— Nie, nie nieśmiertelni — odparła kobieta. — Rany śmiertelne na Zewnątrz, tu również są śmiertelne. „Organizmy Wardena” wykorzystują naturalne możliwości waszego ciała, by utrzymać was w zdrowiu, ale jeśli wasze ciało nie potrafi sobie z czymś poradzić, to one również tego nie potrafią. Poza tym na Charonie więcej ludzi umiera z przyczyn zewnętrznych niż z powodów naturalnych. Biorąc pod uwagę zdolność „organizmu Wardena” do naprawy, a nawet do tworzenia nowych komórek mózgowych, potencjalna długość życia — i to w zdrowym ciele — jest tutaj o wiele większa niż w świecie cywilizowanym.
Większość siedzących przy stole, z Zalą włącznie, usłyszała jedynie drugą część tej wypowiedzi i wydawała się zadowolona z tego, co usłyszała. Mnie o wiele bardziej zainteresowała informacja, z której można było wysnuć logiczny wniosek, że mnóstwo ludzi nie umiera tutaj śmiercią naturalną. Jakoś nie mogłem zapomnieć zębów tamtych niebieskich jaszczurów.
Następnie nasi przewodnicy przedstawili nam ogólne informacje o planecie, z których większość znałem. Interesujące było na przykład to — zważywszy na te ulewne deszcze — że na centralnym kontynencie występują pustynie, jedyne miejsca, gdzie można oglądać błękitne niebo przez czas dłuższy niż tylko chwila. Wyglądało na to, iż woda na Charonie oznaczała albo nadmiar, albo niedostatek; przeważnie to pierwsze. Jednak na terenach suchych mogło zdarzać się, iż deszcz nie padał częściej niż raz na stulecie. Na dodatek, na całej planecie występowały gwałtowne burze, zwane wichrami tabar, szybkie i śmiertelnie niebezpieczne, uderzały wprost znikąd, towarzyszyły im potężne wyładowania, a prędkość wiatru przekraczała 160 kilometrów na godzinę. Pogody, włącznie z tymi burzami, nie można było przewidzieć w miarę dokładnie, ponieważ górna warstwa atmosfery zawierała dziwne pole naładowanych elektrycznie cząsteczek, które wprowadzało w błąd konwencjonalne radary, kamery na podczerwień i tym podobne urządzenia, podczas gdy sztucznie wytworzone pola elektryczne znajdujące się na ziemi przyciągały i brały na siebie całą furię wichrów tabar. Zaczynałem rozumieć praktyczne powody, dla których utrzymywano technologię na stosunkowo najniższym poziomie. Port kosmiczny zamykano natychmiast, kiedy tylko pojawiały się pierwsze sygnały o burzy, a mimo to, za pamięci naszych dwojga przewodników, dwukrotnie już uległ on prawie całkowitemu zniszczeniu. Wahadłowiec posiadał ochronę przeciwko tym polom; nie był jednak całkowicie na nie odporny.
Podobnie jak w przypadku innych światów Wardena; kosmiczna stacja „badawcza” znajdowała się na orbicie, poza zasięgiem wszelkich nieprzyjemnych wybryków natury, ale była ona niedostępna dla osób nie — upoważnionych. Ciekawe, że na tych stacjach kosmicznych „organizm Wardena” infekował każdego, z kim wchodził w kontakt, a pozostawiał całkowicie w spokoju wszelką materię nieorganiczną. Jego pełne własności ujawniały się jedynie na powierzchni jednej z czterech planet, i to tylko w stosunku do ludzi znajdujących się pod wpływem tego samego typu „organizmu”.
Przeszliśmy więc nareszcie do spraw naprawdę dla nas interesujących.
— Do zupełnego braku opartych na technologii wygód — ciągnął Garal — dochodzi jeszcze efekt uboczny związku z „organizmem Wardena”, który jest, że tak powiem, trudny do zaakceptowania nawet wtedy, kiedy się już z nim miało do czynienia. Ten efekt uboczny jest inny na każdej z czterech planet Rombu, wynika on z faktu, że te maleńkie „organizmy wardenowskie” w jakiś sposób pozostają w łączności ze sobą. Na przykład na Lilith niektórzy ludzie posiadają moc poruszania, przesuwania czy wręcz niszczenia gó za pomocą myśli. Robią to nakazując własnym „organizmom Wardena”, by wydawały rozkazy innym tym znajdującym się w skałach, drzewach, innych ludziach, i czym tam jeszcze. Jednak wielkość mocy, jaką posiada jednostka, jest sprawą indywidualną. Na Cerberze ta łączność między „organizmami” ma tak dziwaczną formę, że ludzie potrafią dosłownie wymieniać się umysłami; i jest to zjawisko — tak powszechne, iż dokonują często owej wymiany wbrew własnej woli, bez żadnej nad tym kontroli. Na Meduzie łączność pomiędzy „organizmami Wardena” jest tak ograniczona, że praktycznie zachodzi ona jedynie wewnątrz ciała jednostki, powodując gwałtowną i niezależną od woli zmianę kształtu ciała, dostosowując je do środowiska, w jakim dana osoba się znalazła. Tutaj natomiast… Cóż, sytuacja jest nieco inna, choć jeśli chodzi o sarnę zasady, są pewne podobieństwa.
