przede wszystkim powinniśmy dbać o przetrwanie, najlepiej jak potrafimy. Ty zdołałeś tego dokonać.
— Dzięki, Hollerbach — odparł Rees. — Rozumiem twoje intencje, ale może powinieneś zaapelować do pustych żołądków pasażerów.
— Zapewne tak. Ja… ja… — Hollerbacha znowu złapał atak duszącego kaszlu. — Przepraszam — wydusił w końcu. Rees z zatroskaniem popatrzył na starego naukowca. Miał wrażenie, że w błękitnym, między-mgławicowym świetle dostrzega u Hollerbacha zarys czaszki pod skórą.
Mostek doleciał do najbardziej wysuniętych na zewnątrz warstw nowej mgławicy.
Rozrzedzone powietrze ze świstem owiewało kikuty dysz sterujących.
Rees i Gord przenieśli Neada do korytarza w pobliżu włazu. Nogi młodego naukowca, bezwładne z powodu złamania kręgosłupa podczas upadku, zostały związane i usztywnione drewnianymi deseczkami. Nead upierał się, że stracił czucie poniżej pasa, ale Rees widział, że młodzieniec wykrzywia twarz przy każdym nieostrożnym manewrze.
Z powodu Neada Rees miał głębokie poczucie winy. Chłopak miał zaledwie osiemnaście tysięcy szycht i już był kaleką przez to, że wykonywał jego polecenia, a teraz znowu narażał się na niebezpieczeństwo. Resztki porozrywanych nitów na pustej podstawie maszyny dostawczej przypominały Reesowi o poświęceniu, na jakie zdobył się Roch.
Nie chciał być świadkiem kolejnych poświęceń.
— Posłuchaj mnie, Nead — rzekł z powagą. — Doceniam fakt, że sam zgłosiłeś swój udział w misji…
— Musisz mi pozwolić wyjść — upierał się Nead. Patrzył na Reesa zaniepokojony.
— Oczywiście. — Rees położył mu rękę na ramieniu. — Usiłuję ci tylko powiedzieć, że chcę, abyś zamontował nowe dysze na zewnątrz i… wrócił cały i zdrowy. Musimy mieć te dysze, gdyż inaczej spadniemy do samego Rdzenia nowej mgławicy, ale nie potrzebujemy kolejnego martwego bohatera.
— Rozumiem, Rees. — Nead uśmiechnął się. — Co może się zdarzyć? Powietrze na zewnątrz jest strasznie rozrzedzone, lecz zawiera tlen, a ja nie zabawię tam długo.
— Nie wyciągaj wniosków zbyt pochopnie. Pamiętaj, że nasze czujniki zostały skonstruowane przed wiekami i w innym wszechświecie, na miłość boską… Nawet gdybyśmy dokładnie rozumieli ich odczyty, nie możemy całkowicie na nich polegać w tym środowisku.
— Tak, ale nasze teorie potwierdzają wskazania czujników. — Gord zmarszczył brwi. — Ze względu na rozmieszczenie organizmów w środowisku zawierającym tlen zakładamy, że większość mgławic składa się z mieszanki tlenowo-azotowej.
— Wiem. — Rees westchnął. — Nie mam nic do zarzucenia teorii. Chcę tylko powiedzieć, że w obecnych warunkach nie wiemy, co spotka Nead za drzwiami.
— Posłuchaj, Rees, pamiętam, że jestem kaleką. — Nead spuścił wzrok. — Jednak moje ręce i ramiona są nadal sprawne. Wiem, co robię, i jestem w stanie wykonać to zadanie.
— Wiem, że możesz… Tylko wróć cały.
Nead uśmiechnął się i skinął głową. Charakterystyczne, szare pasemko włosów rozjaśnił blask światła wpadającego z korytarza.
Rees i Gord za pomocą kawałka liny przywiązali Neadowi do pasa dwie dysze. Ze względu na kształt były dość nieporęczne, ale w warunkach minimalnego przyciągania Nead mógł dać sobie z nimi radę. Druga lina, którą obwiązano młodzieńca w pasie, zapewniała mu łączność ze statkiem.
Gord sprawdził, czy wewnętrzne drzwi obserwatorium są szczelnie zamknięte. Nie wolno było narazić pasażerów na niebezpieczeństwo. Potem mężczyźni uścisnęli sobie ręce i Gord pchnął zewnętrzną płytę, która natychmiast się rozsunęła.
Rees doznał wrażenia, że coś wysysa mu powietrze z piersi. Słyszał teraz jedynie stłumiony szept. Po chwili poczuł na wargach smak krwi, która zaczęła mu lecieć z nosa i uszu.
