— Ale jak to jest możliwe? — zagadnęła Jaen.
— Powinniśmy raczej zapytać: dlaczego miałoby tak nie być? — odparł Hollerbach.
Podstawowym warunkiem życia jest istnienie ostrych gradientów energetycznych.
Grawitacyjne królestwo należy do najszybciej ewoluujących układów. Uniwersalne zasady samoporządkowania, na przykład szeregi Feigenbauma, które umożliwiają strukturze przezwyciężenie chaosu, czynią niemal konieczne powstanie tego rodzaju uporządkowania.
Po pewnym czasie patrzący ujrzeli więcej siatek. Niektóre z nich pokrywały całe kontynenty. Wydawało się, że usiłują chronić lądy przed potężnymi falami. Po globie przebiegały podobne do dróg linie światła. Dokonawszy maksymalnego powiększenia, Rees był nawet w stanie dostrzec pojedyncze budowle: piramidy, czworościany i sześciany.
— Dlaczego nie miałaby powstać inteligencja? — ciągnął z rozmarzeniem Hollerbach. — W świecie, w którym zachodzą tak gwałtowne przemiany, selekcja na korzyść zasad porządkujących byłaby niezwykle istotnym czynnikiem. Spójrzcie, jak grawitacyjni ludzie walczą o ochronę uporządkowanych środowisk przed niszczącym wpływem chaosu!
Hollerbach umilkł, lecz Rees nie przestawał snuć domysłów. Być może te istoty potrafią budować własne statki, które mogą podróżować do innych, położonych wokół dziur planet, i dzięki temu spotykają się ze swoimi niesamowitymi kuzynami. Obecnie tę dziwną biosferę zasilał napływ mgławicowych odpadów, nieprzerwany deszcz gwiezdnej materii, spadający po hiperbolicznych trajektoriach do Rdzenia, oraz od wewnątrz, za sprawą emitującego promienie X dysku akrecyjnego wokół czarnej dziury, w samym Rdzeniu.
Ostatecznie Mgławica musiała jednak ulec wyczerpaniu, grawitacyjny świat miał zostać obnażony i wystawiony na działanie kosmosu. Jedynym jego paliwem byłoby ciepło Rdzenia i, w końcowej fazie, powolne wyparowywanie czarnej dziury. Rees pomyślał, że grawitacyjni ludzie będą żyli w burzliwym środowisku jeszcze długo po wyczerpaniu się wszystkich mgławic. Uświadomił sobie, że właśnie te istoty są prawdziwymi obywatelami kosmosu.
Słabi, brudni, ślamazarni ludzie okazywali się zaledwie chwilowymi intruzami.
* * *
Wkrótce statek miał wejść w maksymalnie bliski kontakt z Rdzeniem.
Rdzeń przypominał teraz barwny pejzaż. Pasażerowie wznosili okrzyki albo wzdychali, gdy mostek leciał zaledwie kilkadziesiąt mil nad kipiącym oceanem.
Wieloryby, które dryfowały powyżej mórz, były blade i niewzruszone niczym duchy.
Rees poczuł, że coś silnie przyciąga jego stopy. Poirytowany chwycił podpórkę teleskopu i z powrotem znalazł się przy monitorze, lecz mimo to przyciąganie bezlitośnie wzrastało, aż w końcu stało się uciążliwe.
Zaczął się niepokoić. Teoretycznie mostek powinien swobodnie spadać. Czyżby coś mu w tym przeszkadzało? Naukowiec popatrzył na przezroczysty kadłub. Co spodziewał się ujrzeć? Że mostek natrafił na jakąś kleistą chmurę albo nieznany wypływ z leżących w dole mórz? Nie dostrzegł jednak niczego.
Zwrócił uwagę na teleskop. Zauważył, że Hollerbach jest odwrócony do góry nogami, z rozpostartymi ramionami przywiera do monitora i dzielnie próbuje nie odrywać oczu od obrazu. Rees doznał osobliwego wrażenia, że on i Hollerbach są przyciągani do przeciwległych krańców statku. Podobnie byli ustawieni Nead i Jaen, którzy kurczowo trzymali się podstawy teleskopu, żeby nie ulec wpływowi nowego, dziwnego pola.
W komorze rozległy się krzyki. Niepewna konstrukcja z lin i koców zaczęła się załamywać. Ludzie ześlizgiwali się po ścianach, podobnie jak części garderoby i sztućce.
— Hollerbach, co się tu dzieje, do diabła?
— Cholera, to nie wpływa dobrze na mój artretyzm… — Stary naukowiec zaciskał i rozprostowywał palce.
— Hollerbach…!