Zapadła absolutna cisza, a oczy wszystkich zwrócone były na Charonitę. Tu właśnie znajdowało się sedno naszych ewentualnych doświadczeń z Charonem… i wyjaśnienie tego, czym się możemy stać.
— Tak jak mieszkańcy Lilith, my również dysponujemy pewną mocą w odniesieniu do przedmiotów i ludzi — wtrąciła Tiliar, przejmując prowadzenie spotkania. — Tak jak na Cerberze, jest to zdolność psychiczna, a nie fizyczna, i umożliwia ona bezpośredni kontakt umysłów. Podobnie jak na Meduzie, możliwa też jest zmiana kształtu, choć w nieco odmiennym sensie. I chociaż moce te nie są cechą indywidualną — to znaczy, każdy posiada owe zdolności — to jednak potrzeba wiele ćwiczeń i dużo samodyscypliny, by móc właściwie z nich korzystać, a ci, którzy potrafią już to czynić, mogą ich użyć przeciwko wam.
Przerwała na moment, najwyraźniej starając się bardzo precyzyjnie formułować swe myśli.
— Bo widzicie — ciągnęła po chwili — Charon to świat z dziecięcych opowiadań i baśni. To świat, gdzie działa magia, gdzie czar… czarownicy i ich czary potrafią wywierać piorunujące skutki. A jednocześnie jest to świat, na którym żadne prawa naukowe nie są gwałcone.
Było to dość trudne do przełknięcia i kilka osób z naszego towarzystwa zaczęło pomrukiwać i potrząsać głowami.
— Wiem, że niełatwo to zaakceptować — odezwał się po chwili Garal — ale nawet ci najbardziej oporni wśród was szybko zorientują się, jak to wszystko wygląda w rzeczywistości. Pozwólcie, że zapytam was, skąd wiecie, że znajdujecie się właśnie tutaj. Skąd wiecie, iż to miejsce wygląda właśnie tak, jak wygląda? Że wy sami wyglądacie tak, jak wyglądacie, a my tak jak my? Skąd wiecie, że w tej chwili pada deszcz?
— Jesteśmy przemoczeni — mruknął ktoś pod nosem i wszyscy się roześmieli.
— No dobrze, ale skąd wiecie , że jesteście przemoczeni? Wy, wasza osobowość, wasza pamięć, ta wasza myśląca cząstka — w rzeczywistości zamknięta jest w mózgu i w korze mózgowej. Twój mózg jest jedynym prawdziwym tobą, a przecież jest on całkowicie oddzielony od otoczenia czaszką. Nie ma on możliwości bezpośredniego stwierdzenia, co dzieje się wokół. Nie posiada nawet ośrodków bólu. Wszystko, co wiecie, dochodzi do was, do waszego mózgu, za pośrednictwem zmysłów. Wzrok. Węch. Smak. Dotyk. Słuch. Pięć zmysłów. Każdy z nich przesyła informacje do mózgu i potwierdza informacje innych zmysłów, pozwalające mózgowi zorientować się w tym, co się dzieje dokoła. A co, jeśli te pięć zmysłów się myli? Istnieją pewne tortury i pewne zabiegi psychiczne co czasami na jedno wychodzi — które właśnie z czegoś takiego korzystają. Wysyłają wam one bowiem fałszywe informacje. Jest taka starożytna religia voodoo, która by mogła wyjaśnić ten problem.
— Praktykujący voodoo — podjęła wykład Tilar brał próbki waszych paznokci, włosów, a nawet odchodów, i umieszczał je na lalce. Po czym to, co magik — kapłan czynił z tą lalką, miało się również dziać z wami. A niby dlaczego voodoo przetrwało aż do czasów podboju kosmosu? Dlatego, że jest skuteczne:
Читать дальше