Stephen Baxter - Statki czasu

Здесь есть возможность читать онлайн «Stephen Baxter - Statki czasu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Statki czasu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Statki czasu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Powieść napisana została z pozycji pojmowania kosmosu przez człowieka końca dwudziestego wieku i zdobyczy współczesnej nauki; jest nowoczesną reinterpretacją wizji Wellsa. Podróżnik w czasie u Baxtera zmierza ku nieskończoności. Jego zadanie jest daleko ważniejsze niz tylko uratowanie Weeny: prócz tajemnicy przyszłości musi także rozwiązać paradoksy otaczającego go świata.
Autoryzowana kontynuacja
Herberta George’a Wellsa.

Statki czasu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Statki czasu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nie miałem jednak czasu na ironię i poczułem się dość zakłopotany, że w ogóle sformułowałem taką literacką myśl!

— Tak się składa, że dziś jest czwartek. A raczej był, bo teraz mamy wczesne godziny piątku. I co z tego? I przede wszystkim, dlaczego pan o tym nie wie? Kim pan w ogóle jest?

— Powiem panu, kim jestem — odparłem. — I — wskazałem Morloka, na co nasz niechętny gospodarz otworzył szerzej oczy — kim on jest. I dlaczego nie mam pewności, która jest godzina, czy nawet jaki jest dziś dzień. Najpierw jednak... Czy możemy wejść do środka? Chętnie bym skosztował pańskiej brandy.

Stał w miejscu przez około pół minuty. Knot świeczki w kałuży wosku sypał iskry. Usłyszałem westchnienie Tamizy w oddali, gdy rzeka mijała ospale mosty w Richmond. W końcu odpowiedział:

— Powinienem wyrzucić was na ulicę! Ale...

— Wiem — powiedziałem łagodnie. Popatrzyłem na mojego młodszego odpowiednika z pobłażaniem; zawsze byłem skory do snucia gorączkowych domysłów i mogłem sobie wyobrazić, jakie to szalone hipotezy już kiełkują w tamtym płodnym, niezdyscyplinowanym umyśle!

Powziął decyzję. Odsunął się od drzwi.

Dałem znak Nebogipfelowi, żeby ruszył naprzód. Morlok, którego stopy były gołe z wyjątkiem warstwy włosów, stąpał cicho po parkiecie w holu. Mój młodszy odpowiednik popatrzył na Morloka — Nebogipfel odwzajemnił spojrzenie z zainteresowaniem — i powiedział:

— Jest... eee... późno. Nie chcę budzić służących. Chodźcie do jadalni; tam jest prawdopodobnie najcieplej.

W holu panowała ciemność; dolna część ściany o charakterze cokołu była właśnie malowana, a powyżej znajdował się rząd wieszaków na kapelusze. Światło świeczki powodowało, że szeroka czaszka naszego niechętnego gospodarza wyglądała jak ciemny kontur, kiedy wprowadzał nas przez drzwi do palarni. W jadalni nadal żarzyły się węgle w kominku. Nasz gospodarz zapalił świeczki od tej, którą niósł, i w pomieszczeniu zrobiło się jasno, gdyż znajdowało się tam kilkanaście świec: dwie w pojedynczych, mosiężnych świecznikach na gzymsie, między którymi wygodnie stał sobie pękaty słoik z tytoniem, a reszta w lichtarzach.

Rozejrzałem się po tym ciepłym i wygodnym pokoju — tak znajomym, a jednak tak odmiennym z powodu bardzo subtelnych zmian w ustawieniu mebli i wystroju! Przy drzwiach stał stolik ze stosem gazet — bez wątpienia obfitujących w ponure analizy najnowszych oświadczeń pana Disraeli, lub być może jakieś strasznie nudne artykuły na temat kwestii wschodniej — äw pobliżu kominka stał mój niski i wygodny fotel. Ale po moim komplecie ośmiokątnych stolików i lampkach żarowych ze srebrnymi ozdobami w kształcie lilii nie było śladu.

Gospodarz podszedł do Morloka. Pochylił się do przodu, opierając ręce na kolanach.

— Co to jest? Wygląda jak jakaś małpa lub zdeformowane dziecko. Czy to coś ma na sobie pańską marynarkę?

Obruszyłem się, słysząc taki ton i zdziwiłem się, że tak zareagowałem.

— „To coś” — powiedziałem — to prawdę mówiąc „on”. I potrafi sam za siebie mówić.

— Doprawdy? — Zwrócił twarz w kierunku Nebogipfela. — Naprawdę potrafisz? Na wielkiego Scotta!

Patrzył dalej na owłosioną twarz biednego Nebogipfela, a ja stałem na dywanie w jadalni i usiłowałem nie zdradzać oznak zniecierpliwienia — by nie rzec zażenowania — z powodu tego niegrzecznego zachowania.

Przypomniał sobie o obowiązkach gospodarza.

— Och — powiedział — przepraszam. Usiądźcie, proszę.