— To przecież pływ! — warknął Hollerbach. — Na kości, chłopcze, czyżbyś niczego się nauczył na moich zajęciach z dynamiki orbitalnej?! Znajdujemy się tak blisko Rdzenia, że jego pole grawitacyjne wykazuje ogromne zróżnicowanie nawet w skali metra.
— Niech cię diabli, Hollerbach, skoro wiedziałeś o wszystkim, dlaczego nas nie uprzedziłeś?
— Ponieważ to było oczywiste, chłopcze! — Hollerbach nie wyglądał na speszonego.
Teraz lada moment możemy się spodziewać czegoś naprawdę widowiskowego. Jak tylko gradient grawitacyjny przekroczy moment wywołany oporem powietrza — o, proszę…
Obraz na monitorze zrobił się niewyraźny z powodu uszkodzenia blokady teleskopu.
Spieniony ocean zawirował Reesowi nad głową. Prowizoryczne „osiedle” zupełnie się zawaliło, a pasażerowie byli miotani po pokładzie. Na ciałach, ubraniach i ścianach pojawiły się strugi krwi.
Statek skręcał.
— Dziobem do dołu! — wrzasnął Hollerbach, usiłując przekrzyczeć hałas. W dalszym ciągu nie odrywał rąk od teleskopu. — Statek odzyska równowagę, jeśli skierujemy go dziobem do Rdzenia.
Dziób statku zakołysał się, przeleciał obok Rdzenia i wrócił do pozycji wyjściowej, jak gdyby mostek był wielką igłą magnetyczną, reagującą na bryłkę żelaza. Każdy manewr pogłębiał rozmiary zniszczeń w komorze. Rees zauważył wśród miotających się pasażerów bezwładne ciała. Przypomniał mu się taniec, który obserwował w Teatrze Światła.
Podobnie jak tancerze, mostek i Rdzeń występowały w powietrznym balecie, przy czym statek radosnymi podskokami zmierzał wprost w grawitacyjne objęcia czarnej dziury.
Wreszcie statek odzyskał równowagę i skierował się osią do Rdzenia. Pasażerowie wraz ze swoim dobytkiem wylądowali na końcu cylindrycznej komory, gdzie efekty pływowe okazywały się najsilniejsze. Rees oraz pozostali uczeni nadal kurczowo trzymali się podstawy teleskopu. Znajdowali się w pobliżu środka ciężkości statku i, jak zauważył Rees, uciekali ze względną łatwością.
Za oknami było widać krwistoczerwone oceany.
— Chyba jesteśmy bardzo blisko — krzyknął Rees. — Jeśli tylko zdołamy przetrwać kilka następnych minut, jeśli statek wytrzyma ten pływ…
— Sądzę, że będziemy musieli przetrwać coś więcej — Nead wciąż oplatał ramionami trzon teleskopu i spoglądał na ocean Rdzenia.
— Co takiego?
— Spójrzcie! — wskazał Nead. Zwolnił uścisk i ześlizgnął się z teleskopu. Zaczął się gramolić po stromej powierzchni instrumentu, próbując ponownie się go uchwycić, lecz ostatecznie zupełnie stracił oparcie. Wciąż wyglądając przez okno, upadł z wysokości dziesięciu metrów na wijące się kłębowisko ciał ludzkich, ściśniętych w jednym końcu cylindrycznej komory.
Upadkowi towarzyszył głośny trzask. Nead zawył z bólu.
Rees przymknął oczy. Zniecierpliwiony Hollerbach zawołał:
— Rees, popatrz na to, o czym chciał nam powiedzieć!
Krwisty ocean w dalszym ciągu bulgotał, lecz Rees zauważył tworzenie się pod mostkiem wiru wodnego. W wzburzonym odmęcie poruszały się ogromne cienie. Wir poruszał się wraz z rozpędzonym statkiem, jak gdyby śledząc jego lot. W końcu pękł niczym bąbel i z oceanu wynurzył się dysk o szerokości mniej więcej stu metrów. Jego czarna jak smoła powierzchnia gwałtownie się poruszała, a wielkie kończyny pulsowały z oszałamiającą częstotliwością, jak gdyby warstwę gumy chciały przebić czyjeś pięści. Dysk krążył dookoła przez wiele sekund. Potem, gdy jego rotacja uległa zwolnieniu, opadł z powrotem w dudniący ocean.
Niemal natychmiast rozpoczęło się tworzenie następnego wiru.
— To druga erupcja. Najwyraźniej nie całe życie tutaj jest tak cywilizowane. — Twarz starego uczonego mocno poszarzała.
Читать дальше