Za drzwiami rozciągało się morze niebieskiego światła. Statek zdążył już minąć promienną obwódkę mnożącego gwiazdy wodoru, dzięki czemu gwiazdy stały się lepiej widoczne. Wysoko nad głową Reesa mała, czerwona plamka sygnalizowała pozycję Mgławicy, od której uciekł. Z pewnym zdumieniem myślał o tym, że może podnieść rękę i przesłonić nią swój świat, wszystkie miejsca, które widział, i poznanych przez siebie ludzi:
Pallisa, Sheen, barmana Jame’a, Deckera… Wiedział, że Pallis i Sheen postanowili przeżyć resztę szycht razem. Utkwiwszy wzrok w odległej plamce, Rees po cichu modlił się, by tym dwojgu — i całej reszcie, która poświęciło się, by on sam mógł osiągnąć tak wiele, nie stało się nic złego.
Wspólnie z Gordem podniósł Neada do włazu. Nogi rannego naukowca huśtały się bezwładnie, jakby były zrobione z drewna, lecz zdołał się przesunąć w kierunku podstawy dysz. Rees i Gord czekali w otwartym przejściu, ubezpieczając go za pomocą liny.
Mniej więcej na metr przed nasadą dyszy Nead zwolnił i, obserwowany z niepokojem przez Reesa, zaczął się wdrapywać po nie stawiającej oporu powierzchni kadłuba.
Wreszcie dysza znalazła się w zasięgu jego ręki i kurczowo zacisnął palce na małych wybrzuszeniach żelaznej powłoki.
Pociągnął liny. Gord i Rees wynieśli przez właz pierwszą dyszę i pchnęli ją w kierunku naukowca. Rzut był celny, urządzenie zatrzymało się zaledwie metr od Neada.
Szybkimi, precyzyjnymi ruchami młodzieniec pociągnął linę i umieścił dyszę we właściwej pozycji. Musiał uwzględnić położenie urządzenia względem osi mostka. Zmagał się z dużym, nieporęcznym ładunkiem przez dłuższą chwilę.
Wreszcie osiągnął zadowalający rezultat. Z kieszonki na piersiach wyciągnął samoprzylepne podkładki i umieścił je na podstawie urządzenia. Potem, nie bez wysiłku, przeciągnął dyszę i położył ją na podkładkach. Na koniec odwiązał linę od osadzonego urządzenia i odrzucił ją od siebie.
Pracował szybko i sprawnie, lecz już upłynęło trzydzieści sekund, a przecież najważniejszą część zadania miał dopiero przed sobą.
Rees czuł coraz większy ucisk w klatce piersiowej.
Nead zaczął się gramolić w stronę drugiej dyszy i wkrótce zniknął za wygiętym kadłubem. Po kilkunastu sekundach, które wydawały się Reesowi wiecznością, młodzieniec pociągnął jedną z lin. Rees i inżynier kopalni wsunęli w otwór włazu drugą dyszę. Duże urządzenie odbiło się od powłoki kadłuba.
Zmierzenie czasu było niemożliwe. Czyżby od przekazania dyszy minęło tylko kilka sekund?
Bez punktów odniesienia czas stawał się nader rozciągliwym wymiarem… Reesowi pociemniało w oczach.
Po jego prawej stronie zapanowało ożywienie. Mimo bólu w piersiach odwrócił się.
Gord zaczął już wciągać linę. Miał wybałuszone oczy i siną z wysiłku twarz. Rees chciał mu pomóc, ale poczuł, że lina swobodnie ześlizguje się po powierzchni.
Teraz oprócz bólu czuł również strach.
Koniec sznura gwałtownie wpadł do wnętrza. Ktoś go odciął.
Gord zamknął oczy i przewrócił się. Osunął się na framugę drzwi. Na skutek zbyt dużego wysiłku najwyraźniej stracił przytomność. Rees widział coraz gorzej.
Położył dłoń na płycie kontrolnej drzwi. Czekał.
Rees miał wrażenie, że płuca zamieniły mu się w bolącą galaretę, a rozrzedzone powietrze rozdziera mu gardło.
Ujrzał zamazaną plamę, czyjeś ręce kurczowo ściskające framugę, wykrzywioną twarz, zesztywniałe ciało, skrępowane nogi… To musiał być Nead. Nead wrócił i należało coś zrobić.
Jakby wbrew własnej woli, Rees zbliżył rękę do płyty kontrolnej włazu. Zamknął pokrywę włazu. Potem otworzyły się drzwi wewnętrzne i Rees został pociągnięty do tyłu w powietrze z dużą ilością tlenu.
Читать дальше