Miałem też dość czasu, aby pomyśleć o sytuacji na Rombie Wardena i o powodach, dla których tak znakomicie nadawał się ma więzienie. Nie przyjąłem bowiem tego, co mi opowiadano, bez żadnych zastrzeżeń. Nie było doskonałych więzień — chociaż to tutaj było ideałowi bliskie. Wkrótce po wylądowaniu na Charonie, kiedy zacznę tam żyć i oddychać jego atmosferą, zostanę zainfekowany przedziwnym submikroskopijnym organizmem, który zajmie się wewnętrzną gospodarką każdej komórki mojego ciała, będzie tam sobie żył, czerpiąc pokarm z mojego organizmu, ale i zarabiając na własne utrzymanie przez utrzymywanie na odległość mikroorganizmów chorobotwórczych, infekcji i tym podobnych zagrożeń. Jedyne, co to stworzenie posiadało, to wola przetrwania, a przetrwać mogło tylko wówczas, kiedy i ty przetrwałeś.
Jednak do życia potrzebne mu było coś jeszcze, jakiś pierwiastek w śladowych ilościach, taki który występował tylko w systemie Wardena. Nikt nie wiedział, co to jest i nikt tak naprawdę nie wykonał całej tej żmudnej roboty, by to odkryć, ale wszyscy wiedzieli, że może się to znajdować tylko tam, tylko w systemie Wardena. Czymkolwiek to było, nie znajdowało się w powietrzu, ponieważ wahadłowce krążyły pomiędzy poszczególnymi Diamentami i można było na nich oddychać oczyszczoną, automatycznie wytwarzaną atmosferą, bez żadnych złych skutków. W żywności to też się nie kryło. Sprawdzili to. Ludzie z któregokolwiek ze światów Wardena mogli odżywiać się syntetyczną żywnością, w jakimś całkowicie odizolowanym laboratorium, na przykład na stacji orbitalnej. Wystarczyło jednak oddalić się zbyt daleko od którejś z planet Wardena, nawet jeżeli się miało zapas żywności i powietrza, a organizm Wardena ginął. Skoro jednak już dokonał modyfikacji twoich komórek i były one całkowicie uzależnione od niego, ty również ginąłeś w potwornych mękach. Ta graniczna odległość wynosiła mniej więcej ćwierć roku świetlnego od słońca. Dlatego statek — baza był tam gdzie był.
Cztery planety Rombu Wardena różniły się nie tylko klimatem. Organizm Wardena wykazywał godną podziwu konsekwencję, jeśli chodzi o wpływ, jaki wywierał na człowieka na każdej z poszczególnych planet. Możliwe, że w zależności od odległości od słońca; co było chyba istotne dla tego organizmu, jego wpływ zależał ad tego, na której z planet dany człowiek zetknął się z nim po raz pierwszy. Niezależnie od tego, co czynił, „organizm Wardena” postępował konsekwentnie w ten sam sposób, nawet jeśli jego nosiciel przenosił się z planety na planetę.
Organizm ten wydawał się wykazywać własności telepatyczne, choć nikt nie miał pojęcia, jak to jest możliwe. Organizm nie posiadał inteligencji, w każdym razie zawsze można było przewidzieć jego zachowanie. Większość wywoływanych przez niego zmian polegała na oddziaływaniu całej kolonii organizmów w jednej osobie na całą kolonię w drugiej osobie lub osobach. Człowiek, jeśli potrafił, dostarczał jedynie świadomej kontroli nad wydarzeniami, a to już decydowało, kto rządził kim. W sumie układ niezbyt skomplikowany, nawet jeżeli pamiętać o tym, że nikt do tej pory nie potrafił wyjaśnić rządzących nim reguł.
Jeśli chodzi o Charona, to wiedziałem jedynie, iż jest on potwornie upalny i dżdżysty. Przeklinałem sam siebie za to, że nie kazałem dostarczyć sobie odpowiedniego programu, dzięki któremu byłbym teraz o wiele lepiej przygotowany. Uczenie się szczegółów i miejscowych układów zajmie mi pewnie sporo czasu.
