotanie przypominające skowyt. Pochodziło od Nebogipfela, który trzymał się kurczowo swojego miejsca w wehikule, okazując jednoznacznie swoje cierpienie.
Читать дальше