Opatulony moją marynarką Nebogipfel stał na środku dywaniku przed kominkiem. Zerknął na podłogę, a potem rozejrzał się po pokoju. Wydawało się, że na coś czeka i po chwili zrozumiałem, o co chodzi. Morlok był tak przyzwyczajony do techniki swoich czasów, że czekał, aż mebel zostanie wytłoczony z dywanu! Choć później w trakcie naszej znajomości Morlok miał się wykazać sporą wiedzą i elastycznością umysłu, w tamtej chwili był tak zaskoczony, jak ja mógłbym być, gdybym szukał lamp gazowych na ścianie jakiejś jaskini w epoce kamiennej.

— Nebogipfelu — odezwałem się — to są prymitywniejsze czasy. Przedmioty są trwałe. — Wskazałem na stół jadalny i krzesła. — Musisz sobie wybrać jedno z nich.

Mój młodszy odpowiednik słuchał tych wyjaśnień z wyraźnym zainteresowaniem.

Po kilku sekundach dalszego wahania Morlok ruszył do jednego z masywniejszych krzeseł.

Znalazłem się tam przed nim.

— Właściwie nie to, Nebogipfelu — powiedziałem łagodnie. — Chyba nie byłoby ci wygodnie na tym krześle, widzisz, mogłoby spróbować zrobić ci masaż, a nie jest przystosowane do twojej wagi...

Gospodarz spojrzał na mnie zaskoczony.

Pod moim kierunkiem — czułem się jak niezdarny rodzic, kiedy krzątałem się przy Morloku — Nebogipfel wysunął proste krzesło z pionowym oparciem i wdrapał się na nie; siedział na nim ze zwisającymi nogami, jak jakieś włochate dziecko.

— Skąd pan wiedział o moich aktywnych krzesłach? — zapytał gospodarz. — Pokazałem je zaledwie kilku przyjaciołom. Konstrukcja nawet nie jest jeszcze opatentowana...

Nie odpowiedziałem. Jedynie popatrzyłem mu dość długo w oczy. Dostrzegłem, że niezwykła odpowiedź na jego pytanie już kiełkuje mu w umyśle.

Odwrócił spojrzenie.

— Niech pan usiądzie — powiedział do mnie. — Proszę. Przyniosę brandy.

Siedziałem z Nebogipfelem — przy własnym przeobrażonym stole jadalnym, w towarzystwie Morloka! — i rozglądałem się. W jednym narożniku jadalni na trójnogu stał stary, gregoriański teleskop, który przyniosłem z domu rodziców — prosty przyrząd, który dawał jedynie zamglony obraz, a jednak w dzieciństwie stanowił dla mnie okno na wspaniałe światy na niebie i na intrygujące cuda fizyki optycznej. A za tym pokojem znajdowało się ciemne przejście do laboratorium; drzwi do niego pozostawiono niedbale otwarte. Zaglądając w to przejście, zobaczyłem kuszący widok samego warsztatu: bezładnie leżącą aparaturę na stołach, rozłożone na podłodze arkusze rysunkowe i rozmaite narzędzia oraz urządzenia.

Powrócił do nas gospodarz; niósł niezdarnie trzy kieliszki do brandy i karafkę. Nalał trzy spore porcje; alkohol skrzył się w świetle świec.

— Proszę — powiedział. — Czy jest warn zimno? Czy mam rozpalić ogień?

— Nie — odrzekłem. — Dziękuję.

Uniosłem kieliszek, powąchałem brandy, a potem wziąłem alkohol na język.

Nebogipfel nie wziął swojego kieliszka. Zanurzył blady palec w płynie, wyjął go i zlizał kroplę z koniuszka. Wydawało się, że zadrżał. Następnie odsunął delikatnie kieliszek od siebie, jakby znajdował się w nim najbardziej niezdrowy trunek, jaki można sobie wyobrazić!

Gospodarz obserwował to z zaciekawieniem, a potem, z wyraźnym wysiłkiem, odwrócił się do mnie.

— Jestem w niekorzystnym położeniu. Nie znam pana. Wygląda jednak na to, że pan mnie zna.

— Tak. — Uśmiechnąłem się. — Mam jednak pewien dylemat: nie wiem, jak mam pana nazywać.

Zmarszczył brwi i wyglądał na zaniepokojonego.

— Nie widzę w tym żadnego problemu. Nazywam się...

Uniosłem rękę; przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

— Nie. Będę stosował — za pozwoleniem — imię Moses.

Pociągnął spory łyk brandy i spojrzał na mnie z autentycznym gniewem w swoich szarych oczach.

— Skąd pan o tym wie?

Moses — moje znienawidzone pierwsze imię. Bez końca mi dokuczano w szkole z jego powodu i trzymałem je w tajemnicy, odkąd opuściłem dom!

— Nieważne — odrzekłem. — Nie zdradzę pańskiego sekretu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Statki czasu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Statki czasu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stephen Baxter - The Martian in the Wood
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Project Hades
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Evolution
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Bronze Summer
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Iron Winter
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Flood
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Firma Szklana Ziemia
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Les vaisseaux du temps
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Moonseed
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Exultant
Stephen Baxter
Stephen Baxter - Coalescent
Stephen Baxter
libcat.ru: книга без обложки
Stephen Baxter
Отзывы о книге «Statki czasu»

Обсуждение, отзывы о книге «Statki czasu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x