Na końcu korytarza ujrzeliśmy, prowadzące w górę, drewniane schody. Zawahaliśmy się. Darva spojrzała na mnie.
— A gdzie jest Kira, czy Zala, czy jak tam ona się, do diabła, nazywa?
— Nie wiem — pokręciłem głową. — Nie zauważyłem. Przypuszczam, że jest tam, skąd przyszliśmy. Zapomnij o niej… na razie.
Poszedłem przodem, powoli i ostrożnie, trzymając w dłoni gotowy do użytku pistolet laserowy.
Doszedłem do szczytu schodów, zatrzymałem się i poczekałem na Darvę. Nie wiem, kogo lub co spodziewałem się tam spotkać, ale na pewno nie miał to być Yatek Morah.
Rozdział szesnasty
Meandry i zawirowanie
Darva wypaliła, nim zdołałem ją powstrzymać, ale Morach za pomocą jedynie nieznacznego ruchu dłoni odchylił tor ognia i rozproszył energię. Ciągle był w tym samym stroju, w którym go zapamiętałem — w czarnym mundurze żołnierza, choć tym razem uzupełnił go o czapkę z czerwonym otokiem. Oczy miał równie niesamowite, jak przedtem.
— Odłóżcie te zabawki — powiedział, wskazując na nasze pistolety. — Są tu zupełnie bezużyteczne… i zupełnie niepotrzebne.
Westchnąłem i wsunąłem swą broń do kabury. Darva, niepewna, zrobiła to samo. Popatrzyłem na niego, potem na Darvę i oceniłem sytuację.
— Czy mówi ci coś termin „Mroczne Poszukiwania”?
Darva wydawała się nic nie rozumieć, jednak Morah zachichotał ponuro.
— A gdzież to poznałeś to wyrażonko?
— Jestem Park Lacoch. Ten sam, którego rok temu Korman rzucił wilkom na pożarcie.
Morah wyglądał na autentycznie rozbawionego. — I po cóż mi teraz ta informacja? I tak już znam prawdziwą naturę Embuay, a także — lokalizację bazy Korila.
— Bardzo możliwe, ale to zupełnie nie moja sprawa — odparłem spokojnie. — Dano mi zadanie do wykonania i wykonałem je przy pierwszej sposobności.
I moje słowa, i mój spokój wydawały się robić na nim wrażenie.
— Być może masz rację.
— Posłuchaj… mogłem wydostać się z Bourget bezpieczną drogą, ale tego nie uczyniłem. Celowo pozwoliłem się schwytać i na dodatek zostałem odmieńcem. To chyba jakoś o mnie świadczy, niezależnie od tego, czy jest ci jeszcze potrzebna ta informacja, czy już jej nie potrzebujesz. Zbyt wysoką cenę zapłaciłem, by stać się zbędną ofiarą.
— O czym ty, do diabła, mówisz? — Darva patrzyła na mnie dość dziwnym wzrokiem.
— Przykro mi, skarbie. Tak naprawdę, jestem pragmatykiem. Wyjaśnię ci wszystko później. Powiedzmy, że Marah i ja niekoniecznie musimy być takimi przeciwnikami, na jakich wyglądaliśmy.
Popatrzyła na Moraha z nieukrywanym niesmakiem.
— Wiesz, ta twoja dziewczynka, Zala, nie okazała się dla ciebie zbyt pomocna.
Morah skinął głową, a ja poczułem niejaką ulgę, że przynajmniej na razie Darva trzyma ze mną.
— To prawda, że jak do tej pory, dziewczyna mnie nieco rozczarowała — przyznał Szef Ochrony. — Czy ona jest z wami?
— Jest tam… gdzieś — odpowiedziałem. — Nie czekaliśmy na pełne fajerwerki.
— Tak, rozumiem doskonale — odparł troszkę niespokojnym głosem. — Ilu ich tam jest?
— Koril trójka innych czarców; wszyscy bardzo dobrzy powiedziałem zgodnie z prawdą. — Plus, naturalnie, twoja dziewczyna, o ile udało jej się przeżyć to, co tam się działo.
— Hmm… Tak. Rozumiem.
Wyglądał na zmartwionego, co wielce mnie satysfakcjonowało, tym bardziej że nie podejrzewałem go o posiadanie jakichkolwiek emocji. Jego wygląd, sposób bycia i te przeklęte oczy świadczyły o takiej mocy, że przysiągłbym: jest wolny od takich ludzkich odruchów.
— A dlaczego nie pomagasz swoim współtowarzyszom… czy jak ich tan nazwać? — spytała Darva, wyczuwając to samo, co ja.
— Nikt tego ode mnie nie oczekuje — odparł rzeczowo: — Nie jestem członkiem Synodu.
