— Czy wiesz, co się wydarzy? — spytała Darva.
— Nie mam najmniejszego pojęcia — pokręcił głową. — Powinno to jednak być… interesujące. Bo widzisz, te apartamenty są obojętne pod względem wa. Nie tylko nie ma wa w niczym, co tu się znajduje, to na dodatek odpowiednie środki chemiczne tłumią zmysł wa, jeśli ktoś takowy w ogóle posiada. To bardzo złożony proces i musi on być… importowany, jeśli wiesz co mam na myśli.
Skinąłem głową.
— I dlatego nie możecie stosować go wszędzie w tym budynku.
— Także dlatego, że bardzo trudno go wyprodukować, i że nie działa on w przypadku wszystkich powierzchni. Niemniej… teraz uważajcie.
Aeolia Matuze nachyliła się do przodu i strząsnęła popiół z papierosa do bogato zdobionej popielniczki, po czym odwróciła się w kierunku znajdujących się po prawej stronie drzwi. Pojawiła się w nich jakaś postać, którą ledwie z wielkim trudem mogliśmy rozpoznać.
Jej ubranie było spalone, a twarz — cała nie osłonięta niczym skóra — była sczerniała jak u kogoś, kto przebywał zbyt długo pod palącymi promieniami słońca na pustyni. Widok był okropny. Postać stała niepewnie w drzwiach wpatrując się w kobietę.
Aeolia Matuze zrobiła zaskoczoną minę.
— Tulisiu! Mój ty biedaku! Cóż oni ci zrobili?
— Dawno się nie widzieliśmy, Aeolio — powiedział Tulio Koril zmęczonym głosem.
— Ojej! Chodź tutaj! Usiądź w fotelu i odpręż się! Napijesz się czegoś?
Scena ta wprawiła nas w osłupienie, ale usłyszeliśmy suchy śmiech Korila.
— Masz jeszcze to wino? To dobre, białe?
Wstała, podeszła do barku, sięgnęła po butelkę, nalała pełen kielich wina i zaniosła mu do fotela. Przyjął kielich, wypił kilka dużych łyków, a następnie sączył powolutku resztę napoju. Rzeczywiście wino wydawało się wpływać na niego odprężająco.
Aeolia Matuze usiadła ponownie na kanapie naprzeciw niego, i obserwowała go w milczeniu. Nie okazywała trwogi; nie była ani wstrząśnięta wizytą swego poprzednika, ani też wizyta ta nie wydawała się jej przerażać, co oznaczało, że musiało być w tym wszystkim coś, czego nie rozumieliśmy, a przynajmniej było tam coś, o czym sam Koril nie miał do końca pojęcia. Przypomniała mi się uwaga Moraha, która wskazywała, iż w tym pomieszczeniu są oni sobie równi, jeśli chodzi o wa, bowiem żadne z nich go tam nie posiada.
Aeolia Matuze robiła wrażenie autentycznie zatroskanej.
— Powiedz mi… te oparzenia. Czy bardzo bolą?
— Nie jest tak źle. — Koril wzruszył ramionami. Cały jestem trochę zesztywniały. Sądzę, że to wpływ szoku, ale nie jest to nic takiego, z czym nie mógłbym sobie poradzić.
Skinęła głową, robiąc przy tym zadowoloną minkę. — Wiesz, kochałam cię przez całe lata, jednak nigdy bardziej niż dziś. To, czego dokonałeś, jest niewiarygodne, Tulisiu. Żaden inny człowiek nie byłby w stanie tego dokonać.
— Wiedziałaś, że wrócę.
Skinęła głową.
— Wiedziałem, że jeśli ktokolwiek mógłby to uczynić, to ty byłbyś tym kimś. Powiedz mi, jak ci się udało pokonać Synod? Jego członkowie potrafili rwać stalowe sztaby, wystrzeliwać się w próżnię… robić rzeczy, w które trudno by ci było uwierzyć. A poza tym posiadali swe pełne moce!
— I na tym polegał twój problem — rzekł Koril, pociągając z kielicha. — Gdyby nie zachowali swej mocy wa, byliby jako członkowie Synodu bezużyteczni. A skoro ją zachowali, musieli posiadać to wa w swoich molekułach, tak jak i ty, i ja. A wa jest wa.
— Ale przecież oni byli praktycznie niedostępni i nieprzenikalni!
