— Gdybym wiedział, że to wygląda tak wspaniale, nie zeskoczyłbym z wieloryba — mruknął Rees.
— Na pewno nie udałoby ci się przeżyć — odparł Hollerbach. — Przyjrzyj się uważnie. — Pokazał najbliższego wieloryba. — Widzisz, jak się żarzy?
— Opór powietrza? — Rees zauważył różową poświatę wokół przedniego końca wieloryba.
— Naturalnie — powiedział zniecierpliwiony Hollerbach. — W tych rejonach atmosfera jest gęsta jak zupa. Patrz uważnie.
Rees nie spuszczał wzroku ze zwierzęcia. Niebawem jego wytrwałość została nagrodzona. Zobaczył, że prawie dwumetrowy płat skóry wieloryba zaczyna płonąć i w końcu odpada od znajdującego się w pełnym pędzie ssaka. Przyjrzał się dokładniej całej szkółce. Pomimo ogólnego zamieszania dostrzegł, że inni wędrowcy również zaczynają płonąć i zrzucają fragmenty spalonej skóry.
— Wygląda na to, że wieloryby ulegają rozkładowi ze względu na zbyt duży opór powietrza. Być może wleciały na niewłaściwą orbitę wokół Rdzenia, albo zdezorientowała je nasza obecność.
— Ckliwe banialuki, Rees. — Hollerbach prychnął, dając wyraz obrzydzeniu. — Te wieloryby wiedzą, co robią, znacznie lepiej od nas.
— Wobec tego dlaczego się palą?
— Chłopcze, bardzo ci się dziwię. Powinieneś był się tego domyślić z chwilą, gdy wlazłeś na tego wieloryba i obejrzałeś jego zewnętrzną, gąbczastą warstwę.
— Wtedy bardziej interesowało mnie to, czy jego cielsko nadaje się do jedzenia — odparł sucho Rees. — Ale… — Zastanawiał się przez chwilę. — Twierdzisz, że zewnętrzna warstwa służy do chłodzenia ablacyjnego?
— Dokładnie tak. Zewnętrzna warstwa spala się i odpada. Jedna z najprostszych, a zarazem najskuteczniejszych metod utraty ciepła, gdy powietrze stawia nadmierny opór…
Stosowano ją na pierwszym, skonstruowanym przez ludzi statku kosmicznym, wyczytałem to chyba w dzienniku pokładowym, który, oczywiście, przepadł na zawsze…
Nagle na zewnętrznej stronie kadłuba buchnęły płomienie. Pasażerowie, którzy patrzyli przez okna, cofnęli się na widok ognistej zapory, która znajdowała się zaledwie kilkanaście centymetrów od ich twarzy. Jednak pożar ustał równie szybko, jak się pojawił.
— Hm, to z pewnością nie było planowane chłodzenie ablacyjne — ponuro zauważył Rees. — Zapaliła się jedna z dysz parowych. Już nie będziemy mogli całkowicie kontrolować sytuacji.
— Ach — Hollerbach powoli skinął głową. Na jego czole pojawiła się głęboka bruzda. — Nie spodziewałem się, że dojdzie do tego tak wcześnie. Miałem nadzieję, że utrzymamy przynajmniej częściową kontrolę nawet w momencie maksymalnego zbliżenia, kiedy to, z oczywistych względów, trajektoria statku łatwo może ulec modyfikacjom. Niestety, odtąd chyba będziemy musieli zadowolić się tym, co mamy. Pallis powiedziałby, że lecimy bez dymu… Trzeba tylko mieć nadzieję, że nie zboczyliśmy zanadto z kursu. Chodź, pogadamy z nawigatorami, ale staraj się mówić po cichu. Bez względu na to, jaki będzie werdykt, nie ma sensu wywoływać paniki.
* * *
Członkowie ekipy nawigacyjnej odpowiadali na pytania Reesa zgodnie z własnymi inklinacjami. Naukowcy z Tratwy ślęczeli nad wykresami dowodzącymi, że orbity odchodzą od Rdzenia jak niesforne kosmyki, podczas gdy Kościeje rzucali kawałki metalu w powietrze i obserwowali linię ich lotu.
Po kilkuminutowej dyskusji Rees zagadnął:
— No?
— Nadal jesteśmy zbyt daleko. — Quid odwrócił się do niego i wzruszył ramionami.
Kto to może wiedzieć? Poczekamy, zobaczymy.
— Rees, tutaj panuje niemal zupełny chaos. — Jaen podrapała się w głowę. Miała za uchem pisak. — Ze względu na punkt, w którym utraciliśmy kontrolę, nie możemy nawet określić, w jakim stopniu nasza ostateczna trajektoria jest uzależniona od warunków początkowych.