— Co takiego?! Przecież Koril powiedział… — zacząłem, ale przerwał mi natychmiast.
— Powiedziałem ci już kiedyś, że jestem Szefem Ochrony. Nie powiedziałem natomiast czyjej.
— O bogowie! — jęknęła Darva. — On pracuje bezpośrednio dla tamtych!
Morah przekrzywił głowę.
— Bitwa na dole już się zakończyła — oznajmił obojętnym tonem. — Za chwilę będziemy mieć gości. Proponuję, żebyśmy udali się do tamtego pokoju i siedzieli tam bardzo cicho.
— Kto zwyciężył? — zawahałem się.
— Gdyby zwyciężył Synod, nie musielibyśmy chować się w tamtym pokoju, prawda?
To mnie przekonało. Poszedłem za nim. Darva wzruszyła ramionami i dołączyła do nas. Wiedziałem, że usiłuję dojść do tego, po czyjej stronie jesteśmy w tej chwili. Jeśli chodzi o mnie, próbowałem odgadnąć, jakie motywy kierują Morahem. Wydawało się rzeczą oczywistą, że jako przedstawiciel obcych na Charonie powinien uważać, iż w jego interesie leży utrzymanie na tronie Matuze. A przecież wyglądało na to, że za chiwalę pozwolimy Korilowi zająć jej miejsce.
Nie było jednak czasu na zbędne pytania; ledwie zdążyliśmy zamknąć drzwi, kiedy usłyszeliśmy, jak ktoś powoli wspina się na schody. Nowoprzybyły robił wrażenie zmęczonego, być może był słaby i ranny, jednak krok po kroku zbliżał się. Jeden człowiek. Tylko jeden. Wiedziałem, kim on musi być.
Usłyszeliśmy jak zatrzymuje się u szczytu schodów. Wyobraziłem sobie, że rozgląda się ostrożnie wokół. Wreszcie przeszedł obok naszych drzwi i wkrótce jego kroki ucichły w głębi korytarza.
— Pozwalasz, by ją dopadł? — odwróciłem się do Moraha.
— Być może. A być może nie. Chwileczkę… Cicho!
Na schodach usłyszeliśmy delikatniejsze, cichsze kroki. Kimkolwiek była ta osoba, na pewna była lżejsza i ostrożniejsza od tej pierwszej. Powstrzymaliśmy na chwilę oddech, po czym Morah westchnął cichutko i gestem dłoni wskazał, byśmy przeszli do tyłu pomieszczenia. Na ścianie ujrzałem tam całkiem ładny obraz przedstawiający krajobraz z jakiegoś świata, którego nie znałem. Morah nacisnął ukryty przycisk i malowidło bezszelestnie opadło w dół, odkrywając jednostronne lustro.
Zobaczyliśmy ogromny, wygodny salon, pięknie umeblowany i z doskonale wykorzystaną wolną przestrzenią. Wszędzie dookoła stały rzeźbi i wisiały obrazy, wśród których rozpoznałem zaginione skarby sztuki naszej rasy. Czułem instynktownie, iż mam do czynienia z oryginałami.
Na kanapie, odziana w spodnie, sandały i purpurową koszulę bez rękawów, siedziała Aeolia Matuze. Była to bez wątpienia ona; wyglądała dokładnie tak samo, jak na obrazach i zdjęciach. Bardzo swobodna, z nogą założoną na nogę, siedziała i paliła papierosa w długiej cygarniczce. Nie wyglądała ani na szczególnie zmartwioną, ani nawet na zaniepokojoną.
— Mam nadzieję, że to pomieszczenie jest dźwiękoszczelne — odezwałem się cicho do Moraha.
— Absolutnie dźwiękoszczelne — skinął głową. Mam jednak połączenie i mikrofon działający w jedną stronę.
— Wygląda doskonale, jak na swój wiek — zauważyłem. — Robot?
— Ależ nie. Po prostu stosuje odpowiedni czar. Nie jesteśmy jeszcze przygotowani na robota w roli Lorda Rombu.
— Po co robić ze wszystkich roboty? — powiedziała Darva złośliwym tonem. — Przecież w ten sposób twoje stanowisko stanie się zbędne.
— Niewłaściwie pojmujesz nasze motywy — odparł Morah, nie zwracając uwagi na jej sarkazm. — Roboty są bronią i w pewnym sensie, łapówką; mają one jednak swoje ograniczenia. Jako broń i jako łapówka są cenne ze względu na doskonalsze umiejętności, jakie oferują. Jednocześnie jednak oznaczają dla ludzi śmierć, a z powodu tego, co zabierają, oznaczają także śmierć ludzkiej cywilizacji. Być może kiedyś to zrozumiesz. Teraz jednak… patrz uważnie.
Читать дальше