— Wiesz Aeolio, z czego jesteśmy zbudowani? roześmiał się. — Ze związków chemicznych. Wiesz, z czego obudowana jest skała? Również ze związków chemicznych. Zasadą jest bowiem, że jeśli się jest materią, to musi się być z czegoś zbudowanym. Ze związków chemicznych. Ze szczególnej mieszanki związków chemicznych. A skoro już się wie, jak coś jest zbudowane i wie się również, że wa znajduje się w każdej molekule, to ten materiał, czymkolwiek on był, nie różnił się od normalnego ciała ludzkiego. Nie różnił się. A ja miałem jego próbkę odpowiednio wcześniej. Kazałem ją poddać analizie. Muszę przyznać, że wynik mnie zaskoczył. Przestawienie jednego tylko małego atomu w jego podstawowej strukturze powodowało, że całość zmieniała się w inną, równie niesamowitą substancję… taką jednak, którą można było całkiem nieźle palić i topić. Czy to nie miło, Aeolio, wiedzieć, że czary to nic innego jak podstawowa chemia?
Roześmiała się, na pozór zachwycona jego wyjaśnieniami.
— Jakież to inteligentne z twojej strony! Założę się, że sala przyjęć wygląda jak śmietnik.
— Rzeczywiście, dekorator wnętrz tam nie wystarczy — przyznał. — Cieszę się, że przynajmniej zabrałaś stamtąd te malowidła.
— Rozmawiają, jak starzy kumple! — Darva kręciła w zdumieniu głową. Czy nie po to tu przybył, żeby ją zabić?
— Być może — odparł Morah. — Byli jednak małżeństwem przez dwadzieścia siedem lat.
Zarówno Darva, jak i ja otworzyliśmy szeroko usta ze zdumienia.
— …dwoje żyło jeszcze — mówił Koril. — Byli w znacznie gorszym stanie ode mnie. Znajdują się za sceną, ale powiedziałem im, żeby na razie tu jeszcze nie przychodzili.
Matuze robiła wrażenie zadowolonej.
— Powiedz mi, Tulisiu, dlaczego akurat teraz? Sądziłam, że utknąłeś już na zawsze w tej swojej pustynnej kryjówce, szczególnie że miałeś te wszystkie smakowite zabawki, które pozwalaliśmy, by do ciebie docierały.
— Pozwalaliśmy? — czarc aż podskoczył.
— Tulisiu! — uśmiechnęła się słodko. — Któż zna cię lepiej ode mnie? Czy rzeczywiście sądzisz, że mogłeś otrzymywać te wszystkie materiały z innych planet bez naszej pomocy? O wiele taniej i łatwiej było pomagać ci zajmować się tym, co najbardziej kochałeś, niż prowokować walkę na dużą skalę. I tak za kilka miesięcy twój powrót tutaj stałby się problemem czysto akademickim. Nasza smakowita wojenka już bowiem trwa.
Koril wyglądał na kompletnie ogłuszonego tą oczywistą prawdą, którą ona mu przedstawiała. Kiedyś zresztą przyznał się wobec mnie do swoich słabości. Teraz byłem prawie pewien, iż Dumonia zorientował się w intrydze i dlatego parł do konfrontacji. Koril jednakże — muszę mu oddać sprawiedliwość — nie zamierzał wspomnieć nic o Cerberejczyku.
— Tu chodzi o zło, Aeolio. Zło!
— Z ł o? — roześmiała się. — O czym ty, do diabła, mówisz?
Jeszcze raz powtórzył te słowa, które wydawały się prześladować go od czasu, kiedy usłyszał je po raz pierwszy od nieszczęsnego Jatika.
Słuchała z wielką uwagą, ale nie widać było po niej żadnej reakcji. Wreszcie, kiedy zakończył swą opowieść, powiedziała:
— To największy nonsens, jaki w życiu słyszałam! Oni są…dziwni… przyznaję, ale nie są z ł em. Czymże zresztą więcej jest zło jak czyimś arbitralnym wyobrażeniem czegoś moralnie niewłaściwego? Czyż nie o to walczyłeś z Konfederacją? Czyż nasze własne ideały nie kojarzą się innym, stosującym odmienne standardy, ze złem? Czy ty, Tulisiu, czujesz w sobie zło? Bo ja nie.
Koril nie odpowiadał. Wydawał się wpierw sztywnieć powoli, a potem równie wolno odprężać. Kielich wypadł mu z dłoni i potoczył się po dywanie, a z jego wnętrza wypłynęło zaledwie kilka kropel wina.
— Tulisiu — odezwała się słodziutkim głosem. — Tulisiu?
Nie uzyskawszy żadnej reakcji, wstała i podeszła do niego, nachyliła się i przyjrzała mu się bardzo dokładnie. Usatysfakcjonowana, skinęła do siebie głową i rozejrzała się po pustym pokoju.
Читать дальше