— Innymi słowy — wtrącił się poirytowany Rees — możemy co najwyżej biernie czekać.
Wspaniale, nie ma co mówić.
Jaen chciała zaprotestować, ale po namyśle zrezygnowała.
— Posłuchaj, do cholery, jesteśmy całkowicie bezradni. — Quid klepnął Reesa po ramieniu. — Zrobiłeś, co mogłeś… a w każdym razie zapewniłeś staremu Quidowi diabelnie ciekawą przejażdżkę.
— I nie ty jeden masz tego rodzaju odczucie, kościejowy przyjacielu — szybko odezwał się Hollerbach. — Jaen! Przypuszczam, że już nie będziesz korzystała z teleskopu?
Jaen pokazała zęby w uśmiechu.
Ustawienie kierunku i ostrości urządzenia zajęło trzydzieści minut. Wreszcie Rees, Jaen, Hollerbach i Nead stłoczyli się wokół małego monitora.
Z początku Rees był rozczarowany. Na ekranie pojawił się gęsty, czarny obłok gwiezdnych szczątków, który otaczał Rdzeń. Tego rodzaju obrazy oglądało się podczas obserwacji na Tratwie. Jednakże w ciągu kolejnych minut mostek dotarł do zewnętrznych warstw materii. Posępna chmura rozstąpiła się, ukazując naukowcom głębię i strukturę gwiezdnego pyłu. Z dołu promieniowało bladoróżowe światło. Wkrótce szczątki roztrzaskanej gwiazdy znalazły się nad kadłubem statku. Mostek wydawał się teraz bardzo niepewnym schronieniem. Potem obłoki nagle zniknęły i oczom pasażerów ukazał się nie osłonięty Rdzeń.
— Mój Boże — wyszeptała Jaen. — Wygląda jak… jak planeta…
Rdzeń tworzył spłaszczony, kulisty obiekt o szerokości pięćdziesięciu mil. Jego szczelnie zbita materia okalała czarną dziurę. Zdecydowanie dominowały w nim odcienie czerwieni i różu. W warstwach powierzchniowych Rdzenia, poddawanych, jak przypuszczał Rees, setkom rozmaitych sił grawitacyjnych, można się było dopatrzyć wręcz topograficznych szczegółów. Znajdowały się tu oceany jakiejś quasi-płynnej, gęstej i czerwonej jak krew materii, a sąsiadujące z nimi lądy górowały nad sferyczną powierzchnią.
Były tam nawet małe pasma górskie, nasuwające skojarzenie z pomarszczoną skórką starego owocu, i chmury, które niczym dym przemykały nad taflą oceanów. Rees obserwował nieustanny ruch: olbrzymie fale przecinały morza, warstwy gór zdawały się wybrzuszać w nieskończoność i nawet wybrzeża dziwnych kontynentów wykręcały się to w jedną, to w drugą stronę. Miało się wrażenie, iż „naskórek” Rdzenia nieustannie marszczy się i pęcznieje pod wpływem ogromnego źródła ciepła.
Rees pomyślał, że tak mogłaby wyglądać Ziemia porwana do piekła.
Hollerbach przeżywał ekstazę. Patrzył na monitor z taką zachłannością, jakby pragnął się do niego wcisnąć.
— Chemia grawitacyjna! — wykrzyknął. — Miałem rację. Struktura tej niesamowitej powierzchni może być zachowana wyłącznie dzięki wpływowi chemii grawitacyjnej, tylko więzy grawitacji są w stanie przeciwdziałać przyciąganiu czarnej dziury.
— Ale wszystko zmienia się w tak błyskawicznym tempie — zauważył Rees. — Metamorfozy na wielką skalę zachodzą dosłownie w kilka sekund.
— Taka prędkość jest charakterystyczna dla grawitacyjnego królestwa. — Hollerbach z zapałem pokiwał głową. — Pamiętaj, że zmienne pola grawitacyjne rozchodzą się z prędkością światła, a… — Przerwał mu krzyk Jaen. Wyciągnęła rękę w kierunku monitora.
W środkowej części jednego z amorficznych kontynentów było widać prostokątną siatkę różowo-białego światła, wyświetloną na powierzchni niczym gigantyczna szachownica.
Reesowi przychodziły do głowy różne pomysły. — Życie — wyszeptał.
— I inteligencja — dodał Hollerbach. — Jedno spojrzenie i mamy dwa przyprawiające o zawrót głowy odkrycia.
Читать дальше