Jakieś trzy dni — osiem posiłków — po przylocie do statku — bazy, bujanie, wstrząsy i łomoty wywołały u mnie lekką chorobę morską i zmusiły do położenia się na koi. Nie zmartwiłem się. Bez wątpienia to wszystko świadczyło o przygotowaniach do przeładunku towarów i „wyładunku” więziennych cel. Z mieszanymi uczuciami czekałem. Z jednej strony z całych sił pragnąłem wydostać się z tego małego pudła, które nie oferowało mi nic, prócz nudy. Z drugiej wszakże, kiedy wynurzę się już z tego pudła, znajdę się co prawda w większym i zapewne piękniejszym pudle — na Charonie, ale to przecież także cela więzienna, tyle że wielkości całej planety. I to, co ona może mi zaoferować w postaci rozrywki, wyzwania i podniet ma, w przeciwieństwie do tego tutaj pudła, bardzo, ale to bardzo ostateczny charakter.
Łomoty wkrótce ustały. Po krótkiej, pełnej niepewności przerwie, ponownie poczułem wibrację, wskazującą na ruch. Tym razem o wiele bardziej wyraźną. Albo znalazłem się na pokładzie znacznie mniejszego statku, albo byłem bardzo blisko silników.
Wszystko jedno, minęły jeszcze trzy nieznośnie długie dni — dziewięć posiłków — zanim znaleźliśmy się w punkcie przeznaczenia. Długo, bez wątpienia, ale zarazem bardzo szybko jak na podświetlny transportowiec, prawdopodobnie przerobiony i zautomatyzowany stary statek transportowy.
Wibracja ustała i wiedziałem, że jesteśmy na orbicie. Znowu ogarnęły mnie mieszane uczucia: z jednej strony ożywienie i radość, a z drugiej — uczucie zagrożenia.
Usłyszałem trzaski, po czym z głośnika — z którego istnienia w ogóle nie zdawałem sobie sprawy — popłynęły słowa.
— Uwaga wszyscy więźniowie! — rozbrzmiewał metaliczny głos. — Znaleźliśmy się na orbicie planety Charon, w systemie Wardena — informował.
Nie mówił niczego, o czym; bym nie wiedział, ale dla innych była to pierwsza informacja o tym, gdzie się znajdują. Domyślałem się, co przeżywają w tej chwili. Ich emocje jednak były zapewne o wiele silniejsze, bowiem ja szedłem tutaj z szeroko otwartymi oczyma, nawet jeśli niezupełnie na ochotnika.
— Za chwilę — ciągnął głos — drzwi waszych cel otworzą się i będziecie mogli wyjść. Radzimy zrobić to szybko, ponieważ drzwi zamkną się ponownie po upływie trzydziestu sekund, a pompa próżniowa rozpocznie sterylizację pomieszczeń. Pozostanie na miejscu byłaby fatalne w skutkach dla ociągających się.
Subtelne zagranie, pomyślałem sobie. Zastanawiałem się, czy są tacy, którzy wybiorą śmierć.
— Kiedy znajdziecie się na korytarzu głównym kontynuował głos — będziecie stać nieruchomo, dopóki drzwi do cel nie zostaną ponownie zamknięte. Nie próbujcie oddalać się sprzed waszych cel, bo w razie takiej próby automatyczne urządzenia wartownicze rozpylą was ma atomy. Nie wolno rozmawiać. Nieposłuszni zostaną ukarani na miejscu. Dalsze instrukcje otrzymacie po zamknięciu drzwi. Przygotować się do wyjścia… ruszać !
Nie zwlekałem ani chwili, kiedy drzwi się otworzyły. Biała płyta z wymalowanymi stopniami na zewnątrz wskazywała, gdzie należy stanąć. Zrobiłem, co mi polecona, choć było to bardzo irytujące. Całkowita nagość i osamotnienie — na statku kontrolowanym jedynie przez komputer — to upokarza człowieka ponad miarę; powoduje uczucie totalnej bezsilności.
Rozejrzałem się i stwierdziłem, że miałem rację. Staliśmy w długim, zamkniętym z obu końców korytarzu, po bokach którego znajdowały się malutkie cele. Popatrzyłem na prawo i w lewo, i zorientowałem się, iż jest nas jakieś dziesięć, dwanaście osób. Sama śmietanka, pomyślałem kwaśno. Tuzin mężczyzn i kobiet — mężczyzn chyba więcej — nagich i sponiewieranych. Trzeba nas przetransportować i pozostawić własnemu losowi. Zastanawiałem się, dlaczego akurat ich zdecydowano się zesłać, zamiast po prostu poddać praniu mózgów. Cóż takiego komputery i kolesie psycholodzy znaleźli w tych przygnębiających okazach, co zadecydowało, iż pozwolono im żyć? Oni tego nie wiedzieli, to pewne. Ciekaw byłem, kto wiedział.
Читать дальше